czwartek, 26 grudnia 2013

"The Devil's Graveyard" ("Diabelski cmentarz") - Anonim

Tytuł: The Devil's Graveyard (pl. Diabelski cmentarz)
Seria: Księga bez tytułu, #3
Autor: Anonim
Wydawnictwo: Michael O'Mara
Data wydana: - (świat: 1 września 2010 r.)
Ilość stron: 382

Mówi się, że nie powinno się czytać książek w serii niechronologicznie. Moim zdaniem nie jest to zawsze prawdą - wszystko zależy od serii. Ja rozpoczęłam przygotę z tetralogią o Bourbon Kidzie od trzeciego tomu - The Devil's Graveyard, czyli Diabelski cmentarz. I wcale nie miałam problemu.
W hotelu na pustyni odbywa się konkurs wokalny, na który zjeżdżają "kopie" znanych piosenkarzy. Pojawiają się też znani z wcześniejszych tomów bohaterowie: Sanchez, Rodeo Rex, Mistyczna Dama i, oczywiście, Bourbon Kid. Parafrazując reklamową frazę: jest Kid, jest impreza. Krwawa, pełna przekleństw i czarnego humoru impreza, ale tego właśnie oczekuje się po kolejnej części tej serii.
Osoby znające styl pisania autora wiedzą, czego się po nim spodziewać: nieoczekiwanych zwrotów akcji. Zupełnie niewinny konkurs wokalny okazuje się mieć drugie dno, organizator za grubą warstwą sztucznej opalenizny skrywa drugie oblicze, a pustynia... tylko potęguje klimat powieści. Tak, tyle mogę napisać, by rozbudzić Waszą ciekawość i nie zdradzić za dużo. Na kilkuset stronach znalazło się miejsce na momenty śmieszne (dominuje humor czarny i rubaszny, o czym muszę uprzedzić), straszne (naprawdę), napakowane akcją, ale też melancholijne i wzruszające.
Jak dowiedziałam się od Mamy, która jest wziętą fanką Anonima i jego twórczości, trzeci tom to historia poboczna, której akcja dzieje się pomiędzy pierwszą (Księga bez tytułu) a drugą (Oko Księżyca) częścią. Brak znajomości bohaterów wcale nie przeszkadza w lekturze, ponieważ ci "starzy" mają bardzo... wyraziste charaktery, a "nowi", debiutujący na łamach powieści, nakreśleni są krótko - w sumie pojawiają się tylko tutaj.
Moim zdaniem, niepowetowaną stratą jest fakt, że Świat Książki - wydawca dwóch pierwszych tomów - nie podjął się kontynuacji serii. Diabelski cmentarz na pewno przypadłby do gustu fanom - co oni sami manifestują choćby na LubimyCzytać.pl.
Pasowałoby jakoś podsumować tę - dość krótką - recenzję. Uważam, że Diabelski cmentarz to bardzo dobra książka, zwłaszcza na Czytelników. Szybka akcja, niespodziewane zwroty akcji, przekleństwa i przemoc mogą przypaść do gustu także Czytelniczkom - tak jak mnie. Znajomość poprzednich tomów naprawdę nie jest potrzebna. Polecam.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: miłośnikom szybkiej akcji

Jeśli nie czujesz awersji do e-booków, zachęcam do zapoznania się z fanowskim tłumaczeniem książki dostępnym w serwisie Chomikuj -> tutaj

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Jak Ty spędzasz święta?

Jeśli tegoroczne święta Bożego Narodzenia spędzasz samotnie, przed komputerem, dołącz do podobnych sobie w facebookowej grupie - TUTAJ. Chociaż "redakcyjny" dyżur trwa od 16:00 w Wigilię do 17:00 w drugi dzień świąt, na pewno znajdzie się wiele osób Tobie podobnych.
Może spędzisz święta właśnie w ich towarzystwie?

"Inferno" - Dan Brown

Tytuł: Inferno (org. Inferno)
Seria: Robert Langdon, #4
Autor: Dan Brown
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydana: 9 października 2013 r. (świat: 14 maja 2013 r.)
Ilość stron: 608
Nad Inferno spędziłam wiele (naprawdę mnóstwo) godzin i poznałam je od przysłowiowej podszewki - ponieważ postanowiłam podarować Mamie na urodziny własne tłumaczenie kolejnej książki jej ulubionego pisarza. W poniższej recenzji znajdą się więc nie tylko moje myśli o fabule, ale także o tym, dlaczego podziwiam tłumaczy prozy Dana Browna.

Robert Langdon po raz kolejny musi ocalić świat. Tym razem budzi się we Florencji z dziurą w głowie i pamięci - skąd się tu wziął? czemu ktoś do niego strzelał? czemu zabójca pojawił się w szpitalu? Cała intryga ma związek z Boską komedią Dantego, Mapą piekła Botticelliego oraz zarazą, która ma za zadanie zlikwidować problem przeludnienia Ziemi. Mając do pomocy zdolną doktor Siennę Brooks, Langdon musi rozwiązać tajemnicę, zanim niebezpieczny wirus zacznie zbierać żniwo oraz unikać niebezpiecznych agentów w czerni.

Każdy, kto miał wcześniej styczność z prozą Browna, wie, że autor nie oszczędza czytelników i serwuje im zupełnie niespodziewane zwroty akcji. Tak jest i w przypadku Inferno. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy fabuła mnie zaskoczyła - ale zawsze pozytywnie. Recenzowana książka nie zawiera odniesień do religii - jak w przypadku dwóch dotychczas najpopularniejszych powieści z serii - za to momentami jest wręcz przesadzona naukową gadaniną. Trzeba to znieść, bo jak inaczej mądrze opisać sposób działania zarazy?

