piątek, 29 kwietnia 2011

"Las Zębów i Rąk" - Carrie Ryan

Tytuł: Las Zębów i Rąk (org. The Forest of Hands and Teeth)
Autor: Carrie Ryan
Seria: Las Zębów i Rąk
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 352
Data wydania: 21 kwietnia 2011 (premiera: lipiec 2009)

Lektury Lasu Zębów i Rąk wręcz nie mogłam się doczekać. Po opisie na GoodReads.com spodziewałam się czegoś w stylu Igrzysk śmierci. Moje podejrzenia były słuszne, przynajmniej w pewnym sensie. Tylko tyle albo aż tyle.

Życie Mary jest uporządkowane i proste - ale tylko w teorii. Mieszka w wiosce otoczonej wysokim ogrodzeniem, Siostrzeństwo sprawuje władzę absolutną i ustala zasady, a Strażnicy bronią bezpieczeństwa. Osada, otoczona ze wszystkich stron tytułowym Lasem Zębów i Rąk, boryka się z Nieuświęconymi - czyli zombie. Dziewczyna jakiś czas temu straciła ojca, a w momencie, gdy zaczyna się akcja, traci matkę - oboje stali się Nieuświęconymi. Z rodziny został jej tylko brat Jed, który obwinia ją za odejście rodzicielki. Także sprawy sercowe nie układają się najlepiej - Mary powinna niedługo wyjść za mąż, jest zakochana w Travisie, on jednak nie jest nią zainteresowany, w przeciwieństwie do młodszego brata Henry'ego...

Jednak te sprawy schodzą na dalszy plan, gdy na wioskę napadają Nieuświęceni. Jakimś sposobem dostają się do środka, zaraza szerzy się wśród ludzi. Chcąc uniknąć strasznego losu zombie, Mary, Henry, Travis, Cass (przyjaciółka Mary i narzeczona Travisa) oraz Jed z małżonką opuszczają osadę. Trafiają do potwornego labiryntu, z każdej strony otoczeni przerażającym Lasem i wiecznie głodnymi Nieuświęconymi. Czy na końcu czeka ratunek? Czy gdzieś istnieje ocean, o którym opowiadała matka Mary? A może koniec labiryntu to także kres szans na ocalenie?

Książka wciąga, właściwie od pierwszej strony. Niewątpliwie dużą zasługą jest narracja pierwszoosobowa, prowadzona w czasie teraźniejszym. Czytelnik wraz z Mary odczuwa początkową złość, bezsilność, później strach, determinację, niemoc... Kolejnym ważnym dla "wciągnięcia" elementem jest nieprzewidywalność. Kilka razy zdarzyło mi się przewidywać rozwiązanie danego wątku, ale okazywało się, że moje prognozy były zupełnie błędne! Także zakończenie, przymykające dużo wątków, nie odpowiada na wszystkie pytania i stawia przed nami zupełnie nowe: typowy chwyt marketingowy (ale jakże skuteczny!).
Autorce nie udało się jednak uniknąć pewnych uproszczeń i naiwnych elementów. Nie mówię tu nawet o romantycznym trójkącie (a właściwie kwadracie, jeśli doliczyć jeszcze Cass), ale o podróży po labiryncie. Pojawiają się tam tajemnicze tabliczki z napisami typu XVI, IX, II... Przypuszczam, że już teraz wiecie, że to nie słowa, ale droga Mary wpada na to grubo za połową książki...

Główna bohaterka została przedstawiona bardzo realistycznie. Początkowo sprawia wrażenie zagubionej, ale i tak nie rezygnuje ze swojej buty. Jest bezwzględna, nie zawaha się przed niczym - byle tylko przeżyć/zrealizować cel. Travis i Henry są odważni i oddani, obydwaj kochają Mary, ale ten pierwszy rezygnuje z niej "dla dobra drugiego". Polubiłam ich, choć początkowo Henry wydaje się kolejnym "niewinnym i wrażliwym chłopczykiem do przytulania". Mojej sympatii zdecydowanie nie zdobył Jed, choć pod koniec nieco zyskał w moich oczach (nie zdradzę dlaczego).

