środa, 29 lipca 2015

"Dotyk Julii" - Tahereh Mafi

Pewnie powinnam się zapaść pod ziemię, bo dopiero teraz przeczytałam tę książkę. Myślę jednak, że lepiej późno niż wcale. Grunt, że Dotyk Julii - naprawdę niespodziewanie - mnie zachwycił.

Julia Ferrars ma siedemnaście lat i niebezpieczną moc, której boi się przede wszystkim ona sama. Dziewczyna wysysa energię z człowieka, którego dotyka. Obecnie przebywa w zakładzie psychiatrycznym. Pewnego dnia do jej "celi" trafia chłopak, którego zna. Pojawienie się Adama to początek wielu zmian w życiu Julii. Zmian dobrych i złych.

Dotyk Julii mnie zaskoczył. Kiedy przebrnęłam przez nieco statyczny i dziwny początek, znalazłam się w środku porywającej akcji. Ku mojej uldze, autorka nie skupiła się na uczuciu pomiędzy Julią i Adamem. Owszem, romans majaczył gdzieś na peryferiach, czasami wybijał się na pierwszy plan, ale znakomitą większość powieści zajmuje rozwój fabuły "właściwej". Ta nie pozwala się nudzić, ale nie pędzi tak jak w Zbuntowanej. Bohaterka, która prawie rok spędziła w izolacji, od nowa uczy się świata, a czytelnik wraz z nią.
Skoro przy świecie przedstawionym jesteśmy, dostrzegam pewne niedociągnięcia logiczne z nim związane, ale ogólny obraz mnie satysfakcjonuje. Tahereh Mafi nie oszczędziła właściwie niczego. Świat, który znamy, zniknął, spora część ludności cywilnej trafiła na usługi wojska, które walczyło... no właśnie, właściwie z kim? Póki co druga strona konfliktu została tylko nakreślona. Nie wiem, dlaczego te dwie strony są sobie przeciwne, skoro (chyba) dążą do tego samego. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę, więc pewnie i w tym przypadku... Liczę, że dowiem się tego z Sekretu Julii.

Dotyku Julii spotkałam niesamowicie krwistego, dobrze napisanego charyzmatycznego ciekawie obmyślonego bohatera negatywnego. Dziewiętnastoletni Warner wywarł na mnie ogromne (pozytywne!) wrażenie, głównie swoją bezwzględnością, skupieniem na dążeniu do celu oraz złożonością. Mam nadzieję, że kolejne tomy rozbudują jego historię, ponieważ ta postać posiada naprawdę spory potencjał. Zdecydowanie mniej spodobała mi się Julia. Bardzo przypominała mi Marę Dyer - obydwie wmawiały sobie chorobę psychiczną, choć żadna rozsądna osoba nie doszukiwałaby się w ich "schorzeniach" problemów mentalnych. Dodatkowo dziewczyna bardzo boi się swojej umiejętności, podkreśla jej okropieństwo, a jednocześnie nie chce jej użyć, by pomóc sobie w rozwiązaniu pewnego palącego problemu. Gdyby Julia zgodziła się na jedną z propozycji Warnera, cała powieść potoczyłaby się zupełnie inaczej. Może byłoby ciekawiej, może nie - nie przekonam się o tym, nad czym srodze ubolewam. Za to pozostali "ważni" bohaterowie Dotyku Julii - Adam i jego przyjaciel z wojska - przypadli mi go gustu. Ich rozmowy niesamowicie mnie bawiły, sprawiały wrażenie wyjętych z prawdziwego życia. W ogólnym rozrachunku, autorka stworzyła naprawdę fajną ekipę, do której z przyjemnością powrócę.

Dotyk Julii wprowadził dość dziwny sposób narracji. Wszystkie wydarzenia obserwujemy z perspektywy Julii, to ona "opisuje" nam wszystko w czasie teraźniejszym. W tekście pojawiają się przekreślenia, kiedy autorka bohaterka napisze, co czuje / myśli naprawdę, choć nie powinna tego robić. Dodatkowo na kartach powieści często występują celowe powtórzenia mające na celu (chyba) podkreślenie pewnej kwestii, np. "Dotknij mnie. Dotknij mnie. Dotknij mnie. Nie dotykaj mnie." (nie jest to cytat dosłowny, ale oddaje ideę). Przeszkadzał mi także dziwny sposób zapisu liczebników: raz mamy liczby - 2 palce, 2 ręce, 10 palców - a raz słownie zapisane liczebniki - stu ludzi. Nie wiem, czy tak być powinno, mnie się to nie podobało.