Kolejną dość charakterystyczną cechą prozy Browna jest koncentracja na architekturze i sztuce. Właśnie te opisowe elementy najmocniej dały mi się we znaki: w poszukiwaniu tłumaczenia kolejnych specjalistycznych nazw zmuszona byłam przekopywać słowniki papierowe, internetowe, wikipedie (polską i angielską), a po konsultacji z kuzynką studiującą architekturę okazywało się, że to tak się po prostu nazywa... Autor zaszalał też na polu językowym, bawiąc się z czytelnikiem w dwuznaczności, a tłumacza doprowadzając zapewne do białej gorączki. Nie miałam okazji przekonać się, jak brzmi oficjalne polskie tłumaczenie, jak pan Szmidt poradził sobie z tym wyzwaniem, ale mnie było ciężko.

Sama końcówka Inferno pozostawia jednak co nieco do życzenia. Nie mogę napisać dlaczego, ponieważ zdradziłabym tym samym, jak kończy się książka, ale zaserwowane tłumaczenie wydało mi się naciągane. Także wcześniej, wszystkie istotne wątki zostały wyjaśnione, historia gdzieniegdzie ponaciągana, ale idee transhumanizmu - o ile wiem - są zgodne z tymi przedstawionymi w książce. Lektura skłania do refleksji, czy ludzkość faktycznie zmierza ku upadkowi, wyginięcia przez przeludnienie? A jeśli faktycznie, jak można jej zapobiec?

Inferno, mimo paskudnego, problematycznego słownictwa, uważam za całkiem miłą lekturę, wartą uwagi ze strony wszystkich miłośników ciekawie skonstruowanych powieści sensacyjnych. Mogłabym polecić tę książkę też osobom zaniepokojonym wspomnianym zmierzaniem naszego gatunku do zagłady.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: miłośnikom powieści sensacyjnych

środa, 18 grudnia 2013

"Dark Descandant" - Jenna Black

Tytuł: Dark Descendant (pl. Mroczny Potomek)
Seria: Nikki Glass, #1
Autor: Jenna Black
Wydawnictwo: Pocket Books
Data wydana: świat: 11 kwietnia 2011 r.
Ilość stron: 325

Urban fantasy nie należy do moich ulubionych gatunków literackich, ponieważ autorzy często epatują (niepotrzebną) erotyką, wulgaryzmami. Tym razem postanowiłam pokusić się o lekturę niedostępnej w jezyku polskim książki Dark Descendant pióra Jenny Black.

Główną bohaterką historii jest Nikki Glass, prywatny detektyw. Wszystko co złe zaczyna się, kiedy kobieta śmiertelnie potrąca swojego znajomego, Emmetta. Problem w tym, że on jakby chciał, żeby go przejechała... Nikki niemal natychmiast zostaje pojmana przez dziwnych przyjaciół denata, którzy stanowią jakby sektę. Ich przywódca, Anderson, oferuje jej przyłączenie się do nich. Panna Glass odmawia, udaje jej się uciec, ale nie na długo - pojawia się kolejny podejrzany tynek, Alexis, który też hcce ją zwerbować. Nikki Glass jest bowiem potomkinią Artemidy, greckiej bogini łowów, a od momentu przypadkowego zabicia Emmetta zyskała też nieśmiertelnosć. Problem w tym, że w ową przypadkowość właściwie nikt nie wierzy.

Nikki otrzymała od Andersona pewne zadanie, którego realizacja ma ostatecznie oczyścić ją z zarzutów, ale to nie takie proste. Kobieta musi użyć wszystkich swoich umiejetności i narazić ukochaną przyrodnią siostrę. Fabuła biegnie szybko, mimo pierwszoosobowej narracji i licznych wewętrznych komentarzy bohaterki. Ciężko było mi w to uwierzyć, zwłaszcza że większość stron zajmowało wprowadzanie Nikki do świata Potomków i rozwiązywanie wspomnianej wyżej sprawy. Autorka miała wiele ciekawych pomysłów, wykorzystując boskie pochodzenie kreowanych postaci i przydzielając im specjalne moce. Warto nadmienić, że "używa" nie tylko bóstw greckich, ale też nordyckich czy egipskich, co zwiększa potencjał pisarski. Co prawda Artemida zostaje tu przedstawiona jako ukryta nie-dziewica, ale jestem w stanie przymknąć na to oko.

Czytelnik ma możliwość poznania przeszłości Nikki - jest sierotą, była niegrzecznym dzieckiem i często zmieniała rodziny zastępcze, aż wreszcie trafiła do Glassów, u których została. O jej ojcu nie wiemy nic, za to matka pojawiła się na chwilę we wspomnieniach i czuję, że jej wątek pojawi się jeszcze w kolejnych tomach. Oprócz niej poznajemy jeszcze trzy kobiety, dalej już tylko mężczyźni - przystojni, boscy (dość dosłownie, toż to synowie bogów i bogiń) i niebezpieczni - czyli tacy, jak każda pani sobie marzy. Z racji sporego męskiego haremu, każda Czytelniczka może znaleźć kogoś dla siebie.

Akcja, tajemnice, boskie moce, niebezpieczne panie i groźni panowie - tak można w kilka słowach streścić Dark Descendants. Ciężko mi sprecyzować, do kogo adresowana jest ta książka. Czytelniczki mogą lgnąć do męskiego haremu, Czytelnicy do akcji... choć ja raczej uznałabym to za literaturę skierowaną głównie do Pań. Ja na pewno kiedyś sięgnę po kolejne tomy serii, a Was zachęcam do zapoznania się z tą częścią!
Ocena końcowa: 5-/6
Polecam: osobom nie do końca przekonanym do urban fantasy

Ogólnopolska Zbiórka Darów Kulturalnych

Od 1 grudnia 2013 r. do 1 grudnia2014 r. trwa Ogólnopolska Zbiórka Darów Kulturalnych.