Nie przedłużając, Las Zębów i Rąk uznaję za bardzo dobrą pozycję: wciągającą, przerażającą i zaskakującą. Autorka zadbała, by czytelnik się nie nudził i nie mógł oderwać. Między tą książką a wspomnianymi wcześniej Igrzyskami łączą dramatyczna wizja świata, silna bohaterka i narracja pierwszoosobowa w czasie teraźniejszym. Liczę, że w kolejnych częściach dowiemy się, skąd się wzięli Nieuświęceni - oby pani Ryan nie zabrakło weny do stworzenia ciekawej kontynuacji!
Ocena końcowa: 5+/6
Polecam: miłośnikom wciągających powieści ze sporym dreszczykiem

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

"Oblężenie Macindaw" - John Flanagan

Tytuł: Oblężenie Macindaw (org. The Siege of Macindaw)
Autor: John Flanagan
Seria: Zwiadowcy, #6
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 380
Data wydania: 16 czerwca 2010r. (premiera: sierpień 2006)

Wybaczcie, że nie zachowuję chronologii: powinnam zacząć porządnie, od Ruin Gorlanu. Jednak to już szósty tom, a na opis wcześniejszych nie miałam dotychczas weny... Niedługo to nadrobię (tak myślę:)).

Will wciąż przebywa na północy, w Lesie Grimsdell, wokół którego krążą legendy: że nawiedzony, że mieszka w nim zły czarownik... Młody zwiadowca, wraz z Ormanem (panem zamku Macindaw), jego sekretarzem Xanderem i czarownikiem Malcolmem chcą odbić twierdzę z rąk podstępnego Kerena, który - co gorsza - więzi również Aliss, na której dość mocno zależy Willowi. Jednak zdobycie zamku to niełatwe zadanie, potrzebna jest pomoc. Także Keren ściąga pomocników z jeszcze bardziej oddalonych na północ terenów.

Przypuszczam, że osobom nie znającym wcześniejszych przygód zwiadowców powyższy opis niewiele powiedział. Tych odsyłam do wcześniejszych tomów, które uważam za naprawdę dobre i wciągające pozycje. Ci, którzy postawili już pierwsze kroki w świecie zwiadowców, mogą być pewni, że znajdą tu wszystko to, co we wcześniejszych tomach: wciągającą akcję, sympatycznych bohaterów i plastyczny, łatwy styl pisania autora.

Muszę jednak nadmienić, że po tej książce spodziewałam się czegoś innego. Nie żeby było źle - wszystko jest super, przynajmniej dla mnie (wielkiej fanki serii). Tytuł, Oblężenie Macindaw, wskazywałby na bardzo dynamiczny i długi (niemal czterysta stron) opis starć o zamek, i właśnie czegoś takiego oczekiwałam. A tutaj - surprise! - niemal połowę zajmuje szukanie wsparcia do przeprowadzenia akcji, dokładne jej planowanie i rozpatrywanie alternatyw. Za to cenię Johna Flanagana: przemyślał wszystko, gwarantując czytelnikom dodatkowe wrażenia związane z analizowaniem stopniowo dostarczanych faktów. Prowadzony równocześnie wątek przetrzymywanej w twierdzy Aliss pozwala nam zgłębić tajemnicę psychiki Kerena - niby nic skomplikowanego, ale uznaję to za ciekawe studium człowieka, który chce, ale nie może (bez skojarzeń proszę ;)).

Samo oblężenie również dostarcza wielu emocji. Po tym całym planowaniu i spiskowaniu, których byłam świadkiem, czułam się niemal jak jego uczestniczka. Trzecioosobowa narracja pozwala nam poznać myśli wszystkich bohaterów, ale autor koncentruje się na stronie atakującej. Nie zaniedbuje jednak Kerena, który - mimo że należy do "złego obozu" - jest przecież głównym bohaterem.

Jak widzicie, jestem pełna dobrych emocji. John Flanagan oczarował mnie wykreowanym przez siebie światem już kilka tomów temu i jestem mu wierna. Oblężenie Macindaw, po troszkę mniej dynamicznym Czarnoksiężniku z Północy, ponownie gwarantuje wiele emocji, zwrotów akcji i lekkiego, niewymuszonego humoru. Pojawia się również wątek romantyczny - jakby nie patrzeć, bohaterowie nie są już dziećmi - ale nie pełni on nadrzędnej roli (w czego ogromnie się cieszę).
Jeśli więc czytaliście poprzednie tomy, bez wahania sięgnijcie i po ten. Jeśli jeszcze nie rozpoczęliście przygody z Willem, jego konikiem Wyrwijem i resztą sympatycznej gromadki, serdecznie zachęcam Was do lektury Ruin Gorlanu.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: młodzieży; tym, którzy szukają łatwej, lekkiej lektury

sobota, 23 kwietnia 2011

Wielkanocne życzenia

Dzisiaj szybko, bo kolejne obowiązki wzywają, nie zważając na późną porę ;) Miałam umieszczać recenzję, ale Święta tak mnie zaabsorbowały, że żywcem nie miałam kiedy jej napisać - wybaczcie mi to.

Przechodząc co sedna mojego posta:
Z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę Wam, drodzy Czytelnicy, spokojnego i rodzinnego wypoczynku, wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń oraz - bardziej wielkanocne klimaty - smacznego jajka i mokrego, ale nie zakończonego chorobą, Dyngusa :)

Na wszystkie komentarze odpowiem w Lany Poniedziałek albo we wtorek po Świętach, wtedy też będę nadrabiać zaległości w czytaniu Waszych blogów. 

czwartek, 21 kwietnia 2011

"Dawca" - Lois Lowry

Tytuł: Dawca (org. The Giver)
Autor: Lois Lowry
Seria: Dawca, #1
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 206
Data wydania: 2003r. (premiera: marzec 1993)

Dawca w rankingu na GoodReads.com zajmuje dość wysoką pozycję wśród książek młodzieżowych. Jako że do młodzieży jeszcze się zaliczam, postanowiłam sprawdzić, czy i ja uznam książkę za wartą zachodu.

Jonasz niedługo skończy dwanaście lat i całe swoje dotychczasowe życie spędził w uporządkowanym i harmonijnym świecie. Nie wie, co to ból, strach czy głód, zna za to pojęcie obowiązku, tak jak każdy młody człowiek znajduje czas na zabawę i naukę. W jego społeczeństwie obowiązuje wiele zasad, zakazów i nakazów dotyczących nawet najbanalniejszych aspektów życia. Najważniejszym elementem życia człowieka są jego dwunaste urodziny, kiedy to jest Przydzielany do zawodu, jaki będzie wykonywał do końca swojego życia. Jak możecie się domyślić, Jonasz dostaje przydział do Dawcy. Nie, nie chodzi o dawcę organów, a o dawcę wspomnień.

Nie mogę zdradzić więcej, ponieważ książka jest krótka a w recenzji nie chodzi o streszczanie. Dawca sugestywnie i barwnie przedstawia alternatywny, przygotowany przez autorkę świat. Każdy członek społeczeństwa ma tu wyznaczone zadanie, które wykonuje perfekcyjnie. Jonasz, jako wybraniec, otrzymuje nietypową misję, jednak jej wykonywanie zostaje zakłócone przez jego... myślenie. Tak, dokładnie. Chłopiec zdaje sobie sprawę, jak bierny, bezbarwny i bezsensowny był jego dotychczasowy żywot, postanawia to zmienić. Na tę motywację nakłada się jeszcze dramatyczne odkrycie...

Fabuła potrafi zaskoczyć czytelnika. Akcje Jonasza są logiczne, zwłaszcza gdy postanawia wyrwać się poza schemat. Niemal cały czas niecierpliwie pochłaniałam kolejne linijki, zżerana ciekawością, co jeszcze się wydarzy. Nie mogłam się doczekać fascynującego finiszu, który... okazał się totalną klapą. Rozumiem, że otwarte zakończenie pozostawia furtkę dla kontynuacji, lecz w tym przypadku miałam wrażenie, że autorka/wydawca urwał książkę niemal w połowie zdania. Duży minus...