Dotyk Julii to ogromne, pozytywne zaskoczenie. Nie sądziłam, że znajdę na swojej półce tak dobre, ociekające dynamizmem i charyzmatycznymi bohaterami young adult. Romans nie przytłacza, póki co nie ma żadnych wielokątów miłosnych (choć potencjał jest). Jest za to akcja, fajny pomysł i bardzo krwisty dobrze napisany czarny charakter. Po kontynuację na pewno sięgnę, a Wy - jeśli jeszcze nie czytaliście Dotyku Julii - wiedzcie, że serdecznie polecam.
Ocena końcowa: 5+/6
Polecam: niekoniecznie fanom young adult; szukającym lekkiej, dynamicznej powieści


Tytuł: Dotyk Julii (org. Shatter me)
Autor: Tahereh Mafi
Seria: Dotyk Julii #1
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 28 kwietnia 2014 r. (premiera: listopad 2011 r.)
Ilość stron: 336
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Pierwsza książka jakiegoś popularnego autora

poniedziałek, 27 lipca 2015

Zwiastun "Więzień labiryntu: Próby ognia" - wrażenia

W piątek w sieci pojawił się zwiastun Prób ognia, kontynuacji Więźnia labiryntu na podstawie powieści Jamesa Dashnera. Jeśli jeszcze go nie widzieliście, może cie nadrobić to poniżej lub bezpośrednio na Youtube:

Okej, macie już ogólne pojęcie, o czym będę pisać. Przejdźmy do sedna.

Okrutnie cieszę się, że na ekranie zobaczę Aidana Gillena oraz (ponownie) Thomasa Brodie-Sangstera (Newt, uwielbiam!). Dylan O'Brien w sumie też mi się spodobał w roli Thomasa, chętnie go obejrzę jeszcze raz. Podoba mi się to, co zobaczyłam: dynamika akcji (wiem, że zwiastuny zawierają tylko te najciekawsze momenty, ale i tak liczę na sporo akcji), Poparzeńcy (jak oni wyglądają!), Aidan Gillen ( ^v^ ).

Co mi się NIE podoba? Kaya Scodelario w roli Teresy! Odkąd zobaczyłam ją w zwiastunie pierwszej części - Więźnia labiryntu - kojarzyła mi się z Kristen Stewart i Bellą ze Zmierzchu. Film nie poprawił mojej opinii na jej temat i ten zwiastun również tego nie zrobił. Argh, jak mnie ta dziewczyna drażni!
Nie podoba mi się też spore odstępstwo od książkowego pierwowzoru. Gdzieś w sieci wyczytałam, że film łączy książkowe Próby ogniaLekiem na śmierć (bo to ponoć ułatwia zrozumienie wszystkich wydarzeń). Z tego powodu, zanim pójdę do kina, będę musiała przeczytać ostatnią część trylogii. Albo zaserwować sobie chole-- no, spoilery dotyczące książkowej "trójki".

Niemniej film NA PEWNO zobaczę. Trailer zrobił swoje, niesamowicie nakręciłam się na Próby ognia i we wrześniu, choćby samotnie, odwiedzę kino, żeby zobaczyć to cudeńko na dużym ekranie! Czy i Wy pokusicie się na seans?

niedziela, 26 lipca 2015

30 Day Book Challenge - dzień 27


Dzień 27 - Najbardziej zaskakujący zwrot akcji lub zakończenie
    Witajcie w kolejnym dniu książkowego wyzwania! Dziś fajny, teoretycznie lekki i przyjemny temat. Zacznijmy od najbardziej zaskakującego zakończenia, bo ten zwrot akcji... nad tym muszę trochę pomyśleć.




Wierna - Veronica Roth
Każdy, kto czytał (albo i nie - ja znam zakończenie już od dawna, a przecież końcem czerwca / początkiem lipca przeczytałam część drugą), wie, co mam na myśli. Reszta - nie psujcie sobie przyjemności z czytania tej serii i jak ognia wystrzegajcie się spoilerów.
Za najbardziej zaskakujący zwrot akcji uznaję:
- spośród ostatnio przeczytanych książek:
    pewien zgon z końcówki A Cold Legacy, trzeciego tomu trylogii The Madman's Daughter pióra Megan Shepherd. Oraz jego następstwa. Autorce udało się mnie zaskoczyć.
- spośród wszystkich książek:
    obydwa wesela z Nawałnicy mieczy, przemiana Jamiego Lannistera z Nawałnicy... oraz Uczty dla wron, śmierć Neda Starka z Gry o tron (sorki, jeśli tego nie czytaliście albo nie oglądaliście). Chyba mogłabym uogólnić do całej (przeczytanej przeze mnie) sagi Pieśń Lodu i Ognia George'a R.R. Martina.

Cóż, to tyle, jeśli chodzi o zaskakujące zwroty akcji i zakończenia.
A Was jakie zakończenia lub zwroty akcji zaskoczyły?
Miłej niedzieli!