Akcja ma na celu zebranie jak największej ilości książek i pieniędzy, które później trafią do najbardziej potrzebujących bibliotek. Organizatorzy proszą też o dołączanie kartek z życzeniami (bez adresu zwrotnego nadawcy), które trafią do bezdomnych - niech i oni poczują trochę ducha Świąt!

Dalsze informacje, w tym adres, na który można przesyłać paczki z książkami oraz numer konta, na który można przelać pieniądze, znajdują się na stronie wydarzenia na Facebooku: Ogólnopolska Zbiórka Darów Kulturalnych

czwartek, 12 grudnia 2013

"Mroczny anioł" - Eden Maguire

Tytuł: Mroczny anioł (org. Dark Angel)
Seria: Mroczny anioł, #1 (org. Dark Angel)
Autor: Eden Maguire
Wydawnictwo: Mak
Data wydana: 17 listopada 2012 r. (świat: 4 sierpnia 2012 r.)
Ilość stron: 384

Literatura młodzieżowa, choć teoretycznie niesie za sobą nieograniczone możliwości i jest prawdziwą kopalnią pomysłów, stała się niezwykle przewidywalna. Czasami aż przykro czyta się kolejną taką samą książkę, w której występują tylko inni bohaterowie. A za Mrocznego anioła się wzięłam - właściwie z nudów, bo znalazłam angielskiego e-booka na czytniku.

Tania Ionescu to osiemnastoletnia (uniosłam brew, to już jakiś postęp: bohaterka nie ma 16 lat) Amerykanka, córka Rumuna i Amerykanki, posiadaczka cudownego chłopaka imieniem Orlando. Akcja zaczyna się, gdy jej luby znajduje się daleko i z różnych przyczyn nie da rady pojawić się na imprezie organizowanej przez emerytowaną gwiazdę rocka, Zorana. Tania nie zamierza iść sama, ale koleżanki przekonują ją. Na imprezie jest... dziko. Tania nie wie, jak trafiła do domu, co gorsza jej przyjaciółka Grace zaczyna zachowywać się bardzo dziwnie. Nie tylko ona - coraz więcej znajomych Tanii ciągnie do siedziby Zorana. Co gorsza, Tania również obserwuje u siebie dziwny pociąg do tego miejsca...

Fabuła zaskoczyła mnie swoją nieprzewidywalnością. Tak, dobrze widzicie. Spodziewałam się czegoś zgoła innego, koncentracji na rozpadającym się związku dwójki młodych ludzi i ich próbach ocalenia go. Tymczasem wątek Tania - Orlando potraktowany został niemal po macoszemu, trochę tam się "migdalą", ale niewiele. Podobała mi się też tajemnica skrywana przez Zorana - niby wcześniej podejrzewałam, co się dzieje, ale rozwiązanie i tak mnie zdziwiło. W czasie lektury nie miałam stuprocentowej pewności, czym zaskoczy mnie Autorka.

Dużą zaletą książki okazała się też psychologiczna spójność bohaterów. Nawet początkowo "nielogiczna" Tania z czasem wyskała w moich oczach, ponieważ Maguire wyjaśniła przyczynę owej bezsensowności. Poczułam się jak głupia nastolatka, ale zadurzyłam się w Orlandzie... Chłopak-ideał, może nawet zbyt "przytulaśny", ale dla nastolatki szukającej swojego księcia z bajki - idealny. Tak tylko piszę... Wystarczy tych bezproduktywnych bzdur (ale i tak Orlando jest cudny :) ).

Wiele obytych w temacie Czytelniczek (tak, to pozycja zdecydowanie dla pań i to też nie w każdym wieku) odrzucać może perfekcja ukochanego Tanii, jednak ich zwiazek nie jest taki jak większość w literaturze młodziezowej. Tutaj bohaterowie uprawiają seks - przynajmniej jest to wspomniane, bez szczegółów. Nie pomija się problemu gwałtu, co uwiarygadnia lekturę i czynią ją jeszcze bardziej wciągającą.

Maguire potrafi utrzymać czytelnika przy książce. Kazdy rozdział kończy się w takim momencie, że odbiorca po prostu MUSI zacząć kolejny. Oczywiście pod warunkiem, że się wciągnie. Jeśli przez pierwsze kilkanaście stron nie poczuje ducha Mrocznego anioła, ciężko będzie mu dotrwać do tych ciekawszych wątków. Więc komu polecić Mrocznego anioła? Myślę, że w tym klimacie najlepiej odnajdą się nastolatki oraz te z pań, które szukają chwili relaksu przy niewymagającej książce. Pozostałym paniom oraz panom - raczej odradzam.
Ocena końcowa: 4+/6
Polecam: nastolatkom

niedziela, 8 grudnia 2013

"Skarby z przeszłości" - Brian Haughton

Tytuł: Skarby z przeszłości (org. Ancient Treasures)
Seria: Historia
Autor: Brian Haughton
Wydawnictwo: Rebis
Data wydana: 2 grudnia 2013 r. (świat: 22 lipca 2013 r.)
Ilość stron: 245

Archeologia nie leży w szerokim kręgu moich zainteresowań - przynajmniej nie w sensie stricte. Lubię czytać o skarbach (a wraz z nimi o księżniczkach, smokach i bohaterskich rycerzach... ale to nie miejsce na podobne dygresje), ale nieczęsto mam okazję zapoznawać się z nimi z tego naukowego punktu widzenia. Skarby z przeszłości były dla mnie swego rodzaju debiutem na tym polu.

W książce Autor zebrał historie szesnastu drogocennych kolekcji, tych mniej lub bardziej znanych: pozwolę sobie wymienić choćby skarb Tutenchamona czy Bursztynową Komnatę. Haughton przybliża czytelnikowi przypuszczalną genezę powstania / zebrania bogactw, drogę jaką przybyły, zanim trafiły do muzeów - w tym sposób ich wydobycia. W ostatnim rozdziale zatytułowanym "Fałszywe skarby", Autor przedstawia kilka zbiorów, które okazały się falsyfikatami.

Lektura nie należała jednakże do najłatwiejszych. Głównie z powodu sporego nagromadzenia nazwisk, dat, a także braku właściwej linii narracyjnej. Skarby z przeszłości to raczej kompendium dla fascynatów, niż zachęcenie do zagłębienia się w bogaty świat archeologii.

Warto zwrócić uwagę na estetyczne wydanie książki: grubą oprawę, dodatkową papierową obwolutę i kredowy papier. Dzięki temu Skarby z przeszłości przypominają skromny, aż wartościowy album. W książce jest stosunkowo niewiele fotografii, dominuje tekst.

Nie miałam pojęcia o istnieniu większości opisywanych skarbów, co można złożyć na karb mojej archeologicznej ignorancji. Przypuszczam, że dla większości Czytelników ta tematyka okaże się równie odległa. Największą satysfakcję z lektury czerpać będą zapewne fascynaci archeologii, chociaż niewykluczone, że pozostali również będą się dobrze bawić, traktując Skarby z przeszłości jako źródło ciekawostek. Sądzę jednak, że o wiele lepiej przyswoiliby sobie wiedzę, czytając o tych skarbach w bardziej przystępnej formie, na przykład powieści przygodowej czy kryminalnej.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: miłośnikom archeologii

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis
http://rebis.com.pl
 

czwartek, 29 sierpnia 2013

LiteraTura I Wrocław 2013 - zapraszam!

Chcę Was dziś zachęcić do udziału w ciekawej imprezie. Mnie na niej nie będzie (nad czym mocno ubolewam), ale myślę, że - w miarę możliwości - warto byłoby się zainteresować :)

Akcja „LiteraTura I Wrocław 2013” odbędzie się 31 sierpnia 2013r. we Wrocławiu.
Rozpoczęcie nastąpi o godzinie 14:00 w Parku Teatralnym (Park im. Mikołaja Kopernika w Wrocławiu), gdzie dojdzie do spotkania pisarzy z czytelnikami. W tym miejscu autorzy i uczestnicy spotkania nawiążą ze sobą bezpośredni kontakt, będą spacerować alejkami parku, rozmawiać i dyskutować na temat literatury, a przy tym doskonale promować innowacyjną, a tym samym bardzo ciekawą formę wypoczynku. Warto zauważyć, że już sam tytuł akcji „LiteraTura I Wrocław 2013”jest przewrotny, przyciągający uwagę. Bowiem w ciekawy sposób pokazuje jak niesamowicie można bawić się językiem, słowem... Autorzy, pisarze robią to na co dzień, a czytelników i odbiorców literatury pragną tym zainteresować, zaszczepić w nich chęć obcowania z książką i słowem pisanym. Wciągnąć ich nie tylko w świat książki, ale w osobisty świat każdego z autorów. Ważnym aspektem tej części wydarzenia będzie szeroko rozumiana przestrzeń miejska Wrocławia. Pisarze będą propagować czytelnictwo w każdej grupie wiekowej. Czytelnicy posiądą możliwość nabycia książek oraz uzyskania autografów i dedykacji od ich twórców. Chętni pisarze przeczytają fragmenty swoich utworów, jednocześnie reklamując własną twórczość. Będzie to aktywne, tym samym bardzo atrakcyjne promowanie kultury i czytelnictwa. W dzisiejszych czasach nie wystarczy wystawić książkę za witrynę księgarni. Proponowana forma promocji jest nowoczesna i co najważniejsze - czytelnik jest w nią zaangażowany równie mocno jak autor.

Około godz. 16:00 w księgarni Matras na ul. Świdnickiej odbędą się indywidualne prezentacje wybranych działów literatury, wykłady przeprowadzone przez pisarzy, aktywna sprzedaż egzemplarzy książkowych, konkursy z nagrodami, wywiady oraz zabawy z uczestnictwem czytelników. Odwiedzający w tym czasie księgarnię będą mieli szansę na rozmowy z autorami, którzy opowiedzą o swojej twórczości, inspiracjach, doświadczeniach podczas wydawania książek, jak również o sobie. Każdy z autorów otrzyma przydział do odpowiedniego sektora księgarni, tym samym starając się wzbudzić zainteresowanie czytelników różnymi gatunkami literackimi. Z kolei w tzw. „dark roomie” księgarni Matras, autorzy w zamkniętej grupie odbiorców dokonają prezentacji na wybrany przez siebie temat, związany nie tylko z literaturą, ale również z szeroko pojętą twórczością. Ponownie dojdzie do zachęcania do twórczego rozwoju, jak również promowania słowa czytanego. Jednym z głównych celów akcji jest to, aby czytelnicy na skutek rozmów z autorami spojrzeli inaczej na ich twórczość oraz na to, co wpływa na tematykę, jaką pisarze poruszają w książkach. Podczas wydarzenia przewidziano liczne konkursy i zabawy dla czytelników, w których będzie można wygrać egzemplarze książkowe. Staną się one motywacją do czytania oraz zapoznania się z dotychczas nieznanymi twórcami.

Po skończonej promocji, około godz. 20:00 grupa organizatorów i biorących udział w akcji pisarzy weźmie udział w „Marszu żywych autorów”, podczas którego prezentowana będzie forma aktywnej rekreacji czytelniczej oraz nakłanianie mieszkańców miasta do czynnego udziału w „Marszu…”.

Około godz. 20:45 na Moście Zakochanych zakochani w literaturze uczestnicy zawieszą kłódki na znak wiecznej miłości do słowa pisanego, ukazując w ten sposób swoje przywiązanie do kreatywnego tworzenia. Kłódki będzie można podpisywać wspólnie z czytelnikami. Z Mostu Tumskiego przejdą do Antykwariatu Szarlatan gdzie wśród dzieł literatury polskiej i światowej, umieszczą liście własnej twórczości na Drzewie Literatury, w ten symboliczny sposób podkreślając swój związek z dawnymi mistrzami oraz tymi jeszcze nienarodzonymi.

O godz. 22:00 uczestnicy przeniosą się na Pergolę, aby wziąć udział w pokazie ognia, wody i światła. W tym szczególnym na mapie Wrocławia miejscu uczestnicy wezmą udział w sesji fotograficznej, będącej pamiątką spotkania oraz udokumentowaniem całego przedsięwzięcia.

Kolejnym elementem wydarzenia będzie również tzw. „uwolnienie książek” w ramach akcji „Cały Wrocław czyta”. Przez hasło „uwolnienie książek” rozumiane jest dzielenie się z innymi słowem pisanym poprzez pozostawienie pozycji literackich w specjalnie na to przeznaczonym miejscu. Publikacje następnie będą czytane przez Wrocławian, co uznajemy za doskonałą formę promowania czytelnictwa i podkreślenie ważnej roli, jaką odgrywa czytelnik dla pisarzy.

O godz. 23:00 na wrocławskim rynku dojdzie do integracji autorów, będącej podsumowaniem całego wydarzenia. Dodatkowo całe wydarzenie zostanie upamiętnione w formie foto-e-booka, na którym

znajdują się zdjęcia z dnia akcji wraz z opisem i podziękowaniami dla sponsorów wydarzenia. Plik będzie ogólnodostępny u organizatorów przedsięwzięcia i patronów medialnych. Reasumując powyższy ramowy plan wydarzeń należy zaznaczyć, iż celami nadrzędnymi opisanej akcji oprócz krzewienia ducha czytelnictwa, interakcji między czytelnikiem, a autorem, jest także promocja Wrocławia, jako miasta przyjaznego czytelnictwu, którego przestrzeń miejska nobilituje, zaskakuje, inspiruje i skłania do sięgnięcia po książkę.

Podsumowując:

Zapraszam gorąco :)

środa, 24 lipca 2013

"Panika" - Graham Masterton



Tytuł: Panika (org. Panic)
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Rebis
Data wydana: 23 lipca 2013 r.
Ilość stron: 336 

Z powieściami Grahama Mastertona miałam do czynienia przy okazji Czerwonego hotelu. Jego styl pisania mi odpowiadał, więc większego wahania sięgnęłam po kolejną jego książkę – Panikę. Tym bardziej, że jej główny bohater to z pochodzenia Polak, a akcji toczy się częściowo… w Warszawie i Puszczy Kampinoskiej.

Jack Wallace prowadzi w Stanach Zjednoczonych restaurację z kuchnią polską, ma syna Alexisa - zwanego Sparkym – cierpiącego na chorobę Aspergera. Pewnego dnia panowie dowiadują się o dziwnym samobójstwie siedemnastu skautów oraz ich opiekunów. Jednym ze zmarłych chłopców był serdeczny przyjaciel Sparky’ego, Malcolm. Dwunastolatek jest zdesperowany, by poznać tajemnicę jego śmierci. Tym bardziej że gwiazdy, którymi się interesuje, zdradziły mu, jakoby ten dziwny samobójczy akt miał związek z ich przodkami. Mieszkającymi w Polsce. Podróż do nadwiślańskiego kraju wydaje się – koniec końców – nieunikniona.

Ciężko określić, czy Panika przypadła mi do gustu czy nie. Jest to horror, więc emanowanie ohydą oraz brutalne szczegółowymi opisami winno być normą. Owszem, po Czerwonym hotelu miałam najogólniejsze pojęcie, czego się spodziewać.  Nie spodobało mi się jednak to, że w wszystkie te okropieństwa ZNOWU zamieszane są duchy. W Czerwonym hotelu odczuwałam dodatkowy dreszczyk, ponieważ morderstwa przypominały mi te z Dziesięciu murzynków pióra Agathy Christie. Wydawały się niemożliwe do zrealizowania przez człowieka. Tutaj – niestety – od samego początku miałam blisko stuprocentową pewność, że za wszystkim stała siła nadprzyrodzona.

Panikę czytało mi się szybko, a lektura niesamowicie mnie wciągnęła. Masterton miał ciekawy pomysł na fabułę i umiejętnie go realizował (ale nie do końca Zrealizował). Podczas lektury powieść niemal bez przerwy przyprawiała mnie o dreszcze.

Nie przypadł mi jednak do gustu jeden z głównych bohaterów – Sparky. Dwunastolatek cierpiący na zespół Aspergera ma prawo zachowywać się ekscentrycznie i żyć w swoim świecie. Tylko czy chłopiec musi być od razu pseudo-medium, któremu gwiazdy zdradzają przyszłość, ale pozbawioną najistotniejszych szczegółów? Jakby tego było mało, Sparky często zmienia zdanie odnośnie wiarygodności swoich kart nieba: raz upiera się przy ich nieomylności, innym razem stwierdza, że „to może być błąd jego odczytu”. Nie wiem też, czy jego krnąbrność można by wyjaśnić chorobą. Od samego początku uznawałam go za irytującego, z czasem dochodziły do tego kolejne negatywne przymiotniki, ale wniosek pozostał bez zmian: nie lubię go.

Rozwiązanie wielkiej tajemnicy mnie rozczarowało. Pomijam wspomnianą wcześniej pewną ingerencją istot nadprzyrodzonych – jest ono po prostu okropnie naciągane! Myślę, że Panika zyskałaby wiele, gdyby kończyła się w mniej dziwaczny sposób.

Chciałabym wspomnieć o pierwszym wydaniu polskim. Na okładce widnieje paskudna morda – bo jak inaczej to określić – która średnio motywuje do sięgnięcia po tę powieść. Mogę jednak zapewnić, że warto.

Warto pokusić się o podsumowanie. Czy warto sięgnąć po Panikę? Moim zdaniem jak najbardziej. Historia, którą wymyślił Graham Masterton, była spójna, ciekawa i nietuzinkowa. Dodatkowym smaczkiem dla nas Polaków – a szczególnie Warszawiaków – jest umiejscowienie części akcji w polskich lasach. Niestety, zakończenie sromotnie mnie rozczarowało – a czyż w horrorach to nie zakończenie powinno być najbardziej satysfakcjonujące? Złościł mnie mały Sparky – najwyraźniej nie mam cierpliwości do chorych umysłowo dzieci. Myślę jednak, że te minusy były zbyt mało istotne, by odebrać mi przyjemność lektury. Trzysta stron książki przeczytałam w niecałe dwa dni (bez Sparky’ego byłoby pewnie o połowę mniej.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: miłośnikom krwawych horrorów z duchami

Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Rebis

czwartek, 18 lipca 2013

"Szatańskie wersety" - Salman Rushdie

Tytuł: Szatańskie wersety (org. The Satanic Verses)
Autor: Salman Rushdie
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 29 maja 2013 r. (premiera: 1988)
Ilość stron: 664

Zakazany owoc najlepiej smakuje. Czy też: im bardziej intrygująca książka, tym chętniej się po nią sięga. Nie wiem, czy Muzułmanie zdawali sobie sprawę z tego, gdy Salmana Rushdie skazywali na śmierć po wydaniu Szatańskich wersetów. Grunt, że lektura tej książki była jedną z najlepszych decyzji, jakie mogłam podjąć.
Zaczyna się dziwnie. Saladyn Ćamća oraz Dżibril Fariśta, po katastrofie lotniczej, spadają z nieba. Lądują bezpiecznie, jednak to wydarzenie ma niesamowite konsekwencje – stają się reinkarnacjami diabła oraz archanioła. Później robi się… jeszcze ciekawiej i dziwniej!

Nie chcę zdradzać zbyt wiele z treści powieści. Autor – po dość zaskakującym rozpoczęciu – wraca do przeszłości, przedstawia nam dzieciństwo bohaterów oraz historię tragicznie zakończonego lotu samolotu. Opowiada jeszcze dwie opowieści – o proroku oraz o prorokini Aishy. Co mają one wspólnego z głównym wątkiem? Nie zdradzę, ale chyba domyślam się powodu „wyklęcia” Rushdiego przez islamistów.

Spieszę z wyjaśnieniem. Wyznawcy islamu znani są ze swojej – przepraszam za kolokwializm – ślepej wiary, niesamowitego oddania swojemu Allahowi. Szatańskie wersety, gdzie funkcję równą Bogu pełni Archanioł będący jednocześnie człowiekiem, musiały być dla nich wyjątkowo przykrą pozycją. Do tego „przykładny Archanioł” Dżibril wcale nie jest tak kryształową postacią, za jaką uważamy anioły. Piekielny wysłannik Ćamća z kolei okazał się człowiekiem sympatycznym i współczującym.

Recenzowana powieść przełamuje wiele schematów i pokazuje, że to co wydaje się dobre, niekoniecznie takie jest, a boskie instrukcje nieraz okazują się tytułowymi „szatańskimi wersetami”. Czy powinniśmy ślepo wierzyć słowom, które słyszymy z kazalnicy? Czy boskie instrukcje zawsze są zgodne z naszą moralnością? Czytając Szatańskie wersety można poznać odpowiedź – i nie brzmi ona do końca tak, jak powinna.

Nie mogę nie wspomnieć o mocno specyficznym stylu pisania. Przy wymienianiu czasowników pomijane są przecinki, co wprowadza chaos. Kolejną cechą charakterystyczną jest beztroskie przeskakiwanie między miejscem akcji. Na początku pierwszego rozdziału musiałam się przyzwyczaić, ale z czasem doceniłam te zabiegi. Dzięki nim akcja była niesamowicie dynamiczna.

W wydaniu z 2013 roku na zakończenie książki znajduje się słowniczek z hinduskimi słowami używanymi na stronicach powieści. Jest to miły dodatek, który nie tylko ułatwia zrozumienie niektórych sytuacji, ale też wzbogaca wiedzę o kulturze Indii. Sposób zapisu dalekowschodnich nazwisk i nazw miejscami wygląda może nieco dziwnie – jak wymienione przeze mnie personalia głównych bohaterów – ale i do tego można się przyzwyczaić.

Na koniec chciałabym powrócić do wspomnianego w pierwszym akapicie wyroku. 14 lutego 1989 roku (pierwsze wydanie ujrzało światło dzienne w 1988 roku) ogłoszono fatwę, która na śmierć skazuje autora, osoby związane z publikacją Szatańskich wersetów oraz sięgające po nią ze świadomością, co zawiera. Kilku tłumaczy zamordowano, budynki wydawnictw wysadzono. W 2006 roku klątwę przedłużono – więc nagonka na Rushdiego trwa nadal. Pisarz wciąż wydaje swoje książki, w większości poświęcone kulturze dalekowschodniej, jednak ukrywa się pod pseudonimem, jego miejsce zamieszkania nie jest znane.

