poniedziałek, 19 czerwca 2023

"Fake Dates and Mooncakes" Sher Lee

Raczej nie podchodźcie do tej historii na serio.

Urocza komedia romantyczna LGBTQ+ dla fanów Heartstoppera i Bajecznie bogatych Azjatów!

Dylan Tang na co dzień pracuje u swojej cioci w barze Wojownicy Woka i marzy o wygranej w konkursie pieczenia księżycowych ciastek na Święto Środka Jesieni. Pewnego feralnego wrześniowego dnia, kiedy w kuchni wszystko się sypie, wsiada na rower, by rozwieźć zaległe zamówienia, i w apartamencie na poddaszu, oprócz bury od pewnego niezadowolonego nastoletniego klienta, dostaje… szansę na miłość. Nazywa się Theo, ma piękne wyrzeźbiony brzuch i stoi przed Dylanem jedynie w bokserkach od Armaniego…

To przelotne spotkanie zamienia się w dłuższą znajomość, bo Theo z jakichś powodów zaczyna regularnie odwiedzać Wojowników Woka, by w końcu zaproponować przystojnemu kucharzowi, żeby został jego fake date podczas rodzinnego wesela w Hamptons.

Światy chłopaków dzieli wszystko. Zajęty konkursem i ratowaniem rodzinnego biznesu Dylan, nie ma czasu na połyskujące w światłach fleszy dramaty bogaczy. A jednak jego uczucie do Theo okazuje się prawdziwe i głębokie.

Do czego doprowadzą ich fałszywe randki? Czy nastoletni kucharz ocali rodzinny bar i podąży za głosem serca, czy będzie musiał z czegoś zrezygnować?

Po literaturę młodzieżową, szczególnie taką opartą na wątkach romantycznych, sięgam dość rzadko. Fake Dates and Mooncakes zainteresowało mnie jednak obietnicą przygody nawiązującej do azjatyckiej kultury. Omawiana dziś powieść zaczyna się absurdalnie (chyba że to tylko ja czułabym się skrępowana, wychodząc w samej bieliźnie na korytarz, gdzie stoi jakiś obcy facet?), a kontynuuje niesamowicie szybko, cukierkowo i trochę nielogicznie. Nie zdradzę raczej zbyt wiele, dając do zrozumienia, że pomiędzy Dylanem i Theo narodzi się pewna relacja. (Tym bardziej, że opis Wydawcy to jasno sugeruje :)). Niezbyt podobało mi się jednak, jak szybko się ona pojawiła, jak dziwnie – i to nie z winy tłumacza – przebiegały niektóre rozmowy pomiędzy bohaterami, jak naciągany i dramatyczny okazał się kryzys, z którym oczywiście musieli się w pewnym momencie zmierzyć.

Po zakończeniu lektury starałam się racjonalizować sobie, że protagoniści byli wciąż młodzi, a kiedy jak nie za młodu najlepiej eksperymentować z preferencjami (także tymi związkowymi), pozwalać sobie na szaleństwa, dać się ponieść porywom serca i randkować, hm, może nie dla zabawy, ale bez presji, żeby wiązać się z kimś do końca życia. Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że chłopcy w wieku około siedemnastu lat byli już nieco za starzy na to, by – niczym dzieci – nie potrafić odróżnić zauroczenia ładną buzią czy miłym gestem od zakochania, a jednocześnie całkowity brak umiejętności rozmowy o tym, co ich łączy. Prowadzi to do dość absurdalnego rozwinięcia powieści, w którym protagoniści tkwią w zawieszeniu: z jednej strony ich związek jest udawany, zostali parą tylko na potrzeby jednej imprezy, a z drugiej mają się ku sobie, wysyłają do siebie jasne sygnały, pozostając na nie głuchymi. Być może niejedna osoba czytająca uzna ten aspekt za zaletę. Mnie niestety zaczęło to szybko męczyć.

Oczywiście autorka zadbała o to, by Theo był chodzącym ideałem, który roztopi serce nie tylko Dylana, ale też osób czytających. Do pewnego momentu nawet ja czułam się urzeczona, ale bliżej końcówki uznałam, że młody Somers jest… "za bardzo". Zbyt dobry, uprzejmy i wyrozumiały, rozrzutny i słodko naiwny, oddany trwającej dosłownie chwilę relacji tak, jakby miała ona już lata stażu. Smuciło mnie, że jednocześnie Sher Lee pozbawiła go choć odrobiny ikry. Odniosłam wrażenie, iż Theo – wbrew wszelkim pozorom – przeprosiłby Dylana za wszystko, nawet jeśli nie ponosiłby żadnej winy.