środa, 22 lipca 2015

"Uczta dla wron. Cienie śmierci" - George R.R. Martin

George'a R.R. Martina i jego Pieśni Lodu i Ognia przedstawiać chyba nie trzeba. Jestem pewnie jedną z niewielu fanek fantasy, które jeszcze nie przeczytały wszystkiego, co można, i nie obejrzały serialu. Początek wakacji uczciłam więc powrotem do serii: przed Wami recenzja tomu 4.1, czyli Uczty dla wron. Cieni śmierci. Poniższy akapit może zawierać informacje zdradzające szczegóły wcześniejszych części. Jeśli jeszcze ich nie czytałeś/łaś (ale zamierzasz), przejdź od razu do akapitu trzeciego.

Po śmierci Tywina Lannistera na Żelaznym Tronie zasiadł Tommen, choć realna władza spoczęła w rękach Cersei. Ambitna królowa za wszelką cenę chce dopaść Tyriona, którego podejrzewa o zabicie już dwóch członków swojej rodziny (a nawet trzech, jeśli uwzględnić zmarłą w połogu matkę). Zmienia skład rady, wybiera lojalnych sobie ludzi, ale nieustannie coś knuje. W tym samym czasie Dziewica z Tarthu, zgodnie z życzeniem Jamiego i lady Catlyn, poszukuje Sansy. Ta - chcąc nie chcąc - przystępuje do rozgrywki, w którą wciągnął ją Petyr Baelish. Tymczasem na zachodzie, po śmierci Balona Greyjoya, rozpoczyna się rywalizacja jego krewnych i byłych podwładnych. Każdy chce zagarnąć koronę dla siebie.

Cienie śmierci to tom zdecydowanie mniej dynamiczny niż wcześniejsze. Jeśli widzieliście dwa ostatnie Obecnie się czyta, wiecie, że ta część sagi koncentruje się na polityce. Nie ma tu bitew ani dynamicznych pościgów. Akcja płynie powoli, większość tomu zajmują rozmowy, a nie działanie. Mimo tego lekturę wspominam naprawdę przyjemnie! Myślę, że to kwestia niesamowitego stylu pisania Martina oraz złożoności tworzonego przez niego świata. Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się tak zatopić w fantasty-politycznym bełkocie i powieści właściwie nie popychającej akcji do przodu. Bo, prawdę powiedziawszy, zakończenie Cieni śmierci zostawia większość swoich bohaterów w tym samym miejscu, w którym znajdowali się na początku.

Cienie śmierci to część wyraźnie sfeminizowana. Gdzieś na kartach przemknęli lord Baelish, Jon Snow, Samwell Tarly czy Jaime Lannister (ten w sumie najczęściej się pojawiał), ale głównymi postaciami są kobiety. Szalejąca po utracie ojca i syna oraz zdradzie ukochanego Cersei, która wszędzie doszukuje się śladów spisku. Flegmatyczna i opanowana Brienne przemierzająca Westeros w poszukiwaniu "siostry, trzynastoletniej dziewicy, podróżującej z błaznem". Niesamowicie dynamiczna i dotychczas raczej pomijana Asha Greyjoy - zdecydowanie moja ulubiona żeńska postać w tym tomie. Wreszcie Arya, która pojawia się tylko na chwilę, ale prezentuje sobą największą wewnętrzną metamorfozę, jaką George R.R. Martin mógł tylko obmyślić dla dziesięcioletniej dziewczynki. Bo o tym, że Jaime Lannister się zmienia (jak najbardziej na plus), zapewne już wiecie z wcześniejszych tomów.

Mimo wspaniałej Ashy i przemiany Aryi, wciągającego stylu pisania i złożoności świata przedstawionego, Cienie śmierci zawiodły moje oczekiwania. Gdyby George R.R. Martin nie przyzwyczaił mnie do bardziej dynamicznych powieści, oceniłabym tę część wyżej. Tymczasem otrzymałam powieść cierpiącą na syndrom "drugiej części (trylogii)" - właściwie nie popychającą akcji do przodu, przegadaną, niepotrzebną (?!?!). Od tego Pana oczekuję większego dynamizmu. (I powrotu Tyriona!)
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: fanom cyklu; fanom fantasy. 


Tytuł: Uczta dla wron. Cienie śmierci (org. A Feast for Crows)
Autor: George R.R. Martin
Seria: Pieśń Lodu i Ognia #4.1
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 16 maja 2006 r. (premiera: październik 2005 r.)
Ilość stron: 512
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Książkowe wyzwanie 2015 - Zaczęłam kiedyś czytać, ale nie skończyłam
2. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książką, którą zacząłeś, ale nigdy jej nie dokończyłeś