Czy warto sięgnąć po Szatańskie wersety? Moim zdaniem jak najbardziej. Historia nie opowiada bezpośrednio o islamie, więc powody wzburzenia wyznawców tej religii nie są oczywiste, lecz odnalezienie drugiego dna nie powinno nastręczać kłopotów. Po początkowych trudnościach związanych z przywyknięciem do specyficznego stylu, lektura sprawiała mi niesamowitą przyjemność i myślę, że podobnie będzie i z Czytelnikiem. Myślę, że warto samemu sprawdzić, czy islamiści faktycznie mieli powód, by skazywać Salmana Rushdiego na karę śmierci. Polecam serdecznie.

Ocena końcowa: 5/6
Polecam: wszystkim zaintrygowanym powodem wyklęcia pisarza

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Rebis
 

wtorek, 2 lipca 2013

"Saga o Rubieżach. Tom 1" - Liliana Bodoc

Tytuł: Saga o Rubieżach (org. Los días del venado, Los Días de la Sombra)
Seria: Saga o Rubieżach, #1
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 17 sierpni 2012 r. (premiera: czerwiec 2000)
Ilość stron: 728

Najlepsze fantasy napisane w języku hiszpańskim nareszcie w Polsce! Jak nie skusić się na takie słowa? No jak!? Tym bardziej że Prószyński i S-ka zdecydowali się na połączenie dwóch oryginalnych tomów w jeden. Więcej przygód, więcej fantasy...

Los días del venado (La saga de los confines, #1)Recenzowany pierwszy tom Sagi o Rubieżach dzieli się na "Dni Jelenia" i "Dni Pomroki". Akcja rozgrywa się w świecie alternatywnym, na kontynencie zwanym Żyznymi Ziemiami. Mieszkańcy czekają na przepowiedziane w proroctwach przybycie okrętów. Nie spodziewają się, że to, na co czekają, może stać się ich zgubą. Gdy bowiem na horyzoncie pojawiają się statki, nie znajdują się w nich waleczni bohaterowie, a wojska wcielenia zła, syna samej Kostuchy, Misáianesa. Żyjący spokojnie ludzie muszą stawić mu czoła. A to przecież dopiero najbardziej zewnętrzna warstwa tej opowieści!

Faktycznie, świat wykreowany przez Lilianę Bodoc jest złożony, skomplikowany i niezwykle przypominał mi uniwersum Ziemiomorza Ursuli Le Guin. Tutaj także znajdziemy niespotykane istoty, rośliny, plemiona z drobiazgowo obmyślonymi rytuałami. Bohaterowie również mierzyć się będą ze Złem Wcielonym, miłość wystawiona będzie na niejedną próbę, politycy ukażą swoje drugie (a czasami i trzecie) oblicze. Niby wszystko fajnie, powinno być miło i przyjemnie.

ALE! Lektura niesamowicie mi się dłużyła. Co z tego, że lubię fantasy? Co z tego, że nie przeszkadzają mi szczegółowe opisy ceremonii, przyrody (ba - nawet przepadam za nimi!)? Sagę o Rubieżach, te siedemset stron, męczyłam bity miesiąc (wakacyjny, dodajmy), i chwilami ogarniało mnie zwątpienie, czy w ogóle zmęczę. Wiele zachowań bohaterów oscylowało na granicy absurdu, opisy były aż przesadnie drobiazgowe. Owszem, fabuła ciekawa, pomysły oklepane, ale podane w troszkę innej formie, ale ta forma sromotnie mnie zawiodła.

Szkoda. Saga o Rubieżach zapowiadała się bardzo ciekawie. Na wieść, że ta trylogia uznawana jest na "najlepsze hiszpańskie fantasy", zacierałam ręce. Jednak po lekturze tego tomu stwierdzam, że na kolejny już się nie skuszę. Zazwyczaj daję szansę serii, czytam kolejne tomy w nadziei na "lepsze jutro". Sadze o Rubieżach nie dam tej szansy. Jeśli nie przeszkadzają Ci wręcz komiczne absurdy i rozwlekłe opisy, a przepadasz za fantastyką a'la Le Guin - przeczytaj. Jeśli nie spełniasz tego pierwszego warunku - raczej sobie odpuść, chyba że akurat cierpisz na nadmiar wolnego czasu.
Ocena końcowa: 3/6
Polecam: zagorzałym miłośnikom rozwlekłego, przerysowanego fantasy

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka
 

piątek, 28 czerwca 2013

"Rytuał babiloński" - Tom Knox

Tytuł: Rytuał babiloński (org. The Babylon Rite)
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 18 czerwca 2013 r. (premiera: 1 lutego 2013)
Ilość stron: 390

Miłość do literatury zaszczepiła mi Mama. Ona także przekazała mi zamiłowanie do literatury sensacyjnej, kryminałów i thrillerów. Jako wierna fanka Toma Knoxa serdecznie polecała mi jego książki. Wreszcie - skuszona - sięgnęłam po nowość wydawnictwa Rebis.

W Peru, na oczach młodej antropolog Jessiki, ktoś wysadza muzeum sztuki Mochica. Szkocki naukowiec Archibald McLintock popełnia samobójstwo. Świadkiem jest reporter Adam Blackwood, do którego niebawem zgłasza się córka uczonego - Nina. Twierdzi ona, że jej ojciec został zamordowany. Policja zdecydowanie wyklucza taką możliwość, ale kobieta przekonuje Adama i razem zaczynają zgłębiać tajemnicę. Niebawem w Londynie dochodzi do kilku brutalnych samobójstw - a może morderstw...? Co łączy te trzy - pozornie odrębne - historie?

