czwartek, 13 grudnia 2018

"Maszyna do pisania. Kurs kreatywnego pisania" - Katarzyna Bonda

Katarzyna Bonda do ceniona autorka kryminałów. Wychodząc naprzeciw rosnącemu zainteresowaniu pisarstwem, wydała poradnik dla początkujących autorów - Maszynę do pisania. Książkę, która ze względu na tematykę wzbudziła we mnie spore zainteresowanie, a jej wykonanie... przeczytajcie poniżej :)

Konstrukcja książki to nie tylko pomysł na historię. Każdy autor musi odpowiedzieć sobie na wiele pytań, choćby o charaktery postaci czy drogę, jaką muszą pokonać bohaterowie, by dotrzeć do celu. Jednocześnie każdy próbuje przełamywać schematy, być oryginalny i niepowtarzalny. (Jako czytelnicy doskonale wiemy, że obecnie coraz więcej książek dotyka tych samych tematów - ale nie o tym ta recenzja.) Katarzyna Bonda na łamach Maszyny do pisania wprowadza odbiorcę w świat pisarstwa. Krok po kroku prowadzi przez konstrukcję opowieści, bohaterów, świata przedstawionego i fabuły, wybór narratora, tworzenie dialogów (niby banał, ale naturalność w tej materii jest nieraz ciężka do osiągnięcia), a wreszcie przez redakcję i przygotowanie gotowego utworu do wysyłki.

Maszyna do pisania na pozór jest pełna truizmów i banałów, które niejeden Czytelnik wyśmieje i uzna za niewarte marnowania papieru i swojego cennego czasu. Faktycznie, autorka nie odkrywa Ameryki, ale stara się zachęcić odbiorcę do pisania, szukania inspiracji wokół siebie i nie poddawania się mimo przeciwności oraz blokad twórczych. Osobiście najwyżej oceniam dział poświęcony kreacji bohaterów. Szczególnie złożoną z czterdziestu dwóch punktów charakterystykę postaci, dzięki której żadna sytuacja - czy zaplanowana, czy spontaniczna, będąca efektem "życia" kreowanego bohatera - nie postawi początkującego pisarza pod ścianą z pytaniem "A on właściwie boi się pająków czy nie?" (przykład śmieszny, ale zwracający uwagę na detale).
Poradnik pani Bondy zawiera różne ćwiczenia uruchamiające wyobraźnię i kreatywność (np. przepisywanie jakiejś opowieści od pewnego momentu zwrotnego - czyli poniekąd moje Co by było, gdyby...?) oraz liczne listy wypunktowane, które czynią książkę bardziej "poradnikową". Każdy dział książki kończy podsumowanie - zlepek najważniejszych myśli na dany temat. Na kartach znajdziemy sporo odwołań do najróżniejszych utworów literackich - tych klasycznych i nieco nowszych, polskich i zagranicznych - które dobrze demonstrują to, o czym autorka pisze.

Maszyna do pisania pełna jest cennych wskazówek, ale jednocześnie przegadana. Gdyby wyrzucić z książki nic nie wnoszące (albo powtarzające myśli) linijki - a nieraz całe akapity - objętość znacznie by się zmniejszyła. Za pewien mankament uznaję także porady związane z konstrukcją fabuły. Katarzyna Bonda przedstawiła nam schematy, które występują w każdej opowieści od tysięcy lat, a tym samym - przynajmniej według mnie - zasugerowała, by się ich świadomie trzymać. Być może źle zinterpretowałam tę część Maszyny do pisania, ale moim zdaniem kreacja fabuł powinna być rzeczą indywidualną, nie znającą szablonu. Tworzona przeze mnie powieść (póki co obmyślana, szkicowana) zupełnie nie wpasowuje się w zaprezentowane w poradniku ramy - i mam wątpliwości, czy to zaleta, czy raczej wada mojej koncepcji...?