Bohaterów uznaję za niezwykle sympatycznych i realnych. Oprócz Jonasza i jego siostry, poznajemy ich rodziców oraz dwójkę rówieśników bohatera: Fionę i Ashera. Może nie pokochałam wszystkich, ale nie przeszłam obok nich obojętnie.

Dawca to książka krótka, na jeden, może dwa popołudnia. Nie dostarczy Wam wiele "materiału" do namysłu: może uświadomi, jakimi szczęściarzami jesteśmy, żyjąc tak, jak żyjemy. Ja po lekturze doszłam do wniosku, że nawet bezbolesne, idealnie ułożone życie nie jest warte takich ograniczeń, z jakimi muszą zmierzyć się bohaterowie Dawcy.
Ocena końcowa: 4/6 (za zakończenie)
Polecam: osobom lubiącym młodzieżowe i sympatyczne historie o alternatywnych, choć bardzo realistycznych światach

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

"Mechaniczny anioł" - Cassandra Clare

Tytuł: Mechaniczny anioł (org. Clockwork Angel)
Autor: Cassandra Clare
Seria: Piekielne urządzenia, #1
Ilość stron: 528
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 20 października 2010 (premiera: sierpień 2010)

Należę do fanek trylogii Dary anioła i, co za tym idzie, ich autorki - Cassandry Clare. Spotkanie z jej nową serią było dla mnie musem. Ale czy ten "mus" miał smak mięty czy raczej odgrzewanego, włóknistego kotleta?

Teresa Gray przybyła do Anglii z USA na prośbę brata - przynajmniej tak myślała. Na miejscu okazało się, że jej ukochany Nathaniel został uprowadzony przez Czarne Siostry, które "aresztowały" również naszą bohaterkę. Przez kilka tygodni zmuszały ją do ćwiczenia przemian: stawania się zupełnie inną osobą. Smutne życie niespodziewanie się zmienia, gdy w domu Sióstr pojawia się Will Herondale, Nocny Łowca. Wraz z nim Tessa opuszcza willę i trafia do Instytutu. Tam poznaje innych Łowców: Jamesa "Jema" Carstairs, Jessamine Lovelace oraz Charlotte i Henry'ego Branwell. Dowiaduje się również, że jej umiejętność zmiany kształtu jest bardzo cenna i może pomóc w odzyskaniu Nata...

Skąd w takim razie cykl "Piekielne urządzenia" czy tytuł "Mechaniczny anioł"? Spieszę z wyjaśnieniem, przynajmniej pobieżnym. Istotną rolę odgrywają tutaj humanoidalne roboty, wykorzystywane przez Magistra (nie zdradzę jego prawdziwej tożsamości, ponieważ autorka odkrywa ją dopiero pod koniec tomu) do różnych, raczej niecnych celów. Tytułowy anioł natomiast to amulet bohaterki, ale coś czuję, że będzie się za tym kryła jakaś dramatyczna historia.

Oprócz wspomnianych, głównych postaci, na kartach przewija się cała plejada bohaterów drugoplanowych. Ci ciekawsi (przynajmniej dla tych, którzy czytali Dary anioła) to Magnus Bane (tym razem w roli ukochanego wampirzycy...) oraz Beniamin Lightwood. W czasach, gdy dzieje się akcja, istnieje już Clave, które surowo przestrzega praw Łowców. Fajnie, ale wydaje mi się, że ta trylogia miała wprowadzać czytelnika w uniwersum, czyli poniekąd wyjaśniać, skąd się co wzięło. A na razie na ten temat cisza...

Zatrzymam się jeszcze na moment przy postaciach. Tessa początkowo wzbudzała we mnie litość, wydawała się zagubiona i raczej mało pewna swojej wartości. Zupełnie nagle, trafiwszy do Instytutu, zaczęła stroić fochy, rozstawiać innych po kątach (przynajmniej tak ja odbierałam jej zachowanie), a niemal każdy zakaz łamała w imię dobra, miłości, itp. Nie tego się spodziewałam. W ogóle, bohaterowie nie wzbudzili we mnie sympatii, może z wyjątkiem Henry'ego - szalonego, pozytywnie zakręconego wynalazcy. A już Nathaniel (gdy wreszcie się pojawił) nieustannie działał mi na nerwy.

Muszę jednak nadmienić, że akcja trzyma poziom. Autorka dawkuje napięcie, przygotowała kilka zaskakujących zwrotów akcji i pomysłów na rozwój fabuły, jednak nie udało jej się uniknąć schematyczności. Choćby w wątku miłosnym - przewidywalnym jak wyniki meczy polskiej reprezentacji piłki nożnej. Pomijając jednak romans, jest okej. Sceny akcji napisane są bardzo dynamicznie, wręcz czułam bijącą ze stronic "ruchliwość" sytuacji. Nie zabrakło również miejsca na opisy, zarówno miejsc jak i postaci (także wyglądu) - może jest ich troszkę zbyt dużo, ale mnie nie przeszkadzały.

Szczerze mówiąc, nie wiem, co mnie tak urzekło w tej książce. Niemal od samego początku wciągnęłam się, mimo naiwności i irytującej bohaterki. Kolejne strony, zwłaszcza bliżej końca, kiedy akcja przyspiesza i wydarzenia dzieją się błyskawicznie, połykałam w zastraszającym tempie, nie mogąc się oderwać. To chyba jakaś magia... Liczę jednak, że kolejne tomy nieco lepiej wyjaśnią początki całej historii.
Mnie się podobało. Jeśli spodobała Ci się trylogia Dary anioła, sięgnij bez wahania. Jeśli jeszcze jej nie poznałeś, albo nie przypadła Ci do gustu, raczej sobie odpuść.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: fanom Darów anioła

piątek, 15 kwietnia 2011

"Cień nocy" - Andrea Cremer

Tytuł: Cień nocy (org. Nightshade)
Autor: Andrea Cremer
Seria: Cień nocy, #1
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 18 stycznia 2011 (premiera: październik 2010)
Ilość stron: 416

Nie mogłam się doczekać, by sięgnąć po tę książkę. Nie tylko ze względu na zabójczą okładkę, ale też na intrygujący opis na okładce. Zupełnie niedawno przeczytałam. Czy warto było czekać?

Calla Tor jest wilczycą - alfą klanu Cień Nocy. W Halloween, kiedy skończy osiemnaście lat, ma poślubić alfę rywalizującego klanu, Kary Nocy - Rena Laroche (oficjalnie: Reniera). Pewnego dnia łamie zasady wyznaczone przez Opiekunów (nadzorców wszystkich klanów): ratuje życie młodego chłopaka. Co więcej, ukazuje mu się w ludzkiej i zwierzęcej postaci. Musicie sobie wyobrazić jej zdziwienie, gdy uratowany przystojniak dołącza do jej klasy. Co więcej, Shay Doran jest bardzo ważną osobistością - tak przynajmniej myśli bohaterka, wyznaczona przez swoich Opiekunów do opieki nad chłopakiem.

Jak możecie się domyślić, od momentu poznania Shaya życie i poglądy Calli ulegają drastycznym zmianom. O ile wcześniej podporządkowywała się wszystkich zakazom Opiekunów, o tyle teraz coraz częściej chce postawić na swoim. Zaczyna mieć także wątpliwości, czy Renier jest dobrym kandydatem na partnera. Poczucie obowiązku (dobro klanu) walczy w niej z potrzebą wyrażenia siebie, bycia wierną swoim poglądom. Co zwycięży?