W sumie niewiele napisałam o fabule, skupiłam się raczej na bohaterach i ich relacji, ze szczególnym uwzględnieniem trawiących je bolączek. Wynika to po części z tego, że wątek romantyczny dominuje w Fake Dates and Mooncakes, ale też z tego, iż pozostałe elementy nie są zbytnio ciekawe. Owszem, pojawiają się motywy rodzinnego biznesu borykającego się z trudną sytuacją finansową, utraty bliskiego krewnego czy niełatwych relacji pomiędzy ambitnym rodzicem a dzieckiem pragnącym iść własną drogą, bez względu na jego oczekiwania. Czuję jednak, że żaden z tych elementów nie został pogłębiony w ciekawy czy choćby satysfakcjonujący sposób, stanowiąc jedynie tło i pretekst dla kolejnych wydarzeń opisywanych w powieści.

Po przeczytaniu wcześniejszych akapitów sądzicie pewnie, że Fake Dates and Mooncakes absolutnie nie przypadło mi do gustu i kiepsko bawiłam się w trakcie lektury. Otóż nie. Sama jestem zdziwiona, jak lekko, szybko i co najważniejsze przyjemnie czytało mi się tę powieść. Mimo że co jakiś czas przewracałam oczami, czy to nad ekspresowym tempem rozwoju relacji, czy nad niektórymi fabularnymi zagrywkami, z trudem odrywałam się od lektury. Racjonalna część mojego umysłu analizowała historię, formując już wspomniane spostrzeżenia, ale nie blokowała ona romantycznego spojrzenia na świat. Nie potrafiłam oprzeć się urokowi Theo, ekscytowałam się wraz z Dylanem podczas imprezy, na którą wspólnie się wybrali, zachwycałam się wykreowanymi przez autorkę wizjami "tych" scen. Spokojnie, pomiędzy bohaterami nie dochodzi do niczego zdrożnego (przynajmniej na papierze). Fake Dates and Mooncakes jest więc bezpiecznym wyborem dla nastoletnich osób czytających.

Humor obecny na kartach opisywanej tutaj powieści bardzo dobrze wpasował się w moje gusta, chociaż zdarzyło mi się lekko uśmiechnąć z politowaniem. Wierzę, że przynajmniej częściowo jest to zasługa tłumacza, Łukasza Małeckiego, który z wprawą przetłumaczył słowne przepychanki pomiędzy Dylanem i jego kuzynostwem czy jakieś dwuznaczności. Moją uwagę zwróciło dosłownie jedno translatorsko-redaktorskie potknięcie (coś w stylu "Blackpink przyjechali" – Blackpink to zespół złożony w całości z dziewcząt), które być może zostanie poprawione w finalnej wersji powieści – miałam bowiem okazję czytać egzemplarz przedpremierowy. Cieszyły mnie nawiązania do popkultury czy nowinek technologicznych gruntujące tę powieść w naszych realiach. Aha, no i pies. Urocza suczka Clover, która czasami drepta przez karty powieści, stanowi kolejny uroczy dodatek.

W przypadku Fake Dates and Mooncakes (szkoda, że nie pokuszono się o przełożenie tytułu, tak w ogóle…) trudno mi jednoznacznie zawyrokować, czy chcę tę powieść polecić, czy nie. Bywa do bólu naiwna, a motyw insta-miłości połączony z brakiem rozmowy pomiędzy protagonistami nie poprawia notowań. Mimo wszystko, lektura sprawiła mi sporo frajdy, dałam się porwać tej historii i ekscytowałam wraz z Dylanem, kiedy do czegoś dochodziło. Dla mnie osobiście jest to średniaczek lekko przechylający szalę w kierunku oceny "dobrej". Sher Lee urzekła mnie swoją prozą na tyle, że wyłączyłam myślenie, i pozwoliłam sobie na ucieczkę w krainę przesłodzonej fantazji.

Ocena końcowa: 4/6

Opinia ukazała się pierwotnie w serwisie Popbookownik. Za przekazanie egzemplarza do recenzji dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.

 

Tytuł: Fake Dates and Mooncakes (org. Fake Dates and Mooncakes)
Autor: Sher Lee
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 14 czerwca 2023 r. (premiera: maj 2023)
Liczba stron: 310

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz