W polskiej literaturze młodzieżowej mieliśmy już okres fascynacji romansami paranormalnymi, teraz dominuje trend poważniejszy, w którym mieszczą się powieści o samobójstwach. A teraz pojawia się Dziewczyna, którą nigdy nie byłam pióra Caitlin Moran. Historia, jakiej jeszcze nie czytałam.
Czternastoletnia Johanna pochodzi z ubogiej, wielodzietnej rodziny, mieszka na prowincji i na dodatek zmaga się z nadwagą. Uważa się za największą przegraną na świecie, która jest skazana na śmierć jako dziewica - ba! nigdy nie całowana dziewica. Jej podejście do życia zmienia się, gdy odkrywa muzykę metalową. Zaczyna budować nową siebie - nieustraszoną, dowcipną, zboczoną i mocno wymalowaną dziennikarkę muzyczną, Dolly Wilde.
Dziewczyna, którą nigdy nie byłam to powieść wielowarstwowa. Opowiada o zmaganiach zakompleksionej nastolatki z samą sobą i rodziną, która niby udziela wsparcia, ale i tak najlepiej z nią na zdjęciu. To też opowieść o zmianie, jaką przeszła niejedna młoda osoba w okresie dojrzewania; zmianie z tej "starej" siebie w cool osobę, jaką zawsze chciało się być; zmianie powodowanej odkrytą muzyką. To historia o sukcesie, który można osiągnąć dzięki determinacji, uporowi i - niezbędnej - odrobinie szczęścia. Przede wszystkim jednak jest to powieść o dojrzewaniu, czego dowodem mogą być rozdziały, które uciekają od głównej linii fabularnej i koncentrują się na przemyśleniach Johanny - tej dojrzalszej, bogatszej o wiele doświadczeń Johanny.
Z główną bohaterką bardzo łatwo się identyfikować. To zupełnie normalna, nieco pulchna nastolatka, którą od całych tabunów jej rówieśniczek odróżniała zdecydowana i drastyczna zmiana stylu ubierania i zachowania. Mimo zewnętrznej przemiany Johanna pozostała jednak pozytywną, ciepłą (i zboczoną) sobą. Tak realistycznej, wielowymiarowej nastoletniej postaci już dawno nie spotkałam na kartach powieści. Jej rodzinie daleko do książkowego ideału (sam fakt, że dziewczyna wychowuje się w pełnej rodzinie, a nie jest pół/sierotą, stanowi miłą odmianę po trendzie paranormalnych młodzieżówek inspirowanych Zmierzchem), ale nie można powiedzieć, by została wykreowana byle jak. Krewni Johanny mają na nią znaczny wpływ - szczególnie starszy brat Krissi, z którym bohaterka toczy nieustanne wojny, ale w gruncie rzeczy bardzo im na sobie zależy.
Na plus Dziewczyny, którą nigdy nie byłam należy zaliczyć też lekki, zabawny i plastyczny sposób opisu wydarzeń. Dzięki niemu od lektury ciężko się oderwać, a kolejne strony połykałam w zastraszającym tempie. Drobniutkie, rzadkie fabularne nieścisłości (czy początkiem lat 90. ubiegłego wieku znany był wynalazek zwany "biustonosz sportowy"?) nie psują dobrego wrażenia z lektury, są wręcz niezauważalne wobec sporej ilości plusów.
Czternastoletnia Johanna pochodzi z ubogiej, wielodzietnej rodziny, mieszka na prowincji i na dodatek zmaga się z nadwagą. Uważa się za największą przegraną na świecie, która jest skazana na śmierć jako dziewica - ba! nigdy nie całowana dziewica. Jej podejście do życia zmienia się, gdy odkrywa muzykę metalową. Zaczyna budować nową siebie - nieustraszoną, dowcipną, zboczoną i mocno wymalowaną dziennikarkę muzyczną, Dolly Wilde.