Maszyna do pisania to książka dobra dla grafomanów, którzy chcą (w końcu) napisać kompletną, przemyślaną książkę i, przy odrobinie szczęścia, ją wydać. Katarzyna Bonda udziela wskazówek, pomaga w tworzeniu bohatera, wyborze narracji i gatunku literackiego oraz motywuje do działania. Jeśli - tak jak ja - marzycie o publikacji swojej powieści oraz zdobyciu rzesz fanów, zapoznajcie się z poradnikiem pani Bondy, ale pamiętajcie, że to tylko poradnik. Bez Waszego zaangażowania, przełamywania schematów i mnóstwa samozaparcia Wasza książka pozostanie w sferze marzeń.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: początkującym pisarzom

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Muza
http://www.muza.com.pl

Tytuł: Maszyna do pisania. Kurs kreatywnego pisania
Autor: Katarzyna Bonda
Wydawnictwo: Muza SA
Data wydania: 4 lutego 2015 r.
Ilość stron: 319

wtorek, 20 listopada 2018

"Eon. Powrót Lustrzanego Smoka" - Alison Goodman

Tytuł: EON. Powrót Lustrzanego Smoka (org. EON: Dragoneye Reborn; pierwsze wydanie: Two Pearls of Wisdom)
Autor: Alison Goodman
Seria: Eon #1
Wydawnictwo: Telbit
Data wydania: 24 lutego 2010 r. (premiera: sierpień 2008 r.)
Ilość stron: 574 

Do lektury Eona przymierzałam się od dawna, ale zawsze coś innego odciągało od niego moją uwagę. Tym razem wzięłam się w garść i wzięłam książkę w obroty. Nie żałuję tej decyzji!

W Imperium Niebiańskich Smoków nadejście nowego roku wiąże się ze zmianą Smoka ascendentalnego oraz wyborem nowego ucznia, który przez 11 lat ma kształcić się u boku odpowiedniego lorda (mężczyzny) Smocze Oko i po tym czasie przejąć jego stanowisko. Niegdyś Smoków było dwanaście, jednak najpotężniejszy, Smoczy / Lustrzany Smok przestał objawiać się pół wieku wcześniej. Dwunastoletni Eon, który naprawdę jest szesnastoletnią Eoną, jest kandydatem na ucznia Szczurzego Smoka. Chłopak wie, że albo wygra tytuł, albo będzie musiał uciekać przed gniewem swojego mistrza. Zasady rytualnego konkursu ulegają zmianie tuż przed jego rozpoczęciem i znacznie zmniejszają szanse Eona...

Początek Eona zapowiada dość przewidywalną historię. Cóż, pozory mylą! Eon. Powrót Lustrzanego Smoka zaskakiwał mnie niemal nieustannie. Zakładałam sztampowy przebieg wydarzeń, nie dopuszczając do siebie alternatywnej wersji - która okazała się tą wybraną przez Alison Goodman. Polski tytuł niestety nieco umniejsza element zaskoczenia (osoba odpowiedzialna powinna ponieść karę z rąk czytelników), niemniej całość satysfakcjonuje. Akcja nie mknie zbyt szybko, ale też się nie wlecze, choć pierwsze kilka rozdziałów dość drobiazgowo opisuje los Eona. Dopiero jakieś ostatnie sto stron to prawdziwa gonitwa wydarzeń
Autorka wzorowała kreowany przez siebie świat na krajach orientu, stąd pojawiający się cesarz, jego harem, mężczyźni uczesani w warkocze i noszący odświętne suknie. Goodman sama przyznaje, że badała starożytne i bardziej współczesne kultury, co Eonowi wyszło na dobre. Koncepcja jedenastu Smoków - protektorów i kontrolujących je lordów Smocze Oko jest dość oryginalna. Samo zakończenie zaś skojarzyło mi się z końcówką W pierścieniu ognia. Nie zdradzę, dlaczego nasunęło mi się takie powiązanie, ale myślę, że może Was to nieco zachęcić do lektury.

Alison Goodman do minimum ograniczyła ilość prezentowanych postaci. Pozbywa się ich raczej niechętnie, ale kilka dramatycznych zgonów się pojawiło. Recenzując Eona, nie mogę nie wspomnieć o tytułowym bohaterze. Mimo że w rzeczywistości jest szesnastoletnią Eoną (tutaj dopatruję się pewnej nieścisłości: czy szesnastolatka, nawet najdrobniejszej budowy, nie powinna być choć trochę wyższa od dwunastolatków?), przez czteroletni trening u swojego mistrza i uszkodzoną w wypadku nogę zupełnie odepchnęła od siebie swoją kobiecość. Jej tajemnicę zna bardzo niewiele osób, bowiem kobietom - w szczególności kalekim - nie wolno nawet ubiegać się o pozycję ucznia lorda Smocze Oko. Wydarzenia relacjonowane są przez niego samego i choć w narracji używa żeńskiej formy czasowników (wybrałam, poszłam), jego wypowiedzi i zachowanie cechują się bardziej męskością niż kobiecością. Aby uniknąć nieporozumień: od początku wiadome jest, iż Eon to tzw. "księżycowy chłopiec" - prawda że brzmi ładniej niż "eunuch" - co jednak nie przysparza mu przyjaciół.