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to niesztampowi bohaterowie. Calla, ostra, wyważona przywódczyni i perfekcjonistka, na czterystu stronicach przechodzi wielką przemianę, dorasta do tego, by postawić na swoim, a przynajmniej nie patrzyć biernie na rozwój wydarzeń. Niestety, jak to w młodzieżówkach bywa, zakochuje się nie w tym, w kim powinna. Shay (chyba nie zdziwi Was, że o nim ta mowa) od początku przyprawiał mnie o mdłości: taki słodziutki, kochany i potulny...Zdecydowanie nie w moim typie. Także Ren, mimo mniejszej cukierkowatości, nie przekonał mnie do siebie: ten niewyobrażalnie zazdrosny i samowolny samiec alfa nie byłby dobrym partnerem, zwłaszcza dla Calli, która odznacza się podobnymi cechami. Dużo większą sympatią zapałałam do bohaterów drugiego planu, których jest tu dość sporo: do każdego "młodego" klanu należą jeszcze cztery osoby. Dzięki tak licznej i wesołej menażerii (chociaż początkowo duża ilość imion trochę miesza czytelnikowi w głowie) nie sposób się nudzić. Dialogi brzmią naturalnie, także zachowania nie są sztuczne, chociaż w czasie lektury zastanawiam się, czy to amerykańska młodzież jest taka wyluzowana, czy też ja żyję w takim sztywnym środowisku...

Nie mogę nie zgodzić się z tekstem z okładki, jakoby była to "bardzo seksowna książka, choć nie ma w niej ani jednej sceny seksu". To szczera prawda. Nastoletni bohaterowie, szczególnie Ren, zachowują się wyzywająco, nadając nawet najprostszym czynnościom erotyczne zabarwienie. Niektórym może to przeszkadzać, ja natomiast uznaję to za całkiem miły, zachęcający do lektury element.

Przejdźmy wreszcie do fabuły samej w sobie. Romans, owszem, rozwija się, ale nie zajmuje pierwszego planu. Króluje chęć poznania tajemnicy Shaya - kim jest, dlaczego jest tak ważny dla Opiekunów i co ukrywa jego "wuj"? Także osiemnaste urodziny - dzień zaślubin - zyskują na znaczeniu. Nawet obowiązkowy Bardzo Ważny Bal (np. maturalny) został zastąpiony luźną dyskoteką. Muszę nadmienić, że natkniemy się na kilka ciekawych zwrotów akcji - zaskakujących, intrygujących.

Podsumowując, Cień nocy to książka o wilkołakach godna uwagi. Ukazuje świat tych istot z nieco innej niż zwykle perspektywy, główna bohaterka od dawna posiada swoją moc i zdaje sobie z tego sprawę. Ogólny odbiór nieco psują główni bohaterowie (przynajmniej mi nie podeszli), ale to już kwestia gustu. Niemniej uznaję tę książkę za ciekawą propozycję na kilka wieczorów.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: lubiącym mieszankę miłości i innych ras (tu: wilkołaków), z kilkoma nowatorskimi ideami i sympatycznymi bohaterami

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

"Tehanu" - Ursula K. Le Guin

Tytuł: Tehanu
Autor: Ursula K. Le Guin
Seria: Ziemiomorze, #4
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 240
Data wydania: 8 czerwca 2001 (premiera światowa: 1990)

Oto ostatni tom cyklu o Ziemiomorzu. Co przygotowała dla nas autorka? Co czeka na nas w zwieńczeniu tej znanej i szanowanej tetralogii?

Główną bohaterką jest Goha. Momencik, nowa bohaterka w ostatnim tomie? Skąd, to tylko Tenar - była kapłanka, którą poznaliśmy w Grobowcach Atuanu. Osiedliła się na Goncie (tam, gdzie urodził się Ged), ożeniła i urodziła dwójkę dzieci. Teraz została sama, syn i córka "prysnęli" w świat, a szanowny małżonek odszedł w zaświaty. Jej samotny i monotonny żywot zostaje urozmaicony dość niepodziewanie, gdy w wiosce pojawia się okaleczona, pobita i poparzona dziewczynka. Tenar podejmuje się opieki nad nieszczęsną, nadaje jej imię Therru.