niedziela, 19 lipca 2015

Gdzie ta polska wersja? #32


Desires of the Dead - Kimberly Derting

Zaginieni zmarli wołają Violet. Chcą zostać znalezieni. Dziewczyna wyczuwa echa tych, którzy zostali zamordowani, oraz pasujące ślady znaczące morderców. Tylko jej najbliżsi wiedzą o jej zdolnościach, jednak kiedy odnajduje ciało młodego chłopaka, zwraca także uwagę FBI, co zagraża jej stylowi życia.
Violet próbuje utrzymać swoje zdolności w tajemnicy, ale niespodziewanie staje się obiektem niezdrowego zainteresowania. W normalnych warunkach zwróciłaby się do Jaya, najlepszego przyjaciela, ale odkąd stali się parą, zasady pomiędzy nimi uległy zmianie. Co więcej, Jay spędza coraz więcej czasu ze swoim nowym kolegą Mike'iem i Violet czuje, że ma za dużo za głowie. By zapełnić pustkę, zaczyna zagłębiać się w tragiczną przeszłość Mike'a i znajduje mroczną prawdę, która może wszystkim zagrozić.
Co to jest? Drugi tom serii Ukryte.
Dlaczego? Przyznaję bez bicia, Ukryte - czy właściwie The Body Finder, ponieważ książkę czytałam po angielsku - zdecydowanie mnie nie zachwyciło. Zamiast rozwinąć ciekawy zarys fabularny, autorka koncentrowała się na romansie pomiędzy bohaterami. Niemniej Desires of the Dead, które przeczytałam niebawem, prezentowało się lepiej. Było mniej wzdychania, więcej akcji. Tymczasem w Polsce mieliśmy okazję zapoznać się tylko z pierwszym, średnio ciekawym tomem. Moim zdaniem - szkoda!
Szanse na wydanie? Bliskie zeru. Nasza Księgarnia, wydawca Ukrytych, nie ma w planach kontynuacji cyklu.

Czytaliście Ukryte? Podobało Wam się? Mielibyście ochotę na Desires of the Dead?
Miłej niedzieli!

piątek, 17 lipca 2015

Obecnie się czyta #33

Uczta dla wron: Cienie śmierci - George R.R. Martin
Dalej brnę przez pierwszą część czwartego tomu Sagi Lodu i Ognia. Okazuje się, że wakacje to nie najlepszy czas na czytanie: ciągle coś się dzieje, nieustannie jest coś do roboty. A w międzyczasie przeczytałam wspaniałego Robota w ogrodzie.
I, stety niestety, nadal niewiele się dzieje! Ten tom wydaje się skoncentrowany na polityce oraz bezskutecznych poszukiwaniach Sansy i Tyriona. Nieco lepiej przedstawia się wątek na Żelaznych Wyspach - tam przynajmniej coś się dzieje. No i Asha - wiedziałam, że jest odważna i lekko szalona, ale to, co już przeczytałam z jej udziałem... Szok!
Postęp: 80%

Co Wy obecnie czytacie? Też macie wakacyjny zastój czytelniczy?

środa, 15 lipca 2015

"Robot w ogrodzie" - Deborah Install

Robot w ogrodzie trafił do mnie szczęśliwym trafem. To debiutancka powieść brytyjskiej pisarki Deborah Install. Bez obaw, nie jest to książka o nowych technologiach używanych do produkcji robotów, ale historia inspirowana synem autorki. Zaintrygowani? Czytajcie dalej.

Do ogrodu Bena i Amy Chambersów trafia zepsuty robot. Kobieta wysyła małżonka, by coś zrobił z "tym czymś", co psuje jej ogród. Ben nalega, by spróbować naprawić urządzenie, ale żona się temu przeciwstawia i upiera, wyrzucić Tanga (bo takie imię nosi robot) na złom. Mijają dni, Ben coraz lepiej dogaduje się z robotem i postanawia - mimo wszystko - odnaleźć kogoś, kto mógłby zająć się pękniętym cylindrem wewnątrz niego. Wyrusza w długą i męczącą podróż, w której kilka razy będzie musiał zadać sobie pytania "dlaczego właściwie to robię?", "nie lepiej zawrócić?" czy "co mnie czeka na końcu tej wycieczki?".

Robot w ogrodzie to bardzo ciepła opowieść osadzona w alternatywnej rzeczywistości, w której obok ludzi żyją humanoidalne androidy. Urządzenia posiadają sztuczną inteligencję, potrafią wykonywać przeróżne prace domowe, a ich posiadanie wydaje się standardem. Sama historia koncentruje się na perypetiach dorosłego, choć niezbyt dojrzałego mężczyzny oraz uroczego robota, który znacząco odbiega wyglądem i funkcjonalnością od nowoczesnych i modnych androidów. Początki ich znajomości są trudne, ale z czasem stają się nierozłączni.
Autorka wspaniale ukazała przemianę relacji Bena i Tanga oraz stosunek społeczeństwa do tego "staromodnego" duetu, a jednocześnie utrzymała główny fabularny wątek, czyli poszukiwania twórcy robota oraz próby jego naprawienia. Pokusiła się o wprowadzenie kilku elementów pobocznych, wzbogacających powieść. Po zakończeniu lektury zadałam sobie pytanie, który z tych wątków był tym głównym? Czy ważniejsza była relacja Bena i Tanga, czy może pragnienie niesienia pomocy popsutemu robocikowi? Autorka kilka razy przełamała schematy, serwując czytelnikom zaskakujące zwroty akcji. Ta płynie dość spokojnie, bez zrywów, ale w tej powieści nie chodzi o wyścigi czy walkę zbrojną; raczej o walkę z przeciwnościami i samym sobą.