Eona oceniłabym na pełną piątkę, gdyby nie okropnie naiwna i w moim odczuciu beznadziejna scena przy końcu książki. Być może Goodman chciała nieco złagodzić okropieństwo poprzedzających scen i poprawić reputację jednego z ważniejszych bohaterów; może chciała ukazać otwartość Eona; może... Teorie można by mnożyć. Grunt, że owa scena wywołała u mnie niesmak (nie, nie chodzi o scenę seksu, choć pewne aluzje do takowych pojawiają się w książce) i obniżyła notę.

Eon. Powrót Lustrzanego Smoka to naprawdę ciekawa, niesztampowa opowieść o chłopcu (dziewczynie), który pragnie osiągnąć wiele: więcej niż jest mu dane. Lekturę uprzyjemniają ciekawe opisy smoków, konstrukcja systemu magicznej energii oraz otaczające głównego bohatera najprzeróżniejsza indywidua. A przede wszystkim odejście od schematyczności. Polecam.
Ocena końcowa: -5/6
Polecam: miłośnikom fantasy, smoków, klimatów orientu

środa, 14 listopada 2018

"Ścieżki przeznaczenia" - Marek Orłowski

Tytuł: Ścieżki przeznaczenia
Autor: Marek Orłowski
Seria: Samotny krzyżowiec #2
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania: 28 października 2014 r.
Ilość stron: 311 

Marek Orłowski zadebiutował na polskim rynku Mieczem Salomona, otwierając tym samym sagę Ostatni krzyżowiec. Przyznaję, że opowieść mnie urzekła, więc nie mogłam odpuścić sobie lektury jej kontynuacji, czyli Ścieżek przeznaczenia. (Jeśli nie czytałeś Miecza Salomona, ale masz zamiar to zrobić, pomiń kolejny - krótki - akapit, ponieważ może zdradzić zakończenie pierwszego tomu!)

Roland de Montferrat po raz kolejny wymknął się z objęć śmierci. Wciąż jednak przebywa w odosobnionej fortecy asasynów. Podejmuje próbę ucieczki z twierdzy. Tymczasem ku An-Nusarija zmierza obiecany drogocenny ładunek. Czy Czarnemu Rycerzowi uda się uciec spod jarzma Sinana Ibn Salmana i czy Starzec z Gór otrzyma wielki skarb?

Akcja drugiego tomu Samotnego krzyżowca rozpoczyna się bezpośrednio po Mieczu Salomona - jakby ktoś stwierdził, że ostatni rozdział pierwszego tomu jest za długi i jego połowę trzeba wyrzucić do tomu drugiego. Przez chwilę musiałam się aklimatyzować w nowym/starym środowisku. Początek Ścieżek przeznaczenia jest naprawdę dynamiczny, ale później akcja zdecydowanie zwalnia. Owszem, Roland niemal nieustannie się przemieszcza, od czasu do czasu z kimś się pojedynkuje, ale wszystko wydaje się takie... ślamazarne, rozwleczone w czasie. Autor więcej czasu poświęcił na szczegółowe opisy starć (do czego się zdążyłam przyzwyczaić) oraz wprowadzenie kilku postaci, z którymi Roland już raczej się nie spotka. Przez blisko 300 stron czytamy więc o czymś, co prawdopodobnie miało pchnąć fabułę do przodu, ale pan Orłowski chyba się rozmyślił i sprawę rozwiązał zupełnie inaczej, niż początkowo zamierzał.
Pewnym felerem Ścieżek przeznaczenia jest sposób prowadzenia narracji. Narrator - czy raczej autor - wplata w główną oś fabularną retrospekcje. Problem w tym, że nie są one w żaden sposób oddzielone od reszty utworu, przez co chwilami miałam problemy z ustaleniem, czy opisywane wydarzenia należą do tych "obecnych", czy raczej "wspominanych". Jest to tym bardziej uciążliwe, że opowieści i wspomnienia są właściwie kwintesencją tego tomu.

Roland z Montferratu to jeden z najlepiej wykreowanych średniowiecznych rycerzy w literaturze. Ceni sobie honor i dobre imię, brzydzi się zdradą, porzucaniem idei i kłamstwem. Jednocześnie zaskakuje odwagą, bystrością umysłu i determinacją w dążeniu do celu. Wojak idealny w tym tomie ma jednak znacznie mniej szczęścia i zdecydowanie częściej obrywa po głowie. Natomiast w drugiej połowie Ścieżek... w Rolandzie zachodzi zmiana, nieustannie toczy wewnętrzną walkę: czy walczyć, czy pozostać wiernym rycerskiemu kanonowi.

Samotny krzyżowiec od początku zapowiadał się na powieść sensacyjną osadzoną w realiach wojen krzyżowych. Tymczasem fabuła Ścieżek przeznaczenia - a także posłowie autora - dają czytelnikowi do zrozumienia, że seria zmieni swój profil na... fantastyczny. Nie wiem, co o tym myśleć i z oceną tego zjawiska poczekam do części trzeciej. Mam nadzieję, że się nie zawiodę na tym gruncie :)

Ścieżki przeznaczenia to nieco nudniejsza, mniej żywiołowa opowieść o Rolandzie de Montferrat. Autor postawił na wspomnienia, opowieści, postanowił także zaskoczyć czytelnika zmianą gatunku literackiego. Niemniej lekturę o przygodach Czarnego Rycerza uznaję za przyjemną i wciągającą. Na tyle, by móc Wam ją polecić; ale najpierw zapoznajcie się z Mieczem Salomona. A najlepiej sięgnijcie po te tomy w niedługim odstępie czasu.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: miłośnikom powieści historyczno-przygodowych

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica
http://www.wydawnictwoerica.pl/

wtorek, 9 października 2018

"Tehanu" - Ursula K. Le Guin

Tytuł: Tehanu
Autor: Ursula K. Le Guin
Seria: Ziemiomorze, #4
Ilość stron: 240
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 8 czerwca 2001 (premiera: 1990 r.)

Przed Wami ostatnia część cyklu "Ziemiomorze" znanej amerykańskiej autorki. Chociaż napisana 17 lat po "trójce", zachowuje w sobie wszystko to, co czytelnicy pokochali w poprzednich tomach.

Jedną z głównych bohaterek Tehanu jest Goha. Nic Wam to nie mówi? Spokojnie, to tylko stara - znana z Grobowców Atuanu - Tenar. Osiedliła się na Goncie, znalazła męża i wychowała dzieci, które trysnęły w świat. Mieszka samotnie aż do dnia, gdy w wiosce pojawia się poparzona, zgwałcona i mocno okaleczona dziewczynka. Kobieta przygarnia dziewczynkę, nadaje jej imię Therru i stara się wychować ją na w miarę otwartą osobę: bo czy człowiek brutalnie wykorzystany będzie w stanie w pełni się otworzyć na innych?

Bohaterki dużo podróżują, ale wędrówka to nie ich jedyne zajęcie. Najpierw idą do Ogiona - tego samego, który przyuczał Geda w Czarnoksiężniku z Archipelagu. Stary mag niedomaga i umiera, a niedługo później na Gont przybywa smok Kalessin z Arcymagiem na plecach (końcówka Najdalszego brzegu).  Krogulec osiada na wyspie, nie bacząc na zamieszanie, jakie wywołuje zniknięcie najwyższego maga i jedynego panującego Archipelagiem. Niebawem powraca król Lebannen, którego również pamiętamy z Najdalszego brzegu. Młodzian chce, by Ged był obecny przy jego koronacji, przynosi także wróżbę, wedle której Archipelag przed całkowitym chaosem może ocalić jedynie kobieta z Gontu. Łatwizna: przecież Gont to taka pustelnicza wyspa...

Spieszę nadmienić, że książka nie odpowiada na pytanie, kim jest tajemnicza kobieta. Autorka pozostawia to domysłom czytelników. Historia, jak zawsze, porusza istotne w życiu codziennym problemy, których nie dostrzegamy lub które lekceważymy. Jak traktujemy osoby kalekie? Czy zawsze zastanawiamy się, co ten oszpecony człowiek czuje, co przeszedł? A może raczej wyśmiewamy się z takich ludzi, unikamy ich i oskarżamy o podłość (musiał sobie na taką karę zasłużyć!). W późniejszej części tomu, gdy poznajemy dzieci Gohy, nasuwają się także pytania o rolę matki w kształtowaniu rodziny. Czy jako dzieci okazywaliśmy jej wystarczająco dużo szacunku? I co ważniejsze, czy także w dorosłym życiu traktujemy ją, jak należy? A może dzieci mają prawo oczekiwać po rodzicielce wiecznego posługiwania i uległości?

Książkę czytało mi się dobrze, przygody kobiety i dziewczynki przepełnione są bólem, smutkiem i cierpieniem, ale także radością i nadzieją. Pełno tu różnych złotych myśli. Także bohaterowie wykreowani się bardzo dobrze, a ich losy tworzą spójną całość z tym, co czytaliśmy we wcześniejszych tomach. Drobiazgowo przemyślany świat przedstawiony pomaga "wejść" w tę opowieść i pozostać w niej na długie godziny.

Podsumowując, Tehanu podobało mi się najbardziej z całego cyklu. Historia postawiła przede mną wiele pytań, ale delikatnie pomogła znaleźć na nie odpowiedź. Liczę, że także i Wam się spodoba. Nie przejmujcie się, jeśli nie znacie poprzednich tomów: lektura tej jednej książki wystarczy w zupełności, by cieszyć się jej zawartością.
Ocena końcowa: 4+/6
Polecam: osobom ceniącym literaturę z ukrytym, lekko podanym przesłaniem

wtorek, 25 września 2018

"Mistrz i Małgorzata" - Michaił Bułhakow

Z jakiegoś powodu większość szkolnych lektur to bardzo nudne (przynajmniej w moim odczuciu) pozycje. Sięgając po "Mistrza i Małgorzatę" byłam prawie pewna, że czeka mnie kolejna nudna książka. Ale czy na pewno?
Fabuła

Akcja toczy się w Moskwie. Dwóch literatów - Michał Aleksandrowicz Berlioz i Iwan "Bezdomny" Nikołajewicz - spaceruje, gdy nagle wpadają na dziwnego obywatela. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nieznajomy utrzymuje, że osobiście poznał Poncjusza Piłata (tak, tego Piłata), a także oznajmia, że jeden z pisarzy umrze niedługo, wpadając pod pociąg. Szanujący się Rosjanie lekceważą "wariata". Okazuje się jednak, że dziwny człowiek miał rację: Michał Aleksandrowicz Berlioz ginie pod kołami tramwaju, poślizgnąwszy się na plamie oleju.
Od tego momentu w całym mieście zaczynają dziać się rzeczy przynajmniej dziwne. Wielu powszechnie szanowanych ludzi trafia do szpitala psychiatrycznego, a mieszkanie nieboszczyka Berlioza zostaje zajęte przez niejakiego maga Wolanda i jego "tłumacza", Korowiowa, oraz ich kota - Behemota. Wraz z rozwojem akcji (nie sądzę, by ta informacja mogła zostać uznana za wielki spoiler) okazuje się, że "magik" to tak naprawdę diabeł, a jego towarzysze to także byty piekielne. I to właśnie owo trio jest odpowiedzialne za zamieszanie w stolicy Rosji dwudziestego wieku.
O co właściwie chodzi w tej książce? O ukazanie wad Rosjan. Na kartach powieści przewija się naprawdę pokaźna menażeria: kłamcy, oszuści, oszczercy, skąpcy... Wygląda jak materiał na poważną historię, zakończoną mądrą i patetyczną puentą. Dlatego niezwykle zdziwił mnie kierunek, w jakim rozwinęła się akcja. Autor, zamiast napychać czytelnika napuszonymi i pustymi frazesami, stawia na podejście humorystyczne, dzięki któremu mądrości dużo łatwiej wchodzą do głowy.
Tytuł

Tytuł książki odnosi się do dwóch postaci, które pojawiają się mniej więcej w połowie. Mistrz to ubogi pisarz zajmujący sutereny jednej z moskiewskich kamienic, natomiast Małgorzata to jego kochanka. Kobieta, ignorując to, że jest mężatką, zbliża się do literata i wspiera go w czasie pisania powieści o Poncjuszu Piłacie. Gdy okazuje się, że książka nie ma szans na ukazanie się w druku, obydwoje załamują się: mistrz trafia do zakładu psychiatrycznego, a Małgorzata... spotyka Wolanda i jego kamratów.
Opinia końcowa

Podsumowując, książka "Mistrz i Małgorzata" pozytywnie mnie zaskoczyła. Dzięki zabawnym sytuacjom i elastycznemu językowi lektura płynie szybko i przyjemnie, natomiast wprowadzając wiele wątków autor pokazuje, że dobrze zna wykreowany przez siebie świat. W trakcie czytania zastanawiałam się, na ile na powieść jest autobiografią Bułhakowa - doszłam do wniosku, że tego typu wątków jest raczej niewiele.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: wszystkim - to naprawdę sympatyczny i humorystyczny sposób spędzenia wolnego czasu.