Dziewczyna, którą nigdy nie byłam to powieść wielowarstwowa. Opowiada o zmaganiach zakompleksionej nastolatki z samą sobą i rodziną, która niby udziela wsparcia, ale i tak najlepiej z nią na zdjęciu. To też opowieść o zmianie, jaką przeszła niejedna młoda osoba w okresie dojrzewania; zmianie z tej "starej" siebie w cool osobę, jaką zawsze chciało się być; zmianie powodowanej odkrytą muzyką. To historia o sukcesie, który można osiągnąć dzięki determinacji, uporowi i - niezbędnej - odrobinie szczęścia. Przede wszystkim jednak jest to powieść o dojrzewaniu, czego dowodem mogą być rozdziały, które uciekają od głównej linii fabularnej i koncentrują się na przemyśleniach Johanny - tej dojrzalszej, bogatszej o wiele doświadczeń Johanny.
Z główną bohaterką bardzo łatwo się identyfikować. To zupełnie normalna, nieco pulchna nastolatka, którą od całych tabunów jej rówieśniczek odróżniała zdecydowana i drastyczna zmiana stylu ubierania i zachowania. Mimo zewnętrznej przemiany Johanna pozostała jednak pozytywną, ciepłą (i zboczoną) sobą. Tak realistycznej, wielowymiarowej nastoletniej postaci już dawno nie spotkałam na kartach powieści. Jej rodzinie daleko do książkowego ideału (sam fakt, że dziewczyna wychowuje się w pełnej rodzinie, a nie jest pół/sierotą, stanowi miłą odmianę po trendzie paranormalnych młodzieżówek inspirowanych Zmierzchem), ale nie można powiedzieć, by została wykreowana byle jak. Krewni Johanny mają na nią znaczny wpływ - szczególnie starszy brat Krissi, z którym bohaterka toczy nieustanne wojny, ale w gruncie rzeczy bardzo im na sobie zależy.
Na plus Dziewczyny, którą nigdy nie byłam należy zaliczyć też lekki, zabawny i plastyczny sposób opisu wydarzeń. Dzięki niemu od lektury ciężko się oderwać, a kolejne strony połykałam w zastraszającym tempie. Drobniutkie, rzadkie fabularne nieścisłości (czy początkiem lat 90. ubiegłego wieku znany był wynalazek zwany "biustonosz sportowy"?) nie psują dobrego wrażenia z lektury, są wręcz niezauważalne wobec sporej ilości plusów.
I jak w przypadku wszystkich najlepszych wypraw i poszukiwań - zrobiłam to wszystko dla pewnej dziewczyny: dla mnie. [str. 388]
Dziewczyna, którą nigdy nie byłam to wciągająca, zabawna opowieść o dojrzewaniu, towarzyszącym mu zmianach oraz spełnianiu marzeń. Johanna udowadnia, że każdy młody, odpowiednio zmotywowany człowiek może zmienić się z "wannabe" w kogoś równego swojemu idolowi. Tę powieść warto przeczytać - mając lat -naście, -dzieścia lub -dzieści - by przypomnieć sobie, że marzenia się spełniają.
Ocena końcowa: 6/6Polecam: poszukującym zabawnej, lekkiej powieści o dojrzewaniu i realizowaniu marzeń
Za egzemplarz przedpremierowy dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca
Tytuł: Dziewczyna, którą nigdy nie byłam (org. How to Build a Girl)
Autor: Caitlin Moran
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 27 kwietnia 2016 r. (premiera: wrzesień 2014 r.)
Ilość stron: 391
Książka już do mnie dotarła. Będę ją niebawem czytać.
OdpowiedzUsuńChciałabym się na nią skusić. ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście taka jakaś zmiana w trendach... Ale zawsze tak, bo jakimś hicie. Ten trend się chyba zaczął od Greena, co? :) Tyle czasu a ja jeszcze nie czytałam i nie mam ochoty...
OdpowiedzUsuń