Jeśli nie przekonuje Was fabularny rys, to powinni Was zachęcić bohaterowie. Deborah Install włożyła sporo serca w ich kreację, przez co nie tylko Ben i Tang, ale także krewni i znajomi mężczyzny prezentują się niesamowicie prawdopodobnie. Ciężko uwierzyć, że na niecałych 330 stronach udało się zawrzeć tyle informacji na temat postaci. Miałam wrażenie, iż naprawdę ich poznałam: zdążyłam wyrobić sobie zdanie na ich temat, wobec żadnego nie pozostałam obojętna. Moim ulubieńcem stał się Tang, który kojarzył mi się z disneyowskim Wall-E'm. To naprawdę urocza postać, pomysłowo wykreowana i nietuzinkowa. Zdecydowanie najbardziej irytującą, a jednocześnie chyba "najprawdziwszą" bohaterką jest żona Bena, Amy. To kobieta dążąca do dobrobytu i jak najlepszej opinii na swój temat. Może reprezentować większość społeczeństwa, dbającego o pozory i wygodne życie.

Robot w ogrodzie porwał mnie w sposób, o jaki go nie podejrzewałam. W przystępny sposób pokazuje, jak wielki wpływ na człowieka może mieć przypadkowe spotkanie. Uroczy Tang bawi, ale jednocześnie skłania do refleksji. Fani robotyki nie znajdą tu żadnych technicznych szczegółów, lekturę odradzam też - mimo przesympatycznego robociego bohatera - młodszym czytelnikom (z powodu bardziej dojrzałych rozważań). Niemniej serdecznie polecam - mam nadzieję, że będziecie się bawić z Robotem w ogrodzie tak dobrze, jak ja!
Ocena końcowa: 6-/6
Polecam: miłośnikom lekkich, ale mądrych powieści

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu WAM
http://www.wydawnictwowam.pl/

Tytuł: Robot w ogrodzie (org. A Robot in the Garden)
Autor: Deborah Install
Wydawnictwo: WAM
Ilość stron: 330
Data wydania: 8 czerwca 2015 r. (premiera: kwiecień 2015)
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka, której akcja rozgrywa się w Boże Narodzenie
2. Klucznik na lipiec - Tyłem, bokiem lub z profilu

niedziela, 12 lipca 2015

30 Day Book Challenge - dzień 26


Dzień 26 - Książka, która zmieniła Twój pogląd na pewne sprawy
    Witajcie w kolejnym dniu książkowego wyzwania! Dziś temat-rzeka, ponieważ niejedna książka mnie zaskakiwała, zmieniała mój sposób widzenia. Ja chciałabym opowiedzieć Wam o trzech utworach, które na pewno wpasują się w ten temat.

Zbuntowana - Veronica Roth
Teoretycznie całkiem niezła powieść młodzieżowa, przepełniona akcją, nie stojąca w miejscu, popychająca fabułę do przodu. A jednak mi się nie podobała. Analizując swój odbiór tej pozycji, stwierdzam, że zaczynam się robić za stara na young adult. Przeczytałam już wiele książek z tego gatunku, od Zmierzchu począwszy (Harry'ego Pottera nie mogę postawić obok tego "dzieła"... chociaż w domowej biblioteczce te dwie serie zajmują jedną, jakby idealnie na nie zrobioną, półeczkę), poprzez naprawdę fajne książki Cassandry Clare (może nie wszystkie mi się podobały, ale cenię tę autorkę), po absolutnie sztampowe czytadła pokroju powieści Amandy Hocking czy nie spełniające oczekiwań, jak u Michelle Hodkin. Zbuntowana uświadomiła mi, że ten typ literatury nie pociąga mnie tak jak wcześniej. Mam dość książek pisanych z perspektywy głównej bohaterki, która zwraca uwagę największego przystojniaka w okolicy, choć jest "trochę poniżej przeciętnej", zakochiwania na zabój już od pierwszego wejrzenia, fatalizmu ich miłości, bo gdyby uczucie nie było zakazane, to byłoby nudno. A fabuła właściwa? Na palcach jednej ręki (może dwóch) wymieniłabym serie / trylogie young adult, które skupiałyby się na czymś innym niż romans.
    Uff, wyszło dość sporo tego argumentowania! Dziś, gdy zajrzałam do Empiku, nawet nie spojrzałam na półki z literaturą młodzieżową i w najbliższym czasie niczego nowego nie kupię (chyba że Cassandrę Clare).