Tehanu różni się od wcześniejszych tomów głównie tym, że bohaterki nie podróżują. Powiem inaczej: podróżują, ale ich wędrówka nie jest najważniejsza. Najpierw wyruszają do starego Ogiona (tak, ten z Czarnoksiężnika z Archipelagu), by zaopiekować się nim w ostatnich chwilach życia. Niebawem na wyspę przybywa Ged na grzbiecie Kalessina (końcówka Najdalszego brzegu). Arcymag postanawia zignorować swoje obowiązki i pozostać w ukryciu. Niedługo później pojawia się kolejny znajomy: książę Lebannen. Młodzieniec poszukuje Geda, by prosić go o udział w koronacji. Przynosi również wieść, że w przywróceniu ładu w Archipelagu istotną rolę odegra kobieta z Gontu. Wszystko jasne, prawda?

W międzyczasie Tenar wychowuje Therru, próbuje otworzyć ją na innych, dziewczynka bowiem ma poważne obawy jeśli chodzi o kontakty z mężczyznami. To jedno z ukrytych przesłań powieści: jak postrzegamy osoby kalekie, oszpecone? Czy dostrzegamy ich ból, cierpienie, smutek? Czy może nie widzimy jedynie brzydotę, na którą kaleka "na pewno sobie zasłużył"? Opowieść ukazuje również - w pewnym stopniu - świat widziany oczyma dziecka zdającego sobie sprawę z własnych braków. Czy naprawdę musi byś skazane na smutek i odrzucenie ze strony rówieśników, gesty przyjaźni okazywane tylko przez "swoich"?

Innym poruszonym zagadnieniem jest stosunek do rodziców. Wraz z rozwojem wydarzeń poznajemy bowiem dzieci Tenar - córkę Jabłko i syna Iskrę. Możemy porównać ich stosunek do matki, możemy odnieść się również do tego, jak traktuje ją Therru. Czytelnik stawia sobie pytania: Czy szanuję/szanowałem matkę i jej pracę? A może traktuję/traktowałem ją jak służącą?
Ostatnim ważnym aspektem, o którym chcę wspomnieć, jest sposób, w jaki traktowane są kobiety. Goha spotyka na swojej drodze młodego maga Coba. On, chociaż rozpoznaje w niej znaną i szanowaną Tenar, nie okazuje szacunku i szuka sposobu, by ją upokorzyć. Zupełnie jakby chciał pokazać, że jako młody MĘŻCZYZNA może i potrafi więcej niż stara kobieta. Także to, jak potraktowano Therru na samym początku, woła o pomstę do nieba. Jako przedstawicielka płci żeńskiej cieszę się, że nie żyję w opisanych w książce czasach.

Rozpisałam się na temat poruszanych zagadnień, ale nie wymieniłam wszystkich - jedynie te najważniejsze, najbardziej zapadające w pamięć. Bohaterowie są wyraziści, stali w swoich postanowieniach, chociaż czasami zbyt "płascy", jednowymiarowi (np. Cob - bezwzględnie zły, bez odcieni szarości). Ci ważniejsi jednak przedstawieni są spójnie i sympatycznie.

Wspomnę jeszcze o stylu pisania. Pani Le Guin przyzwyczaiła nas do dużego nacisku na detale, codzienne czynności i emocje towarzyszące ich wykonywaniu. Tutaj jest ich mnóstwo. Także opisom otoczenia nic nie brakuje: z łatwością "wtapiałam się" w tło wydarzeń.

Podsumowując, Tehanu to godne zwieńczenie serii. Nie zamyka wszystkich wątków, dzięki czemu mogły powstać kolejne książki z tego uniwersum (nie zaliczane jednak do samej tetralogii). Mimo pewnych przewidywalnych elementów i miejscowej naiwności, książkę czyta się szybko i przyjemnie, a przesłania w niej zawarte zapadają w pamięci. A przecież o to chodzi w tym cyklu: by po lekturze być lepszym, niż przed nią. Nawet jeśli nie czytaliście tomów 1-3... Polecam!
Ocena końcowa: 4+/6
Polecam: osobom szukającym ciekawej historii fantastycznej z ukrytym, nienachalnym morałem

wtorek, 5 kwietnia 2011

"Wilken. Cyrk Półmroku" - Di Toft

Tytuł: Wilken. Cyrk Półmroku (org. Wolven. The Twilight Circus)
Autor: Di Toft
Seria: Wilken
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 24 lutego 2011 (świat: 3 maja 2010)
Ilość stron: 368

Druga część opowieści o Wilkenie. Nastoletni Nat Carver z mamą wyjeżdża do Francji, by dołączyć do Cyrku prowadzonego przez jego ojca i dziadka. Na miejscu spotyka starych znajomych: wilkena Woody'ego, wilkołaczycę Crescendo, oraz zupełnie nowych, fantastycznych przyjaciół. Bowiem Cyrk Iluzji Półmroku jest pełen nadprzyrodzonych istot.

Ale książka wcale nie opowiada o przygodach Nata w świecie dziwolągów. Jest poważniej: Cyrk ucieka przed zimą na południe Francji, gdzie zaczynają się dziać dziwne rzeczy: giną dzieci, a dorośli robią się osowiali. Szeryf próbuje przekonać przybyszów z Cyrku, by odeszli z nawiedzonej krainy, ale Nat i Woody chcą pomóc tubylcom. Muszą zmierzyć się z królową wampirów, którą wskrzesił stary, ale wcale nie dobry znajomy bohaterów. Niejaki James nie tylko układa się z krwiopijcami, skrycie obserwuje także Nata i Woody'ego i knuje zemstę.

Nie martwcie się, że nie czytaliście części pierwszej. Ja zaczęłam przygodę z Wilkenem właśnie od tego tomu i nie miałam problemu z odnalezieniem się w akcji. Akcja rozgrywa się w zupełnie nowej lokalizacji, główny wątek ma niewiele wspólnego z tym, co działo się wcześniej. Stary wróg powraca, ale nie odgrywa bardzo istotnej roli.

Język użyty w książce jest łatwy w odbiorze, ale nie prostacki. Pani Toft używa wielu rzadko spotykanych w "poważnej" literaturze środków wyrazu, jak onomatopeje w stylu "AAAARRRRGGGGGHHHHH!" czy wypunktowane listy (na początku, przy wymienianiu zalet i wad bycia wilkenem). Akcja może nie obfituje w niespodziewane zwroty, ale czyta się szybko i przyjemnie. Bardzo polubiłam nastoletnich bohaterów, chociaż zachowanie Nata czasami mnie irytowało.

Nie mogę nie wspomnieć o jakości polskiego wydania. Bukowy Las zadbał o detale, nie wyłapałam żadnych błędów (a jeśli, to jakieś nieistotne). Uwagę zwraca także ładna, trójwymiarowa okładka przedstawiająca transformację chłopca w wilka. Jako osoba niemal dorosła nie powinnam wyrażać zachwytu nad takim "drobiazgiem", ale uważam, że pokazuje to, jak bardzo wydawca stara się zwrócić uwagę potencjalnego czytelnika na ciekawą pozycję.

Muszę szczerze przyznać, że rzadko odnajduję w tak prostej, niemal dziecinnej książce tyle przyjemności. Cyrk Półmroku pozytywnie mnie zaskoczył: może jest banalny, nie zaskakuje, ale bohaterowie są sympatyczni a fabuła wciąga. I chociaż możemy przewidzieć, że książka skończy się dobrze (jak mogłoby być inaczej?), autentycznie dajemy się porwać przygodzie. Zastrzegam jednak, że dorosłym historia może się wydać zdecydowanie zbyt prosta i niewarta uwagi.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: dzieciom i młodzieży szukającym lekkiej, przyjemnej, fantastycznej historii

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Bukowy Las. Serdecznie dziękuję!



+++++++++++++++++++++++++++

A teraz wyniki ankiety "Chcę przeczytać". Właściwie bez zaskoczenia:)
Na pierwszym miejscu, ex aequo po 5 głosów, Blask Alexandry Adornetto i Kosogłos Suzanne Collins.
Na drugim miejscu, z czterema głosami, Crescendo Becci Fitzpatrick.
Na trzecim miejscu, z dwoma głosami, uplasowały się Zaginiony symbol Dana Browna i Nieziemska Cynthii Hand.

Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w ankiecie i zachęcam do udziału w kolejnej, na najlepszą książkę marca:)