Historia wciągnęła mnie od samego początku. Samobójstwo McLintocka wydaje się niemal pewne: Adam na własne oczy widział, że mężczyzna był w samochodzie sam, gdy wjechał w ścianę. Pojazd był w pełni sprawny, ale Nina upiera się, że to NIEMOŻLIWE. Archibald pasjonował się historią Templariuszy i podobno odkrył ich wielką tajemnicę, która zupełnie zmienia sposób ich oceny przez świat. Czy to z jej powodu nie żyje...? W Peru nie jest weselej. Archeolodzy odkrywają grobowiec Mochica, a w nim dokonują szokujących odkryć. Co ciekawe, są one blisko powiązane z tym, co dzieje się we współczesnej Anglii.

Nie chcę zdradzić zbyt wiele z fabuły, ale jest ona naprawdę... mordercza. I zaskakująca. Akcja mknie szybko. Historię śledzimy z perspektywy Adama i Niny, Jessiki oraz londyńskiego głównego detektywa Ibsena. Dzięki temu mamy równocześnie podgląd na wszystkie trzy sytuacje. Nie zdążymy znudzić się jednym wątkiem, bo w kolejnym rozdziale mamy kolejny. Owszem, wszystko jakoś (ale jak - doczytajcie sami) się ze sobą łączy. Mnie osobiście to zadziwiło. Z drugiej strony... nie od dziś wiadomo, że naukowcy nie zawsze pracują tylko dla samozadowolenia i satysfakcji...

Jeśli chodzi o słabe strony powieści, według mnie jest nią mocno naciągania teoria, na której opiera się cała intryga. Jest to coś podobnego do Kodu da Vinci pióra Dana Browna. Bohaterowie dość opacznie interpretują powszechnie znane fakty, dopasowując je do zamysłu autora. Ale przecież to nie literatura faktu! W sensacji w sumie o to chodzi, prawda? Knox zadbał jednak o zgodność opisywanych miejsc z rzeczywistością, a także spójność przytaczanych dziejów historycznych z tym, co znajdziemy w podręcznikach do historii.

Jestem bardzo zadowolona, że sięgnęłam po Rytuał babiloński. Przeczytałam go szybko (mimo sesji na studiach... po prostu nie mogłam się oderwać) i serdecznie polecę Mamie. Wam też rekomenduję - to porcja dobrej literatury z domieszką historii, w sosie z upajających żółtych kwiatuszków... Ups, chyba troszkę za dużo napisałam!
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: miłośnikom sensacji oraz "mocnych" historii

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis
 

środa, 13 marca 2013

"Z pustymi rękami" - Valerio Varesi

Tytuł: Z pustymi rękami (org. A mani vuote)
Seria: Komisarz Soneri
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 27 lutego 2013 r. (premiera: 2006)
Ilość stron: 264

Mistrzynią kryminałów od wielu lat pozostaje dla mnie Agatha Christie. Nie sądzę, by znalazł się ktoś zdolny przebić jej kunszt (przynajmniej w moich oczach). Niemniej nie tracę nadziei, szukam kandydatów. Czy włoski pisarz, Valerio Varesi, może stanąć obok niej z uniesioną głową?

Cała Parma zmaga się z wyjątkowo upalnym latem. Komisarz Soneri dodatkowo musi zmierzyć się z kryminalną zagadką: znaleziono zwłoki właściciela sklepu odzieżowego. Początkowo mężczyzna wydaje się zupełnie wyrwany z miejscowej społeczności, właściwie nikt go nie zna. Niebawem okazuje się, że nie był on zupełnie kryształowym obywatelem, a jego bracia - również z branży odzieżowej - nie mieli o nim najlepszego mniemania. Czy to oni stoją zbrodnią? Dodatkową tajemnicą staje się bezdomny, którego ktoś zastraszył i obrabował ze starego, mało wartego akordeonu - jedynego źródła utrzymania...

Varesi, podobnie jak w Pokojach do wynajęcia, dużo miejsca poświęca na porównania. Upał i spiekota włoskiego miasteczka są niemal wyczuwalne w czasie lektury. Wykreowani przez niego bohaterowie są prawdopodobni, wielowymiarowi, ale główny protagonista, komisarz Soneri, stanowi dla mnie ciężki orzech do zgryzienia. Pisarz szczegółowo opisuje jego emocje, wątpliwości, ale robi to w bardzo zawiły sposób, który mnie osobiście nie odpowiada.

Nie podobało mi się też wolne tempo akcji. Varesi zarysował główny wątek i powoli, bardzo powoli, wręcz w ślimaczym tempie, dąży do rozwiązania zagadki. Robi to zupełnie inaczej niż wspomniana na początku Christie - tutaj sędzia, koroner, lekarz sądowy odgrywają pewne istotne role. I wprowadzają pewien zamęt: kolejne nazwiska do rozróżnienia, kolejne wątki...

W całym tym zamieszaniu główna tajemnica schodzi na dalszy plan. Nie tego spodziewałabym się po kryminale, "którym zaczytują się Włosi". Valerio Varesi ma specyficzny sposób pisania, nigdzie się nie spieszy, piętrzy tajemnice, które w gruncie rzeczy można by rozwiązać na kilkunastu stronicach. Jeśli lubicie takie klimaty, sięgnijcie. Jeśli - podobnie jak ja - preferujecie bardziej złożone zagadki: wybierzcie jednak coś innego.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis