poniedziałek, 30 marca 2015

"Wiem o tobie wszystko" - Claire Kendal

"Wiem o tobie wszystko" dość jednoznacznie kojarzy się ze stalkingiem (potwierdzone - dwóch kolegów ze studiów natychmiast powiązało tytuł ze zjawiskiem). Dotychczas nie miałam okazji czytać żadnej książki o tej tematyce, więc literacki debiut Claire Kendal jest moim debiutem na łonie tego typu literatury.

Clarissa Bourne pracuje jako sekretarka na wyższej uczelni. Jej zwyczajne, nudne życie zmienia się drastycznie, kiedy zwraca na nią uwagę Rafe, profesor literatury z tej samej uczelni. Zaczęło się od niewinnego literackiego wieczorku, skończyło na męczącym prześladowaniu. Kobieta ma wrażenie, że wciąż jest obserwowana. W lutym zostaje członkinią ławy przysięgłych i przez siedem tygodni - podczas których nie chodzi do pracy, skupiając się wyłącznie na procesie - wraz z innymi musi zadecydować, czy ofiara gwałtu faktycznie była ofiarą gwałtu. Równocześnie stara się zbierać dowody przeciwko stalkerowi, co staje się coraz łatwiejsze (jego "ataki" zyskują na częstotliwości) i jednocześnie trudniejsze (psychologicznie; są coraz bardziej przerażające).

Wiem o tobie wszystko to powieść niepokojąca i przerażająca, choć nie zawierająca demonów, duchów ani innych elementów łączonych z horrorem. Splata w sobie dwa wątki: prześladowania Clarissy przez Rafe'a i sądowego procesu narkomanki oskarżającej dilerów o gwałt. Pierwsze skrzypce niepodzielnie grają Rafe i bezsilność Clarissy. Nigdy nie padłam ofiarą stalkingu (i obym nie padła!), ale wydaje mi się, że niektóre elementy zostały w tym utworze przerysowane albo przedstawione z przesadnym dramatyzmem - choćby domniemana bezradność policji. Autorce udało się oddać przerażenie, jakie towarzyszyło Clarissie, co uznaję za ogromny plus powieści. Zakończenie głównego wątku mocno mnie zaskoczyło, ale uznaję je za dobre i zadowalające.
Równolegle do pierwszego biegnie drugi wątek, pozornie niepowiązany fabularnie. Oto uzależniona od narkotyków prostytutka Carlotta Lockyer stająca przed sądem jako ofiara zbiorowego gwałtu. Proces ma trwać siedem tygodni, przesłuchuje się kolejnych świadków, a wyrok skazujący dla oskarżonych wydaje się pewny. Nie obserwujemy całości procesu (wszak to historia o stalkingu), poznajemy tylko nieliczne fragmenty - zeznania świadków, pytania obrony - w których bez trudu można odnaleźć nawiązania do sytuacji Clarissy. Kobieta bardzo często zastanawia się, czy - gdyby udała się na policję, by zgłosić prześladowanie - traktowana byłaby z podobną podejrzliwością i agresją, jak narkomanka i prostytutka próbująca dochodzić sprawiedliwości przed obliczem sądue. Ten pozornie poboczny wątek - wraz z zakończeniem - wstrząsnął mną na równi z wątkiem głównym.

Wiem o tobie wszystko to thriller psychologiczny. Clarissę, główną bohaterkę, poznajemy, gdy jest w wewnętrznej rozsypce. Nie wiemy właściwie niczego o tym, jaka była PRZED. Autorka przedstawiła kobietę przerażoną, zamkniętą w sobie i spodziewającą się jego na każdym kroku, a jednocześnie próbującą się otworzyć na świat i podjąć walkę z nieprzyjacielem. Nieocenioną pomocą w tych ostatnich czynnościach okazuje się proces, podczas którego Clarissa poznaje wspaniałych ludzi, Annie i Roberta. Są dla niej podporą, ucieczką od Rafe'a i jedynymi osobami, z którymi nie boi się spotykać. Mimo specyficznej sytuacji, w jakiej znalazła się kobieta, nie byłam w stanie jej polubić. Owszem, było mi jej szkoda, drżałam wraz z nią, gdy Rafe posuwał się coraz dalej i dalej, ale... jakaś część mojego umysłu podpowiadała, że Clarissa w pewnym stopniu zasłużyła na los, jaki ją spotkał - ale nie zdradzę Wam, co było powodem takiego myślenia.
Podczas lektury zastanawiałam się, dlaczego autorka nadała drugoplanowej narkomance i głównej bohaterce imiona na tę samą literę - w wielu poradnikach dla pisarzy sugeruje się przecież, by unikać takich sytuacji, jeśli jest taka możliwość. Stwierdzam jednak, że w tym przypadku był to zabieg celowy, podkreślający podobieństwo obydwu kobiet - ofiar przestępstw, które ciężko udowodnić.

Nie mogę narzekać na jakość polskiego wydania. Mamy odpowiedni dla tematyki tytuł (moim zdaniem lepszy niż oryginalne The Book of You - Książka o tobie), okładkę "zdobią" niepokojące frazesy podkreślające "stalkerowy" charakter powieści, z tyłu znajdziemy opis intrygujący, wzbudzający zainteresowanie, ale nie zdradzający szczegółów fabuły. Treść podzielona została na tygodnie (rozdziały), a te na poszczególne dni. Dwojaki styl narracji - z perspektywy narratora wszechwiedzącego oraz pamiętnika Clarissy - został zaakcentowany dwoma stylami czcionki. Nie znalazłam błędów składniowych czy literówek.

Wiem o tobie wszystko to dobry thriller psychologiczny wnikający w psychikę ofiary prześladowania. Jest to lektura niepokojąca, skłaniająca do refleksji nad zjawiskiem stalkingu, ale zakończenie powieści (w tym przypadku nierównoważne z zakończeniem głównego wątku fabularnego) nieco zepsuło ostateczny odbiór. Nie spodobała mi się także główna bohaterka - i to nie dlatego, że czasami zachowywała się irracjonalnie (w takiej sytuacji każdemu może odbić). Lekturę niemniej polecam, bo - przymykając oko na Clarissę - można się autentycznie przestraszyć jej treści.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: zainteresowanym psychologią stalkingu; miłośnikom thrillerów psychologicznych

Za książkę dziękuję wydawnictwu Akurat
http://www.wydawnictwoakurat.pl



Tytuł: Wiem o tobie wszystko (org. The Book of You)
Autor: Claire Kendal
Wydawnictwo: Akurat
Data wydania: 24 lutego 2015 r. (premiera: kwiecień 2014)
Ilość stron: 414
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Klucznik na marzec 2015 - Kropka i przecinek
2. Książkowe wyzwanie 2015 - Autor ma takie same inicjały jak ja
3. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka autora o takich samych inicjałach jak twoje

niedziela, 29 marca 2015

30 Day Book Challenge - dzień 19


Dzień 19 - Ulubiona książka przerobiona na film
Witajcie! Dzisiejsza część wyzwania książkowego wydaje mi się niejasna. Chodzi o ulubioną książkę, która doczekała się ekranizacji? Czy o ulubiony film na podstawie książki? Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem, więc udzielę nieco obszerniejszej odpowiedzi, niż byłoby to (zapewne) konieczne.

Bardzo podoba mi się film Dziewczyna w czerwonej pelerynie w reżyserii Catherine Hardwicke, z Amandą Seyfried, Garym Oldmanem i Billym Burke w obsadzie. Wiem, że jest to ekranizacja książki pióra Sarah Blakely-Cartwright, ale nie miałam okazji jej przeczytać. (Że nie wspomnę o tym, iż lektura po seansie pozbawiona będzie emocji - przecież znam już zakończenie - więc raczej już nigdy jej nie przeczytam.)
Sporą sympatią darzę także ekranizacje książek Dana Browna - Anioły i demony oraz Kod Leonarda da Vinci. Papierowe pierwowzory cenię i lubię (na pewno bardziej niż Inferno, które nie do końca mi podeszło), ale nie nazwałabym ich swoimi ulubionymi książkami.

