Space opera o intrygującym zakończeniu i irytującej całej reszcie.
John Truck z pozoru był tylko kolejnym szemranym kapitanem statku kosmicznego. Handlował narkotykami, gdy mógł je dostać, a kiedy ich nie było, przewoził inne towary. W rzeczywistości był jednak ostatnim z Centauryjczyków - choć tylko półkrwi - i w związku z tym jedyną osobą zdolną uruchomić Urządzenie Centauryjskie, rozumną bombę, która mogła być kluczem do rozstrzygnięcia okrutnej kosmicznej wojny.
Klasyczna powieść M. Johna Harrisona stawia na głowie konwencje space opery i jest napisana z precyzją oraz talentem, z jakich zasłynął.
Gdybym miała Urządzenie Centauryjskie opisać jednym słowem, wybrałabym "chaos". Już od pierwszych stron dużo się dzieje i nie zmienia się to niemal do samego końca. Nieustannie ktoś próbuje zwerbować / zaatakować / uprowadzić / odbić / przekabacić naszego protagonistę, Johna Trucka - kapitana statku, podrzędnego przemytnika i handlarza narkotykami. Wszystko z powodu pochodzenia głównego bohatera.