Swobodna - S.C. Stephens
Romans, czy też new adult. Podchodziłam sceptycznie, wiedząc, że na Zmierzchu połamałam sobie zęby i że nie tutaj może się to powtórzyć. S.C. Stephens swoją trylogią przekonała mnie, że romans może być lekkostrawny i przyjemny w odbiorze, ba! - mieć nawet normalną fabułę. Choć książki są długie, lektura mi się nie dłużyła i zmieniła moje zdanie o tych bardziej dojrzałych romansach.

Robokalipsa - Daniel H. Wilson
Wprawdzie czytałam tę powieść już dawno, ale pamiętam, jak wielkie wrażenie wywarł na mnie zaprezentowany tam świat przyszłości. Przedstawione tam realia nie są tak nieprawdopodobne, jak bym sobie tego życzyła. Przed lekturą nie sądziłam, żeby postęp tak naprawdę mógł zagrozić ludzkości. Po - nie byłam już taka pewna.
Niecierpliwie czekam na zapowiadaną ekranizację. Czuję, że może wyjść z tego naprawdę pasjonujące (i przerażające) dzieło.

Jakie książki zmieniły Wasze zdanie na jakiś temat?
Miłej niedzieli!

środa, 8 lipca 2015

"Zbuntowana" - Veronica Roth

Jakiś czas temu do polskich kin zawitał film Zbuntowana, ciąg dalszy Niezgodnej, na podstawie powieści pod tym samym tytułem. Pamiętam, że pierwsza część wywarła na mnie naprawdę spore wrażenie, ale do lektury drugiego tomu jakoś mnie nie ciągnęło. Jak się okazało, absolutnie słusznie.

Po wydarzeniach z Niezgodnej wiele się zmieniło. Nieustraszeni podzielili się na dwie części, Altruiści właściwie wyginęli, a ich niedobitki próbują jakoś sobie radzić. Tris, Cztery i jeszcze kilka osób szukają pomocy w różnych miejscach, ale nikt nie chce narazić się połączonym siłom Erudytów i Nieustraszonych. Nikt? Cóż, okazuje się, że w mieście sporą rolę odgrywają Bezfrakcyjni i to oni mogą sporo namieszać.

Zbuntowana oparła się klątwie nudnej, nie wprowadzającej niczego do ogólnej fabuły części drugiej. Niemal nieustannie coś się dzieje, Tris i Cztery gdzieś jadą, z kimś rozmawiają, coś planują, realizują swoje zamiary... Autorka popuściła wodze wyobraźni i zasypała odbiorców masą faktów, tajemnic i intryg. Osobiście czułam się nimi przytłoczona. Szczególnie końcówka tomu została tymi elementami przepakowana, wszystko działo się niesamowicie szybko, a dodatkowo wprowadzone zostały zupełnie nowe wątki, których zakończenie poznam dopiero, gdy przeczytam Wierną.
Targają mną jednak wątpliwości, czy chcę kończyć tę trylogię. Odniosłam wrażenie, że autorka usilnie próbowała uczynić ze swojej bohaterki najmądrzejszą, najodważniejszą i najbardziej błyskotliwą postać w swoim świecie, a może w całej literaturze. Z tegoż powodu to Tris wpada na "najgenialniejsze" pomysły, posiada "najważniejszych" krewnych, no i oczywiście jako jedyna jest "naprawdę odważna". Ooo nie, mniej więcej w połowie Zbuntowanej mój umysł mówił stanowcze "nie" takiemu podejściu do sprawy. Przypominały mi się moje pierwsze opowiadania, w których stosowałam ten sam zabieg - za co została surowo zjechana przez nieocenioną w takich sprawach kuzynkę ;).

Bez frakcji? Świat, w którym nikt nie wie, kim jest ani gdzie przynależy? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jak dla mnie to oznacza tylko chaos i samotność. [str. 83]

Kreacja głównych bohaterów nie wpłynęła pozytywnie na moją ocenę Zbuntowanej. Tris kilkakrotnie wykazała się niekonsekwencją i naiwnością, a także głupotą (nie odwagą, jak twierdzą inni bohaterowie). Męczyły mnie jej rozterki sercowe, usilne próby zrobienia z siebie męczenniczki za Sprawę, nieustanne narażanie swojego życia "bo wtedy innym nic się nie stanie". Powieść naprawdę przekroczyła granice zdrowego rozsądku i racjonalnego postrzegania rzeczywistości. Cztery także mnie drażnił: z jednej strony stawiał Tris (całkiem rozsądne) ultimatum, z drugiej sam się do niego nie stosował; aby zyskać szacunek pobratymców wykorzystał swojego ojca (nie lituję się nad nim, jego też nienawidzę). Marcus, który jakoś w Niezgodnej mi nie przeszkadzał, w Zbuntowanej zyskał nieco na znaczeniu i stał się trzecim, obok wymienionej parki, gwoździem do trumny tej powieści. Autorce zbytnio zależało na uzasadnieniu jego zachowania, przez co wypadł niewiarygodnie ("Czemu mnie nienawidzisz? Ja miałem swoje powody. Ale nie mogę ci o nich powiedzieć, bo to wielka tajemnica. A z resztą... Chodź, zdradzę ci tę tajemnicę. Albo nie, pokażę ci ją, bo w moje słowa nie uwierzysz. Ale najpierw musimy się włamać tu i ówdzie. Chyba nie muszę mówić, że to bardzo niebezpieczne?").

Prawdę mówiąc, rozbawiła mnie rekomendacja Anny Dereszowskiej, którą umieszczono na okładce. Pozwolę sobie zacytować co ciekawsze fragmenty:
  (...)doznania erotyczne - w którym miejscu?
  (...)precyzyjnie wymyślonym świecie - to też nie do końca, chyba że Wierna zawiera w sobie pierwiastek, który udowodni mi tę precyzję,
  Ogromna dawka emocji... - tu akurat mogę się zgodzić, choć chyba nie o TAKIE emocje chodziło pani Dereszowskiej
  ...i psychologii ludzi u progu dojrzałości - jeśli przyszłość miałaby opierać się na młodzieży pokroju Tris, nie mielibyśmy żadnej przyszłości. Takie jest moje zdanie.

Podsumowując, Zbuntowana wybiła się ponad schematy "nudnej drugiej części", ale natężenie wydarzeń i tempo akcji wprowadzają zamieszanie i utrudniają lekturę. Koncentracja wszystkiego wokół głównej bohaterki to z kolei zabieg pozbawiający polotu i raczej nie kojarzący się z profesjonalizmem. Jak dla mnie, powieść absolutnie przeciętna, choć na pewno bardzo istotna dla całej trylogii.
Ocena końcowa: 3+/6
Polecam: miłośnikom powieści młodzieżowych

Tytuł: Zbuntowana (org. Insurgent)
Autor: Veronica Roth
Seria: Niezgodna #2
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 20 listopada 2012 r. (premiera: maj 2012 r.)
Ilość stron: 366
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Książkowe wyzwanie 2015 - Film oparty na książce
2. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka, na podstawie której powstał film

niedziela, 5 lipca 2015

Gdzie ta polska wersja? #31


Vortex - Julie Cross



Jackson Meyer rzucił się w wir pracy w Burzy, tajnej sekcji CIA, która zajmuje się zagrożeniami związanymi z podróżami w czasie. Choć niedawno stracił miłość swojego życia, Jackson jest doskonałym agentem. Przypadkowe spotkanie z Holly - dziewczyną, dla której zmienił przeszłość - przypomina mi, co stracił. Kiedy Eyewall, oportunistyczna sekcja CIA, zaczyna się uaktywniać, Jackson i jego towarzysze muszą odpierać ataki, a chłopak odkrywa, że świat wokół się zmienia. Ktoś wie o związku Jacksona z Holly, przez co ich życiu znów zagraża niebezpieczeństwo.
Co to jest? Drugi tom serii Burza.
Dlaczego? Burza to ciekawa, zbierająca dobre oceny powieść o młodych ludziach i podróżach w czasie, okraszona pewną dozą romantyzmu i akcji. Ogółem, całkiem fajna pozycja młodzieżowa.
Szanse na wydanie? Zerowe. Wydawnictwo Bukowy Las najwyraźniej porzuciło wszystkie serie młodzieżowe - poza Greenem.

Czytaliście Burzę? Przeczytalibyście ciąg dalszy przygód Jacksona i Holly?
Miłej niedzieli!

piątek, 3 lipca 2015

Obecnie się czyta #32

Uczta dla wron: Cienie śmierci - George R.R. Martin
Wiem, że proza Martina znajduje się daleko, daleko w Waszym rankingu, ale chcę być w miarę na bieżąco z serialem. Tak, wiem, że są pewne zmiany między powieścią a adaptacją. O wyborze tej lektury zadecydowały też aspekty praktyczne: tomik jest względnie niewielki i lekki, dzięki czemu mogłam go bez przeszkód wozić do Krakowa i czytać po drodze :)
Póki co nic się nie dzieje, wieje nudą jak chłodem zza Muru, ale i tak czyta się dobrze. Może to dzięki specyficznemu, wyrazistemu stylowi pisania, może dzięki charyzmatycznym, dobrze poznanym bohaterom, albo po prostu napędza mnie przekonanie, że dalej będzie lepiej - bo to Martin!
No i nie jest to żadna "typowa" młodzieżówka: po Zbuntowanej stwierdziłam, że potrzebuję odrobiny oddechu od tego gatunku. Więcej na ten temat w środę :)
Postęp: 44%

Co Wy obecnie czytacie? Czytaliście tę część sagi Martina, a może oglądaliście ostatni sezon serialu?

środa, 1 lipca 2015

"Tango dla oprawcy" - Daniel Chavarria

Jeśli pamięć mnie nie myli, nie miałam dotychczas okazji czytać powieści urugwajskich pisarzy. Tango dla oprawcy pióra Daniela Chavarrii uznaję za naprawdę godny polecenia utwór z Ameryki Południowej.

Kiedy pięćdziesięcioletni Aldo Bianchi przedstawia swoim znajomym niedawno poznaną kubańską kurewkę Bini i oznajmia, że zamierza się z nią żenić, wszyscy stukają się w głowy. Bogatemu, statecznemu starcowi nie wypada zadawać się z tego typu kobietami - a tym bardziej się w nich zakochiwać. Niebawem dochodzi do nieszczęśliwego wypadku, w którym ginie rowerzysta. Podejrzenie pada na Argentyńczyka Alberto Riosa, dowody zdają się jednoznaczne, ale mężczyzna twierdzi, że jest niewinny. Co łączy dwóch mężczyzn i panienkę lekkich obyczajów? Czy Alberto naprawdę nie zabił?

Tango dla oprawcy to nie kryminał: szukanie dowodów zbrodni i podejrzanych to bardzo epizodyczny wątek. Powieść koncentruje się na powiązaniach pomiędzy wspominaną wyżej trójką bohaterów oraz tym, co doprowadziło do śmierci rowerzysty. Autor kilkakrotnie zaskakuje czytelnika, powoli ujawniając wydarzenia z przeszłości swoich postaci. Na kartach Tanga dla oprawcy panuje niemały chaos, kolejne rozdziały przenoszą odbiorcę w czasie i przestrzeni, nieraz zasypują wieloma imionami i faktami, ale składając wszystkie wskazówki "do kupy", otrzymuje się spójny - oraz zaskakujący - obraz sytuacji.
Warto zaznaczyć, że w Tangu dla oprawcy wspomina się o wielu paskudnych rzeczach. Nie ma tu szczegółowych opisów seksu (jak w Pięćdziesięciu twarzach Greya czy Collide), tortur czy trupów, jednak niesamowicie plastyczne opisy pomagają w wyobrażeniu ich sobie. Tutaj nie ma tematów tabu: jest brutalny, bardzo realistyczny obraz kubańskiej rzeczywistości początku XXI wieku.

(...)dotrzymując danych dziecku obietnic, otaczając je miłością i opieką, niewłaściwie ustawia się je na życiowych torach i karmi fałszywymi obrazami rzeczywistości. Aby uodpornić dziecko na drani, jakich przyjdzie mu w życiu spotkać, należy od najmłodszych lat wzmagać w nim nieufność. [str. 270]

Tangu dla oprawcy ogromnie ważną rolę odgrywają bohaterowie. Im dłużej czytałam tę powieść, tym lepiej ich poznawałam i mogę stwierdzić, że ostateczny obraz diametralnie różnił się od pierwszego wrażenia. Ci, których początkowo darzyłam sympatią, okazywali się szumowinami, a ci źli zmieniali się w dobrych. Nie mam zamiaru pisać nic więcej, bo odebrałabym Wam niezaprzeczalną przyjemność z odkrywania tajemnic tej powieści.

Tango dla oprawcy zwraca uwagę staromodną okładką. Spójrzcie na załączony powyżej obrazek i porównajcie ze współczesnymi książkami. W porównaniu z nimi wygląda jak średniowieczy relikt, a przez to staje się wyjątkowa. Sposób pisania także odbiega od współczesnych literackich standardów: nie przypomina ani powieści młodzieżowych, ani kryminałów, ani powieści obyczajowych, ani nawet polskiej klasyki. Znajdziecie tu długie, wielokrotnie złożone zdania (najdłuższe ciągnęło się przez dwie strony!) oraz ciekawy sposób prowadzenia narracji. (Pod pewnymi względami kojarzył mi się z prozą Lucy Maud Montgomery.) Dla mnie - bomba sprawa!
Aha, starajcie się nie czytać opisu z tyłu książki. Niestety, zdradza za dużo fabuły.

Tango dla oprawcy to niesamowita podróż w gorący kubański klimat, która jednak niesie za sobą ponurą i okrutną prawdę. To także opowieść o dwóch geniuszach zła - czy może zła i "zła" - spisana w zupełnie innym, niespotykanym dzisiaj stylu. Jak dla mnie, absolutny must read. Polecam!
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: szukającym czegoś innego, świeżego

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Muza

Tytuł:Tango dla oprawcy (org. Il rosso del pappagallo)
Autor: Daniel Chavarria
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 17 czerwca 2015 r. (premiera: 2000 r.)
Ilość stron: 493
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Klucznik na lipiec - Tyłem, bokiem lub z profilu; Kryminał/Thriller/Horror pisany męską ręką