Ponieważ Igrzyska śmierci należą do moich ulubionych serii książkowych, nie mogłabym o nich nie wspomnieć w tym poście. Pierwsze dwa filmy przypadły mi do gustu, choć zdecydowanie mniej niż książki. Film trzeci nie porwał mnie aż tak - być może przez to, że podzielono go na dwie części (od czasów Harry'ego Pottera i Insygniów Śmierci jest to praktyka nagminna, niezmiernie irytująca).
Na drugim miejscu mogłabym umieścić wspaniałe siedem tomów i osiem filmów z serii Harry Potter. Dlaczego dopiero drugim? Bo czytałam to wieki, wieki temu, a z perspektywy czasu fabuła wydaje mi się trochę... dziecinna. Ale seria na zawsze pozostanie w moim sercu jako pierwsza w całości skompletowana i przeczytana :D

Jakie są Wasze ulubione książki przeniesione na wielki ekran? Podzielacie moje opinie?
Miłej niedzieli!

środa, 25 marca 2015

"Wikingowie" sezon 1 - Czytadła serialowo #1

    Wikingowie jak co roku szykują się na letnią wyprawę. Ragnar Lockwood, wbrew utartym zwyczajom proponuje wyprawę na zachód, a nie na ubogi (bo już ograbiony) wschód. Jarl Haraldson nie udziela na nią zgody, ale Ragnar stawia na swoim. Ryzykując życie własne, swoich podwładnych oraz pozostawionej na lądzie rodziny, na własnym okręcie wyprawia się na zachód. Misja kończy się sukcesem: łódź dociera do Anglii, a Ragnar powraca do ojczyzny z łupami. Haraldson okazuje się znaczniej mniej zadowolony z takiego obrotu sprawy, niż można by się spodziewać. A to dopiero początek problemów ambitnego Wikinga, bowiem na jednej wyprawie ku brytyjskim wybrzeżom poprzestać nie zamierza.
    Wikingowie to, wbrew moim oczekiwaniom, opowieść o walecznych ludziach z Północy. Wbrew? Ano tak - bo spodziewałam się filmu akcji z Wikingami w roli głównej. Tymczasem twórcy poszli w zupełnie innym kierunku: postanowili przedstawić widzom codzienność Normanów (pisząc tę opinię dowiedziałam się, że serial był pierwotnie emitowany na kanale historycznym...). Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć zbrojne potyczki, jakie dane mi było obejrzeć podczas seansu. Dowiedziałam się jednak co nieco o hierarchii na Północy, o metodzie walki mieszkańców, o podejściu do bóstw czy o zwyczajach pogrzebowych. Czy to źle? Nie, chyba nie - ale po serialu o Wikingach spodziewałabym się więcej dynamiki.

    W serialu, chyba nawet bardziej niż w książkach, dużą wagę przywiązuje się do postaci (a także obsady aktorskiej, o czym nieco niżej). Motorem napędowym, który trzymał mnie przez kolejne odcinki przy ekranie (poza wiarą, że może akcja się rozkręci), byli właśnie bohaterowie. Ragnar Lockwood od samego początku wykazuje się otwartym umysłem, chęcią podejmowania ryzyka i odwagą graniczącą z głupotą. Owszem, darzyłam go sympatią, ale znacznie bardziej polubiłam jego brata, Rollo. Chyba dlatego, że nie jest to postać jednoznacznie zdefiniowana. Z jednej strony kocha młodszego brata, z drugiej mu zazdrości; stara się ufać Ragnarowi, a jednocześnie obawia się utraty równości (Rangar nieraz powtarza, że bracia zawsze będą równi; w jednej ze scen Rollo odpowiada na to pytaniem: "Jak teraz mamy być równi, bracie?" - piękna, wymowna scena); pozostaje wierny, ale jego oddanie zdaje się wisieć na włosku. Z postacią Rolla wiążę prawdopodobnie najbardziej emocjonujące fragmenty seansu.
    Spośród mniej ważnych bohaterów warto wymienić brytyjskiego mnicha Athelstana, którego Wikingowie przywożą do swojego kraju po pierwszym napadzie na angielską ziemię. Cichy, przerażony klecha niestety nie zdobył mojej sympatii ani antypatii. Mężczyzna pozornie nie pełni w tym sezonie żadnej ważnej funkcji, ale tak naprawę ma spory wpływ na dzieje Ragnara. Z Jarlem Haraldsonem jest zupełnie inaczej; jest to postać zarysowana wyraźniej, prezentująca starsze, bardziej konserwatywne pokolenie Wikingów, ale ciesząca się powszechnym uznaniem. Odniosłam jednak wrażenie, że przedstawia się go jako bohatera stricte negatywnego - a ja nie przepadam za takim "jednostronnym" obrazem charakteru (patrz zamiłowanie do Rolla).
    Oczywiście wymienione powyżej postaci nie są jedynymi istotnymi bohaterami Wikingów, ale opis wszystkich zająłby stanowczo za dużo czasu. Wyczuwam, że tak liczna menażeria przedstawiona na kartach powieści mogłaby wywołać sporo zamętu - szczególnie gdyby zechciano upchnąć dziewięć odcinków w jednym tomie. Na szczęście protagoniści są na tyle charakterystyczni, że rozróżnienie ich na ekranie nie stanowi problemu (no i ich imiona w większości przypadków rozpoczynają się na różne litery alfabetu!).

    Warto napomknąć co nieco o obsadzie. Nie posiadam umiejętności oceny jakości gry aktorskiej; nie potrafię stwierdzić, kto grał sztywno, kto dobrze wczuwał się w rolę - albo w Wikingach wszyscy grali na tyle dobrze, żebym nie mogła powiedzieć o tym złego słowa. Obsada przy pierwszym ekranowym kontakcie wprowadziła mnie jednak w niemałe osłupienie, ponieważ sporo twarzy kojarzyłam (jak się okazało, zupełnie błędnie). Rollo nieustannie kojarzył mi się z Dominiciem Purcellem, Floki z kapitanem Jackiem Sparrowem (konkretnie tą postacią - pod względem sposobu poruszania, mimiki, makijażu), zaś Athelstan z Tobeyem Maguire (tym młodym, ze Spider-mana). Lagertha Lockwood (żona Ragnara) także wydała mi się znajoma, ale nie potrafiłam dopasować jej twarzy do żadnego nazwiska.
    Miałam okazję oglądać serial z polskim lektorem (nie zagłuszającym oryginalnych kwestii). Uznaję to za zaletę, ponieważ tłumacz nieco ubarwił wypowiedzi bohaterów starodawnymi zwrotami. Oryginał nie oddawał "starości" języka w takim stopniu.

    O ile przez całość sezonu dzieje się niewiele, tak ostatni epizod gwałtownie szarpie akcję do przodu. Minuty kończące dziewiąty odcinek wprowadzają tyle pytań, tyle ciekawych wątków, że czuję pokusę obejrzenia sezonu drugiego. Jednocześnie obawiam się, że to, co najlepsze, zostanie rozwleczone na cały sezon, wskutek czego będę miała do czynienia z produkcją porównywalnie przeciętną do sezonu pierwszego. Ktoś oglądał i może potwierdzić / obalić moje obawy?

    Wikingowie to inne, spokojniejsze i chłodniejsze spojrzenie na lud Północy. Pierwszy sezon koncentruje się na szarej codzienności Normanów, prezentuje widzom ich wierzenia, zwyczaje, hierarchię, poniekąd także strategię. Jak na mój gust, znalazło się tu za mało akcji i zbyt dużo gadaniny.
Ocena końcowa: 4-/6

Tytuł: Wikingowie (org. Vikings) - sezon 01
Reżyseria: Johan Renck (odcinki 1-3), Ciarán Donnelly (odcinki 4-6), Ken Girotti (odcinki 7-9)
Scenariusz: Michael Hirst
Ilość odcinków: 9
Premiera: 3 marca 2013 - 28 kwietnia 2013
W rolach głównych: George Blagden (Athelstan), Gabriel Byrne (Jarl Haraldson), Travis Fimmel (Ragnar Lothbrok), Jessalyn Gilsig (Siggy, żona Jarla Haraldsona), Gustaf Skarsgård (Floki), Clive Standen (Rollo), Katheryn Winnick (Lagertha Lothbrok)

Podoba się Wam pomysł z "recenzowaniem" (nie oszukujmy się, recenzje książek to coś zupełnie innego niż recenzje seriali czy filmów) seriali czy anime? Chcielibyście, żeby tego typu wpisy czasami urozmaicały Moje Czytadła?

poniedziałek, 23 marca 2015

"Świat Lodu i Ognia" - George R.R. Martin

George R.R. Martin, autor jednej z moich ulubionych książkowych serii, nie spieszy się z publikacją kolejnych tomów (hańba mu za to!), ale jako fanka jestem skora zadowolić się innym utworem osadzonym w uniwersum Gry o tron. Utworem nie byle jakim, ponieważ Świat Lodu i Ognia to prawdziwe kompendium wiedzy!

Świat Lodu i Ognia to kronika spisana przez maestera Yandela. Jego opowieść zaczyna się w czasach bardzo dawnych, jeszcze przed pojawieniem się w Westeros Pierwszych Ludzi, że o Targaryenach nie wspomnę. Oprócz opisu początku dziejów w tomie znalazło się miejsce na krótkie opisy wszystkich władców ze smoczej dynastii, wszystkich ziem Westeros, a także tych leżących poza nim. Kronikarski styl książki podkreślają liczne domniemania oraz odwołania do innych utworów, pióra innych maesterów lub podróżników. Oprócz "normalnego" tekstu, w Świecie Lodu i Ognia zamieszczono także różne wykazy i spisy, ale pominięto czasy "najświeższe": nie znajdziemy tu właściwie nic z wydarzeń opisywanych w Grze o tron.
Styl pisania znacznie odbiega od tego znanego z Pieśni Lodu i Ognia. Wprawdzie erotyka i pewne wulgaryzmy nie zniknęły, ale przedstawione są mniej dobitnie niż w sadze. Dodając do tego pobieżne i pospieszne przedstawianie wydarzeń, brak dialogów i brak Tyriona, erm, brak konkretnej fabuły - czyli to, co typowe dla kronik i innych annałów - miałam wrażenie, że to nie George R.R. Martin pisał tę książkę. Podejrzewam, iż autor dostarczył współtwórcom - założycielom serwisu Westeros.org - wszystkie konieczne materiały i proces twórczy oddał w ich ręce. (A przynajmniej mam nadzieję, że George R.R. Martin pisze "normalne" książki, a nie traci czas na "dodatki".)
Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest niesamowita jakość wydania. Sporego formatu wolumin w twardej oprawie stylizowanej na podniszczoną skórę przykuwa uwagę na sklepowej półce. W środku: pożółkłe, podniszczone strony obficie urozmaicane ilustracjami (przykłady urozmaicają niniejszą recenzję). Wszystkie obrazki są piękne i cieszą oczy. Tak jak w przypadku Miecza Attyli jestem oczarowana jakością polskiego przekładu. Świat Lodu i Ognia to sporego formatu książka licząca ponad trzysta stron zapełnionych drobnym drukiem w dwóch kolumnach. Mnóstwo tekstu, mnóstwo nazw, mnóstwo złożonych zdań, horrendalna ilość miejsc, w których można popełnić błąd - czy to interpunkcyjny, czy składniowy. Ale nie w tym przypadku: pan Michał Jakuszewski oraz zespół Czwartej Strony spisali się wyśmienicie, nie przepuszczając błędów i oddając w ręce czytelników dzieło dopracowane pod każdym względem.
Świat Lodu i Ognia to książka bardzo dobra, rozszerzająca uniwersum znane z Pieśni Lodu i Ognia czy serialu Gra o tron. Oferuje odbiorcy mnóstwo ciekawostek, pokazuje, jak bardzo dopracowany świat wykreował George R.R. Martin, ale nie jest ciągiem dalszym "głównego" cyklu. Pięknie wydane tomiszcze idealnie sprawdzi się jako prezent dla fana, ale na pewno nie powinno być pierwszym kontaktem czytelnika z prozą Martina.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: fanom twórczości George'a R.R. Martina

Tytuł: Świat Lodu i Ognia (org. The world of Ice and Fire: The untold history of Westeros and the Game of Thrones)
Autor: George R.R. Martin, Elio M. Garcia jr, Linda Antonsson
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 5 listopada 2014 r. (premiera: październik 2014)
Ilość stron: 336
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Książkowe wyzwanie 2015 - Ma co najmniej dwóch autorów
2. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka z antonimami w tytule

3. Klucznik na marzec - Coś czerwonego, Przecinek i kropka

niedziela, 22 marca 2015

Gdzie ta polska wersja? #24


Reckless - S.C. Stephens



Kiedy kariera zespołu się rozkręca, Kiera i Kellan muszą zadać sobie pytanie: czy ich miłość przetrwa nieustanne naciski sławy? Nawiązane przyjaźnie, odnaleziona rodzina i wspólna historia na pewno pomogą im w przeprawie przez wzburzone wody popularności zespołu. Chciwy producent prący do przodu za wszelką cenę, gwiazdor szukający guza, przekręcające prawdę media to tylko niektóre z przeszkód, które będzie musiała pokonać para, by ze sobą być.
Sława zawsze wymaga ofiar, ale czy Kiera i Kellan będą musieli poświęcić wszystko?

Co to jest? Trzeci tom Bezmyślnej, kontynuacja Bezmyślnej i Swobodnej.
Dlaczego? Bezmyślnej jeszcze nie czytałam, ale Swobodna - choć wyrwana z kontekstu - niesamowicie przypadła mi do gustu. Niecierpliwie czekam na dalszy ciąg przygód Kiery i Kellana. (Szczególnie Kellana...) Romans romansem, ale drugi tom zaprezentował naprawdę świetną powieść dla starszej młodzieży.
Szanse na wydanie? Pewne. Akurat na swojej stronie zapowiada premierę Reckless - czy raczej Niepokornej - na 22 kwietnia 2015 roku. Niecierpliwie zacieram łapki. Na pewno nie odpuszczę sobie przyjemności!

Czytaliście Bezmyślną albo Swobodną? Spodobało Wam się takie podejście do new adult?
Miłej niedzieli!

piątek, 20 marca 2015

Co by było, gdyby Mufasa przeżył upadek ze skały? (Co by było, gdyby...? #2)


Co by było, gdyby... Mufasa przeżył upadek ze skały po zepchnięciu przez Skazę?
Król lew - film Disney'a
    Prawdopodobnie każdy z Was oglądał Króla lwa. To piękna animacja od studia Walta Disney'a opowiadająca o przyjaźni, poszukiwaniu siebie i (nieustannej) walce dobra ze złem. Zapewne pamiętacie też bardzo poruszającą scenę tegoż filmu, kiedy małego Simbę ściga przerażone stado. Mufasa rzuca się na ratunek synowi, a zadbawszy o jego bezpieczeństwo, musi postarać się ocalić także siebie. Niestety, Skaza skutecznie krzyżuje mu plany. Zastanówmy się, jak wyglądałby ten film, gdyby los króla potoczył się inaczej...

    Na początek załóżmy, że Skaza nie zjawiłby się na skarpie. Mufasa wyskakuje z wąwozu, z mozołem wspina się na szczyt stromizny, odnajduje Simbę i żyją razem długo i szczęśliwie. Być może ktoś kiedyś powiąże Skazę z zamachem na księcia, ale najprawdopodobniej pozostaje on bezkarny. Zapewne obmyśla kolejne plany mające doprowadzić do zdobycia przez niego władzy. Cudowne ocalenie Mufasy w wąwozie to pierwszy z licznych nieszczęśliwych "zbiegów okoliczności", które napotyka król.
    Mufasa może umrzeć - czy to naturalnie, czy na skutek knowań brata. Simba przejmuje władzę, a Skaza zmienia swój obiekt zainteresowań. (Nie oszukujmy się, ci źli zawsze żyją dłużej niż dobrzy, chyba że dobrzy ich pozabijają.) Wyścig z przeznaczeniem powraca, ale tym razem startuje w nim nie mądry Mufasa, ale młodszy (choć nie mówię, że głupi) Simba.

    Inna opcja zakłada, że Skaza spycha Mufasę ze skarpy, ale ten w jakiś sposób wymyka się z objęć śmierci. Powraca na Lwią Skałę, oskarża brata o zdradę i skazuje na wygnanie. (Nie sądzę, by pokusił się na stracenie zawistnego krewniaka, choć to mogłoby wyjść królestwu na dobre.) Skaza opuszcza Lwią Ziemię, osiada na Złej Ziemi (którą widzowie poznali w drugiej części Króla lwa, Czasie Simby), ale nie przestaje marzyć o koronie. Wraz z innymi lwimi wyrzutkami oraz hienami tworzy własne imperium, które z czasem zaczyna zagrażać Lwiej Skale. Ktoś w końcu atakuje - czy to Skaza z Zirą, spragnieni "oficjalnej" korony, czy też Mufasa z Sarabi i Simba z Nalą, pragnący stłamszenia buntowniczych sąsiadów. Czy w takim scenariuszu znajdzie się miejsce dla Kiary i Kovu? Cóż, to chyba temat na inną pogadankę :)

    Pisząc tego posta, nie mogłam zapomnieć o tym, że Simba poznał chyba najwspanialszych przyjaciół - Timona i Pumbę - właśnie po śmierci ojca. Może wyjdę w tym miejscu na okrutnika, ale Król lew byłby zupełnie inny bez tej dwójki. Czy dobrze się stało, że Mufasa zakończył swój żywot w tak dramatyczny sposób? Czy bez tego dramatycznego zwrotu akcji znalibyśmy to niesamowicie chwytliwe hasło HAKUNA MATATA? Szkoda mi Simby, ale brak Timona i Pumby... ciężko mi o tym myśleć.


    Jak podobają się Wam te spekulacje? Która, według Was, brzmi lepiej?
Oczywiście zachęcam do wspólnego udziału w zabawie. Szczegóły znajdziecie w tym poście, natomiast link do pierwszej odsłony Co by było, gdyby...? znajdziecie tutaj. Jeśli macie propozycje "momentów zwrotnych", które miałabym przeanalizować, zapraszam do kontaktu :)
A teraz chciałabym Wam zaproponować temat do kolejnych dywagacji.

Love, Rosie - Cecelia Ahern

Co by było, gdyby... Rosie mimo wszystko wyjechała na studia hotelarskie do Bostonu?
Czas trwania: 20 marca - 2 kwietnia

Myślcie, wyobrażajcie sobie, piszcie i bawcie się dobrze!

środa, 18 marca 2015

"Bangarang" - Jakub Ćwiek

Pierwszą część Chłopców czytałam niedawno. Ciekawe podejście do bajkowych Zagubionych Chłopców kazało mi szybko sięgnąć po kontynuację. Myślałam, że wiem, czego się spodziewać. Mniej więcej miałam rację - bardziej mniej niż więcej, tak po prawdzie.

Bangarang to ponownie zbiór opowiadań, w których daje się wyczuć zmiany względem części pierwszej. Chłopcy nie są już beztroskimi zabijakami, na ich drodze zaczynają pojawiać się poważniejsze problemy, które póki co próbuje brać na siebie Dzwoneczek. Zaczyna się od Zjazdu wszystkich Chłopców - bowiem banda działa nie tylko w polskim lunaparku, ale też w Niemczech, Czechach i gdzieś na wschodzie - a później robi się jakoś smutniej. Owszem, Chłopcy nadal rzucają ironicznymi i wulgarnymi tekstami, ale otrzymują zakaz używania Proszku, rzadziej jeżdżą na motocyklach. Opowiadania - poza tym pierwszym - nastawione są bardziej na fabułę a nie akcję, jak to było w Chłopcach. Nie biorę tego za wadę, bo wreszcie miałam możliwość wniknięcia "głębiej" w to uniwersum, a jednocześnie... trochę brakowało mi tamtej chłopięcej beztroski.
Kolejne opowiadania pozostają ze sobą luźno powiązane, jednak nie wszystkie podobały mi się w jednakowym stopniu. Moim ulubieńcem został tekst otwierający tom, na drugim miejscu wylądowało Koci łapki (Pan Proper :D ), za to najsłabiej - moim zdaniem - wypadł Twój stary. Raz, niewiele się tam dzieje. Dwa, narracja jest poprowadzona dziwnie. Co chwila skaczemy pomiędzy "teraźniejszością" a "przeszłością", co wprowadza niepotrzebny zamęt. Tym bardziej że, powtórzę, to opowiadanie niewiele wnosi do całości.

Główny skład ekipy nie uległ większym zmia... co ja piszę! Uległ ogromnym zmianom za sprawą jednego małego chłopca. Jeśli czytaliście Chłopcówliczyliście, że błyskotliwy Kubuś z ostatnich stron jeszcze wróci, to się nie przeliczyliście. Ja także (chyba) miałam nadzieję na jego powrót, ale to, co ten chłopaczyna wyprawia w Bangarang przechodzi ludzkie pojęcie. Przynajmniej pozostali Chłopcy nie zaliczyli takiego gwałtownego zwrotu. W tym tomie nadal zbieramy informacje o Piotrusiu Panie. Wprawdzie nadal nie mamy pewności, co się z nim stało i dlaczego załoga Lunaparku tak go nienawidzi, ale przynajmniej mamy poczucie, że autor podsuwa nam kolejne poszlaki.
W tym tomie pojawia się kilka nowych postaci, które jednak nie odgrywają jakiejś znaczącej roli. Spotkamy zatem byłego chłopaka Dzwoneczka, byłego Chłopca, kilku Chłopców spoza Polski... co szczególnie daje się we znaki w pierwszym opowiadaniu, w którym występuje tylu nowych przedstawicieli płci męskiej, że czasem ciężko się połapać, kto jest kim.

Bangarang, tak jak Chłopcy, urozmaicają szkice przedstawiające kilka opisanych w powieści sytuacji oraz samych bohaterów. Odniosłam wrażenie, że wykonano je staranniej, oszczędniej operując kreską niż w części pierwszej. Szkoda, że tych rycin jest tak mało! Ubolewam też, że autor nie pokusił się o załączenie choćby jednego dodatkowego opowiadania. W chwili obecnej książka liczy 300 stron (w tym ilustracje na końcu i dodatki), trochę razi sporymi marginesami, niemałą interlinią oraz dużą czcionką.

Bangarang to utwór inny niż Chłopcy. Bohaterowie pozostają na swoich miejscach, ale klimat ulega drastycznej zmianie. Autor zakończył tom w makabrycznym dla odbiorcy momencie - ach, cliffhanger... Nie mogę się doczekać lektury ostatniej części przygód Chłopców - która zapowiada się jeszcze mroczniej i poważniej niż Bangarang - a Wam polecam tom drugi. Z zastrzeżeniem, że to już nie to, co było.
Ocena końcowa: 5-/6
Polecam: fanom Chłopców oraz lekkiej(?) polskiej fantastyki

Wszyscy żyjemy na Drodze (...). Czasem robimy postoje, ale zwykle jesteśmy w ruchu, nie? Czy wy, czy ja... wszyscy. Każdy albo od czegoś ucieka, albo za czymś goni. [strona 227]

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non

Tytuł: Bangarang
Autor: Jakub Ćwiek
Seria: Chłopcy #2
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 28 sierpnia 2013 r.
Ilość stron: 302
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Zbiór opowiadań
2. Klucznik na marzec - Coś czerwonego

poniedziałek, 16 marca 2015

"Moriarty" - Anthony Horowitz

Sir Arthur Conan Doyle zasłynął w szerokim świecie jako twórca postaci Sherlocka Holmesa. Anthony Horowitz już po raz drugi podjął się próby wtargnięcia w wykreowane przez rycerza uniwersum. Pierwsze podejście, Dom jedwabny, było bardzo dobre; jak poszło mu tym razem?

Wodospad Reichenbach w Szwajcarii. Dla większości fanów Sherlocka to miejsce jest swoistą omegą, metą. Ale Moriarty właśnie tam się zaczyna. Zaraz potem przenosi się nieco w czasie. W Szwajcarii spotykają się dwaj funkcjonariusze: wysłannik nowojorskiej agencji Pinkertona, Frederick Chase, oraz funkcjonariusz Scotland Yardu, Athelney Jones. Ten pierwszy poszukuje niejakiego Clarence'a Devereux - amerykańskiego mistrza zbrodni dążącego do sojuszu ze swoim brytyjskim odpowiednikiem, Moriartym - drugi chce upewnić się, czy Moriarty oraz Holmes na pewno nie żyją. Jedna niepozorna wskazówka naprowadza mężczyzn na trop większego spisku, którego zgłębienie okazuje się trudniejsze i bardziej niebezpieczne, niż mogliby podejrzewać.

Ciężko napisać o fabule cokolwiek więcej, by nie zdradzić jakiegoś istotnego szczegółu, który mógłby zepsuć Czytelnikowi zabawę. W drugiej "sherlockowej" opowieści Horowitza słynny brytyjski detektyw-konsultant pojawia się epizodycznie. Nie oznacza to jednak, że historia pozbawiona jest "sherlockowego" klimatu. Mamy tu zagadkę, mamy potyczki z użyciem broni palnej, mamy mnóstwo pozornie niepowiązanych ze sobą elementów... a także totalnie zaskakujące zakończenie. Ostatnie strony stawiają całą wcześniejszą intrygę do góry nogami i skłaniają do refleksji, jak potoczyłaby się ta sprawa, gdyby prowadził ją Sherlock? A może to jednak on ją prowadził...?

Trzeba przyznać, że autor zabawił się z czytelnikami nie tylko pod koniec powieści, ale też przy kreacji głównych bohaterów. Tu ponownie nie chcę zdradzać zbyt wiele (naprawdę, ciężko recenzować Moriarty!), ale zarówno Athelney jak i Frederick zdają się coś ukrywać przed odbiorcą. Co więcej, niemal idealnie wpisują się w schemat znany z powieści Doyle'a, ale tym razem bystrym detektywem nie jest Sherlock, tylko ..., a wiernym kronikarzem nie doktor Watson, tylko ....
Kryjący się za całym zamieszaniem nieprzyjaciel został skonstruowany w sposób przemyślany, a uknutej przez niego intrygi nie powstydziłby się żaden przestępca. Co najlepsze, choć przez większość utworu postacie są czarne lub białe, finisz rzuca na nie zupełnie nowe światło, odkrywa szarości, biel plami czernią, na czerni pojawiają się białe odblaski. Oj, Anthony Horowitz potrafi namieszać czytelnikowi w głowie!

- Jesteś diabłem!
- Nie. Jestem przestępcą. To niezupełnie to samo... A przynajmniej tak sądziłem, zanim cię poznałem. [strona 285]

Na kilka słów pozytywnego komentarza zasługuje także jakość polskiego wydania. Moriarty przykuwa uwagę odbiorcy niebieską obwolutą w "połyskujące" plamki imitujące wodę oraz niebagatelną czcionką użytą w tytule. Fani twórczości sir Arthura Conan Doyle'a na pewno zwrócą też uwagę na slogan "Sherlock Holmes nie żyje. Zapada zmrok". Gdy pierwsze wrażenie minie i zagłębimy się w powieść, odkryjemy barwne słownictwo charakterystyczne dla starszych powieści kryminalnych.
Czytelnicy zaznajomieni z utworami Doyle'a odnajdą tu także kilka nawiązań do opowiadań jego pióra, Studium w szkarłacieZnaku czterech. W jakim kontekście? Przekonajcie się sami :)

Przy niej Jones gubił gdzieś część swojego autorytetu, ja zaś zastanawiałem się, czy i Sherlock Holmes nie byłby mniej wybitnym detektywem, gdyby przyszło mu do głowy znaleźć sobie żonę. [strona 144]

Moriarty to kolejna wspaniała powieść osadzona w "sherlockowym" klimacie. Rozwiązanie zagadki, pozornie błahej, okazuje się skomplikowane. Autor umiejętnie prowadzi intrygę i na końcu zaskakuje odbiorcę, co zaliczam na poczet licznych zalet utworu. Dla fanów Sherlocka Holmesa jest to pozycja obowiązkowa, ale wielbiciele cyklu o Herculesie Poirot (czy to książkowego czy serialowego) Agathy Christie i innych kryminałów także powinni tę powieść pokochać. Serdecznie polecam!
Ocena końcowa: 6/6
Polecam: fanom Sherlocka Holmesa i Herculesa Poirot

(...)tylko matematyk mógłby przeżyć taki samobójczy skok w otchłań. Któż inny potrafiłby obliczyć wszystkie kąty, uwzględnić przepływ wody, prędkość spadania oraz prawdopodobieństwo tego, że nie utonie i nie zderzy się ze skałami? [strona 270]

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Rebis
http://www.rebis.com.pl

Tytuł: Moriarty
Autor: Anthony Horowitz
Seria: Sherlock Holmes #2
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 3 marca 2015 r. (premiera: październik 2014)
Ilość stron: 289
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Książkowe wyzwanie 2015 - Przeczytana w jeden weekend
2. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka której tytułem jest jedno słowo

niedziela, 15 marca 2015

30 Day Book Challenge - dzień 18


Dzień 18 - Książka, która cię zawiodła
Witajcie! W dniu dzisiejszym opowiem Wam o książkowych zawodach. Okrutna prawda jest taka, że opis z okładki, tytuł czy ilustracja na obwolucie często zwiastują coś lepszego, niż kryje wnętrze. Nie jest to regułą, ale chyba przyznacie, że dość często można się srodze rozczarować.
Dobra, wystarczy tego przydługiego wstępu, wróćmy do tematu.

Zmierzch - Stephenie Meyer
To pierwsze książkowe rozczarowanie, jakie pamiętam. Po pierwsze, czarne okładki z tajemniczymi obrazkami oraz intrygujący opis z tyłu zwiastowały niezłą, mroczną rozrywkę. Po drugie, niemal całe gimnazjum zaczytywało się w kolejnych tomach i wychwalało. Tymczasem "thriller" okazał się marnej jakości romansem z nieciekawymi bohaterami. Zawiodłam się chyba pod każdym możliwym względem.

Miecz Attyli - Davis Gibbins
To ostatnie wielkie rozczarowanie. Opis oraz okładka zapowiadały pasjonującą powieść o wojnie. Autor tymczasem ograniczył konflikt zbrojny do kilku potyczek, resztę tomu zapełniając nieciekawymi elementami fabularnymi. Podczas lektury wyczuwałam w powieści ogromny potencjał, którego nie wykorzystano. Więcej szczegółów znajdziecie w recenzji.

Trylogia Czasu - Kerstin Gier
Nie wiem, czy wysoka ocena Czerwieniu rubinu spowodowana była moim młodym wiekiem podczas lektury, czy też tom był autentycznie dobry. Dość powiedzieć, że dwie pozostałe książki nie sprostały moim wymaganiom. Błękit szafiru był zwyczajnie nieciekawy i nie wprowadzał właściwie niczego do fabuły. Zieleń szmaragdu wprawdzie domknęła wątki, ale pomykająca po jej kartach Gwendolyn okrutnie działała mi na nerwy. Recenzje całej trylogii możecie znaleźć tutaj: Czerwień rubinu, Błękit szafiru, Zieleń szmaragdu. Możecie zauważyć, że na Moich Czytadłach pojawiło się sporo gorzej ocenionych utworów, ale tak jak Miecz Attyli, Trylogia Czasu posiadała ogromny potencjał, który zmarnowało trzymanie się schematów powieści młodzieżowych.

Jakie książki Was zawiodły? Zgadzacie się z moimi wyborami, czy macie inne zdanie o moich typach?
Miłej niedzieli!

piątek, 13 marca 2015

Obecnie się czyta #27

Moriarty - Anthony Horowitz
Sherlock nie żyje? Zaginął? Wiadomo, że miał spotkać się ze swoim wrogiem, profesorem Moriartym. Czy do spotkania doszło? Co się stało z samym Moriartym, który także zniknął jak kamień rzucony w wodę? Narratorem jest tu członek amerykańskiej agencji detektywistycznej Pinkertona, który poszukuje Clarence'a Devereux, a ten ponoć sprzymierzył się z profesorem.
Nie miałam okazji czytać "oryginalnych" przygód Sherlocka (tu nawet Sherlocka - podobno - nie ma!), ale nagromadzenie tajemnic, "oczywistych" wniosków i niejasności jest zatrważające. No i postać detektywa ze Scotland Yardu, niejakiego Athelneya Jonesa... jest bardzo intrygująca.
Natknęłam się na kilka odwołań do utworów sir Arthura Conan Doyle'a, m.in. do Studium w szkarłacie. Gratka dla fanów ;)
Postęp: 44%

Co Wy obecnie czytacie? Czytaliście / zamierzacie przeczytać Moriarty? Czy raczej unikacie "nieoryginalnego" Sherlocka?

środa, 11 marca 2015

"Strefa skażenia" - Richard Preston

Richard Preston to autor wielu powieści, w tym tych non-fiction. The Hot Zone, przetłumaczone na Strefę skażenia, to jego czwarta książka. Teraz już nieco nieaktualna, ale nie mniej przerażająca. Ponieważ wirus ebola po dziś dzień pozostaje tajemnicą.

Za pierwszy zgon wywołany ebolą uznaje się przypadek Charlesa Moneta z 1976 roku. Mężczyzna spędził Nowy Rok w jaskini góry Elgon, a tydzień później zmarł w okropnych okolicznościach. Nowy, nieznany wirus trafił do laboratoriów, gdzie zidentyfikowano go jako krewniaka zabójczego wirusa marburg, ale znacznie bardziej zakaźnego. Choroba szerzyła się wśród afrykańskich plemion, nie zagrażając "cywilizowanej" części świata. Aż do dnia, gdy sprowadzone w okolice Waszyngtonu małpy zaczęły zdychać w okropnych okolicznościach...

W porównaniu z nią AIDS jest jak katar, tak? Choroba ta zmienia człowieka w zupę, prawda? Rozrywa go na kawałki, tak? I koniec! Choroba wychodzi z każdej dziury, czy o to chodzi? [strona 286]

Głównym wątkiem Strefy skażenia pozostają wydarzenia z amerykańskiej małpiarni. Choć początek zapowiada utwór o charakterze bardziej dokumentalnym niż fabularnym, kolejne strony usuwają to pierwotne, mylne wrażenie. Pierwsze rozdziały dość niespiesznie popychają akcję do przodu, koncentrując się raczej na naturze wirusa i szczegółach jego niszczycielskiej działalności. Im dalej w powieść, tym szybciej płynie akcja i tym bardziej przerażająco jawi się wirus. Zarażone słabo zbadaną ebolą małpy znajdujące się w bliskim sąsiedztwie Waszyngtonu i Białego Domu... na weterynaryjny sztab wojskowy pada blady strach. Zagrożeni mogą być wszyscy Amerykanie i sam prezydent!

Najważniejszymi postaciami Strefy skażenia są weterynarze, epidemiolodzy, dowódcy wojskowi. Autor wspomina w przedmowie, iż opisywane w książce wydarzenia oparte są na ich relacjach słownych. Czasami ciężko w to uwierzyć, ponieważ Richard Preston bardzo wiarygodnie "wchodzi w skórę" swoich bohaterów, opisuje ich emocje i przemyślenia, co wcale nie oznacza, że daje odbiorcy wyraźne wskazówki co do ich charakterów. Każdy z nas dowolnie może interpretować zachowanie protagonisty. Czytelnik najlepiej poznaje podpułkownik Nancy Jaax, wojskową weterynarz, choć i tak nasza wiedza na jej temat nie jest kompletna. Pozostała menażeria, dość liczna (i czasami wprowadzająca niemałe zamieszanie), pozostaje niemal anonimową, pozbawioną cech szczególnych masą. Osobiście nie biorę tego za wadę, ponieważ w tego typu utworze szukam informacji, emocji i dreszczy, a nie dogłębnej charakterystyki poszczególnych ludzi. Grunt, że z ebolą zapoznałam się dość dogłębnie (ale nie na tyle, by poznać wszystkie tajemnice tego wirusa).

Z niemałym zdumieniem przyjęłam fakt, iż pierwsze wydanie Strefy skażenia - czy raczej The Hot Zone - ujrzało światło dzienne w 1994 (!) roku. To zaskakujące, że minęło ponad dwadzieścia lat, a o eboli nadal wiemy tak niewiele, nie znamy na nią skutecznego lekarstwa, wciąż umierają na nią setki ludzi. W niektórych dziedzinach - szczególnie w medycynie, elektronice i informatyce - dwie dekady to wieczność, okres czasu w którym naprawdę mnóstwo może się zmienić, polepszyć. Ale nie ludzka znajomość eboli - ona nadal pozostaje niewielka.
Do polskiego wydania (z klimatyczną, zwracającą uwagę okładką) mam dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, zamiast zaimków "swój, swojego" występują tu "swe, swego", co przywodzi na myśl stare utwory i trochę drażni w obecności bardziej "współczesnego" słownictwa. Drugim słabym punktem jest sporadyczny brak myślników czy przejść do nowej linii przy zapisie dialogów. Ten element jest jeszcze bardziej uciążliwy niż pierwszy, ponieważ wprowadza chaos w utworze i pomaga gubić wątek. Natomiast na plus mogę zaliczyć fajną mapkę na początku tomiku oraz dobre wykorzystanie kartek. W tym wydaniu spożytkowano niemal każdy centymetr papieru, nie pozostawiając ogromnych marginesów czy pustych stron przy okazji rozpoczęcia rozdziału.

Strefa skażenia to utwór przerażający, szczególnie w świetle zeszłorocznej paniki wywołanej pojawieniem eboli w Polsce. Jeśli chcecie trochę lepiej poznać wroga, dowiedzieć się co nieco o przebiegu tej śmiertelnej choroby - przeczytajcie tę książkę. Jeśli interesują Was thrillery medyczne, także nie powinniście poczuć się zawiedzeni.
Ocena końcowa: 4+/6
Polecam: zainteresowanym genezą i "fenomenem" eboli

- Szukamy ochotników. Czy ktoś z sali chce tam pójść? Nie możemy was do tego zmusić. - Kiedy nikt się nie zgłosił, Jerry popatrzył po sali i wybrał ludzi: - Tak, on pójdzie. Ona pójdzie i ty także pójdziesz. [strona 240]

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non
http://wsqn.pl

Tytuł: Strefa skażenia (org. The Hot Zone)
Autor: Richard Preston
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 18 lutego 2015 r. (premiera: wrzesień 1994)
Ilość stron: 317

Recenzja realizuje wyzwania:
1. Książkowe wyzwanie 2015 - Więcej niż 215 stron
2. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Literatura faktu 

3. Klucznik na marzec - Przecinek i kropka

poniedziałek, 9 marca 2015

"Ogniem i mieczem" - Henryk Sienkiewicz

Henryka Sienkiewicza chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. W szkole nie miałam okazji zapoznać się z jego największym dziełem, czyli Trylogią, co postanowiłam nadrobić teraz. Zaczęłam więc od Ogniem i mieczem - książki, na podstawie której powstał jeden z moich ulubionych filmów.

Rok 1647 był to dziwny rok. Pod jego koniec Jan Skrzetuski, namiestnik i dowódca husarski, ocalił życie człowiekowi, który okazał się kozackim atamanem, Chmielnickim. Ten niebawem zapoczątkował kozackie powstanie na Ukrainie, mające na celu odzyskanie zabranych przywilejów. Wcześniej jednak Skrzetuski poznaje niezwykle urodziwą pannę, Helenę Kurcewiczównę, w której z miejsca się zakochuje. Problem w tym, że dziewczyna obiecana jest już innemu wojownikowi, dzielnemu Kozakowi, Bohunowi. Wobec zaogniającego się konfliktu namiestnik Jan zawiązuje sojusz z trzema wojownikami - Janem Onufrym Zagłobą, Longinem Podbipiętą oraz Michałem Wołodyjowskim - tak bardzo różnymi, iż niemożliwym wydaje się ich przyjaźń.

Pierwsza z dwóch ksiąg (lub dwie z czterech, zależnie od wydania) utrzymana jest w romantyczno-historycznym klimacie. Skrzetuski dzieli swój czas pomiędzy myśli o pięknej kniaziównie i kolejne bitwy. Okrutny los wyrywa jednak pannę z rąk husarza. Druga część utworu utrzymana jest w znacznie bardziej ponurym klimacie, skoncentrowana na konflikcie polsko-kozackim. W całym Ogniem i mieczem nie można jednakże narzekać na nudę, bo nieustannie coś się dzieje. Jeśli akurat nie uczestniczymy w jakiejś bitwie, obserwujemy jakąś naradę, pojedynek, ewentualnie wędrówkę upstrzoną różnymi przeszkodami.
W powieści zastosowano narrację trzecioosobową, niemal w każdym rozdziale towarzyszymy innym postaciom, obserwując wydarzenia i mając dostęp do niektórych ich myśli. Ogniem i mieczem to jednak powieść wielowątkowa i rozwleczona w czasie, a że autor (raczej) nie cofa narracji w czasie, o niektórych zdarzeniach dowiadujemy się z rozmów pomiędzy bohaterami. Te utrzymane są w klimacie epoki, przepełnione łacińskimi wtrętami, a wypowiedzi kozackie są odpowiednio stylizowane.

W Ogniem i mieczem pojawia się mnóstwo najróżniejszych postaci, choć do najistotniejszych bez wątpienia należą wspomnieni w drugim akapicie Skrzetuski, Podbipięta, Zagłoba, Wołodyjowski, Chmielnicki oraz Bohun. Sama kniaziówna schodzi na dalszy plan, gdyż w samej wojnie udziału nie bierze. Właściwie każdego z wymienionych mężczyzn poznajemy dogłębnie, a stanowią doprawdy różnoraką menażerię! Sienkiewicz zabawił się z czytelnikiem, niejednoznacznie definiując dobro i zło w odniesieniu do dowódców wojsk (Chmielnickiego i Wiśniowieckiego); niemal przez całą powieść obydwaj przedstawiani byli jako "dobrzy" i "źli" jednocześnie. Ale też, czym są zło i dobro w czasach wojny?
Osobną kwestią, o której można by elaborat napisać (czego nie wykluczam w bliżej nieokreślonej przyszłości), są postacie Skrzetuskiego i Bohuna, dwóch rywali o rękę Heleny. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z fabuły, napiszę tylko, że wyznawane wcześniej zamiłowanie do Bohuna podtrzymuję, a Skrzetuski... Cóż, on jest dobry, odważny, po wiśniowieckiej stronie walczy - ale moim zdaniem, w tym konflikcie zachował się haniebnie. Kropka.

Ogniem i mieczem to nie tylko powieść wojenno-polityczna. To przecież także romans: Sienkiewicz wprowadził do swojej historii trójkąt miłosny. Autor tak opisał wydarzenia, że czytelnik ma wrażenie, iż to od kobiety zaczęła się krwawa, bolesna dla obydwu stron wojna domowa (rozżalony po utracie żony na rzecz Czaplewskiego Chmielnicki wyruszył na Sicz...).
Nie można zapomnieć o międzynarodowej popularności recenzowanej powieści (i całej Trylogii). Nie każda polska opowieść może poszczycić się tak licznymi przekładami na języki obce: angielski, niemiecki, turecki, rumuński, rosyjski... Cieszy mnie, że nie-Polacy sięgają ten kawał polskiej prozy i wysoko go oceniają.

Ogniem i mieczem nie przypadnie do gustu każdemu. Trudny do zrozumienia język i momentami dziwny sposób narracji (a także obecność w kanonie lektur szkolnych) mogą uprzykrzać lekturę. Na szczęście nieznajomość historii w niczym nie przeszkadza. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się ze słynną polską Trylogią, szczerze Was do tego zachęcam. Jej pierwszy tom - co próbowałam udowodnić Wam tą recenzją - to wciągająca i złożona opowieść o wojnie polsko-ukraińskiej (czy raczej polsko-polskiej, bo wtedy Ukraina należała do Polski) z trójkątem miłosnym w tle.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: absolutnie każdemu

"Są głosy, że jeśli król miłościwy wojnę z Turczynem zacznie, to książę wojewoda Krym ogniem i mieczem nawiedzi, od których to wieści wielka jest radość na całej Ukrainie i na Niżu, bo jeśli pod takim wodzem nie pohulamy w Bakczysaraju, tedy pod żadnym." [strona 36]

Tytuł: Ogniem i mieczem
Autor: Henryk Sienkiewicz
Seria: Trylogia #1
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Data wydania: 1999 r. (premiera: 1884 r.)
Ilość stron: 521
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Książkowe wyzwanie 2015 - Ma ponad 100 lat
2. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka, która liczy sobie więcej niż 100 lat; Trylogia 1/3
3. Klucznik na marzec - Coś czerwonego

niedziela, 8 marca 2015

Gdzie ta polska wersja? #23


Kinslayer - Jay Kristoff
Szalony szogun Yorimoto został zamordowany przez Tancerkę Burzy Yukiko, a nad cesarstwem Shima wisi groźba wojny domowej. Gildia planuje odrodzić zniszczoną dynastię i stłamsić rebelię... wybierając nowego szoguna, który ponad wszystko pragnie śmierci Yukiko.
Yukiko i Buruu zostali okrzyknięci bohaterami rebelii. Sama Yukiko jest zaślepiona wściekłością po śmierci ojca, a zdolność słyszenia bestii wymyka jej się spod kontroli. Oprócz Buruu, wspiera ją także Kin, członek Gildii który już wcześniej jej pomógł. Ale Kin ma swoje sekrety, a teraz prześladują go wizje, do których spełnienia wolałby nie dopuścić.
Zabójcy Kage czają się w pałacu szoguna, planując zakończenie dynastii jeszcze przed jej rozpoczęciem. Nowy nieprzyjaciel zbiera siły, gotów zepchnąć rozchwianą Shimę w wojnę, której nie może przetrwać. Zaś po drugiej strony oceanu, na wyspach czarnego szkła, Yukiko i Buruu mierzą się z przeciwnikiem, którego nie pokona katana. Z duchem krwawej przeszłości.
Co to jest? Drugi tom Lotosowej Wojny, kontynuacja Tancerzy burzy.
Dlaczego? Tancerze burzy to ciekawa opowieść fantastyczna osadzona w orientalnych realiach. Dla mnie był to strzał w dziesiątkę i niecierpliwie czekam na kontynuację. Obszerny opis fabuły zdradza dość dużo, a jednocześnie niewiele... i tylko podsyca mój apetyt na tę książkę!
Szanse na wydanie? Spore. Uroboros, członek GW Foksal, podjął się publikacji mało znanej serii i chyba się opłaciło. Czuję, że wydanie Kinslayera (czy też Królobójcy, jak mógłby brzmieć polski tytuł) nie będzie błędem. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli na nie zbyt długo czekać.

Czytaliście Tancerzy burzy? Spodobały Wam się obecne tam orientalno-smocze klimaty?
Miłej niedzieli!

piątek, 6 marca 2015

Co by było, gdyby Voldemort zabił Harry'ego? (Co by było, gdyby...? #1)


Co by było, gdyby... Voldemort zabił Harry'ego?
Harry Potter i kamień filozoficzny - J. K. Rowling

    W pierwszym tomie cyklu o Harrym Potterze dowiadujemy się, że Voldemort próbował zwerbować Lily i Jamesa Potterów. Gdy spotkał się z odmową, zabił obydwoje. Zamierzał to samo zrobić z niemowlęciem, ale z jakiegoś powodu nie mógł. Zniknął na wiele lat, by wychynąć na świat w roku, w którym Harry Potter - sławny z powodu "swojego" niemowlęcego wyczynu - rozpoczął naukę w Hogwarcie. Jednak co wydarzyłoby się, gdyby Harry nie przeżył tego pierwszego spotkania, jak wielu magów (w tym także jego rodzice) przed nim?

    Załóżmy najpierw dość czarny scenariusz: Voldemort działa bez przeszkód dalej, werbując i zabijając opornych. Jego oponenci - nazwijmy ich "dobrymi" - zwracają się do Dumbledore'a o pomoc. Dyrektor Hogwartu udziela im wsparcia, a zamek staje się fortecą, ostoją dla dobrych magów. Aby zyskać całkowitą dominację nad światem Voldemort może wybrać jedno z dwóch rozwiązań:
  a) atak na Szkołę Magii i Czarodziejstwa,
  b) zignorowanie przeciwników i koncentracja na eliminacji mugoli.
(Skłaniam się ku tej drugiej opcji, ponieważ Czarny Pan mógłby spodziewać się, iż dobrzy magowie nie pozostaną obojętni na cierpienia niewinnych mugoli i w końcu wychyną ze swojej kryjówki.)
Koniec końców, dobrzy magowie muszą stawić czoła potężnemu nieprzyjacielowi wspieranemu przez licznych popleczników i posługującemu się czarną magią. Wywiązuje się epicka bitwa na magię, której wynik pozostaje w sferze domysłów, bowiem zależy od bardzo wielu czynników: kto wspiera Dumbledore'a? kto wspiera Voldemorta?

    Przejdźmy do najczarniejszego scenariusza, jaki jestem w stanie wymyślić. Czy zastanawiało Was kiedyś, dlaczego Dumbledore nie powstrzymał Voldemorta, gdy ten panoszył się po świecie? Ze strachu? Nie - przecież to Voldemort (podobno) bał się Dumbledore'a! Z ciekawości, ile wytrzymają magowie, nim poproszą o pomoc? To stawia tę bezbrzeżnie pozytywną postać w złym świetle, a co dopiero jedno z najwcześniej nasuwających się podejrzeń, iż Albus Dumbledore popierał Voldemorta. Zaskoczeni takim obrotem sprawy? Sprawdźmy, jak wtedy mogłaby się potoczyć historia J.K. Rowling.
Zdesperowani i przerażeni magowie kierują się ku Hogwartowi, mając nadzieję na uzyskanie wsparcia. Dumbledore nie tylko im nie pomaga, ale jeszcze wtrąca do lochów i wydaje w ręce Voldemorta. Koniec opowieści.
Zbyt brutalne? Zatem niech Dumbledore po prostu odmówi udzielenia pomocy. Obwaruje się w Hogwarcie, czekając na powrót Czarnego Pana. Opuszczeni dobrzy magowie dzielą się na tych, którzy jednak dołączają do Śmierciożerców oraz tych, którzy nadal nie zamierzają się poddawać. Ci ostatni pospiesznie budują (albo znajdują) fortecę i rozpoczynają regularną wojnę z Czarnym Panem. W porównaniu z siłami zła jest ich niewielu, ale - jak to mówią - nadzieja jest matką gł umiera ostatnia. Efekt tego starcia pozostaje niepewny, zależy od wielu czynników (patrz scenariusz pierwszy).

    Najbardziej optymistyczna wersja (i jednocześnie taka, o której mam najmniej do powiedzenia) zakłada narodziny innego Wybrańca. Być może byłby nim Neville Longbottom, którego przez pewien czas podejrzewano nawet o bycie tą znamienitą personą. Wobec takiego scenariusza, cykl mógłby być zatytułowany Neville Longbottom i..., co pewnie nie zmieniłoby oryginalnej fabuły w żadnym istotnym aspekcie.


Co sądzicie o cyklu? Ja na pewno będę się przy nim świetnie bawić, do czego i Was zachęcam. Szczegóły zabawy znajdziecie w tym poście, teraz natomiast chciałabym Wam zaproponować temat do kolejnych dywagacji.

Król Lew - film Disney'a

Co by było, gdyby... Mufasa przeżył upadek ze skały po zepchnięciu przez Skazę?
Czas trwania: 6 marca - 19 marca

Myślcie, wyobrażajcie sobie, piszcie i bawcie się dobrze!

środa, 4 marca 2015

"Miecz Attyli" - David Gibbins


David Gibbins, archeolog i pisarz, swoją literacką karierę rozpoczynał od utworów naukowych. W 2005 roku zajął się działalnością beletrystyczną, choć jego zamiłowanie do historii i archeologii odbija się echem w jego książkach. Na przykład Mieczu Attyli.

Potęga Imperium Rzymskiego zaczyna się chwiać około roku 439, kiedy barbarzyńskie plemię Wandalów zaczyna zagarniać kolejne afrykańskie ziemie. W tymże roku dochodzi do bitwy o Kartaginę, w której - po stronie Rzymu - dowodzi Flawiusz Aecjusz Sekundus. W tych ponurych okolicznościach zdobywa on dwóch nowych przyjaciół, centuriona Makrobiusza oraz mnicha-wojownika Artura. Kilka lat później Imperium staje w obliczu kolejnego nieprzyjaciela, tym razem nadciągającego ze wschodu... nieokiełznanego Huna Attyli. Cesarz wydaje się obojętny na kłopoty swojego państwa, ale Flawiusz i jego stryj - dowódca rzymskiej armii - wprost przeciwnie.

Początek Miecza Attyli to króciutki epizod z 396 roku, chwili narodzin sławetnego Attyli. Po nim następuje gwałtowny przeskok o czterdzieści lat i wiele setek kilometrów, a także permanentna zmiana głównego bohatera. W owym czasie to Wandalowie, a nie siły Attyli, są utrapieniem Rzymu. Lekko zrażona, czytam dalej. Kolejne strony, kolejne rozdziały, kolejny przeskok w czasie i przestrzeni: Hunowie są już nieco bliżej, stanowią pewne niebezpieczeństwo. Chcąc ich powstrzymać, Flawiusz ma wyruszyć z "poselstwem" do samego Attyli. Dalsze próby przybliżenia Czytelnikowi fabuły mogłyby zakrawać na spoiler, więc je porzucę. Bo, szczerze mówiąc, w Mieczu Attyli fabuły właściwie nie ma.
Ciężko nawet doprecyzować, dlaczego powieść nosi tytuł Miecz Attyli. Wspomniany oręż pojawia się na jej kartach mniej więcej trzykrotnie, z czego tylko raz na dłużej (i nigdy w tym znaczeniu, jakie sugeruje opis na okładce). W ogóle, w utworze bardzo niewiele miejsca poświęcono wojnie z Hunami, czy jakiejkolwiek bardziej dynamicznej akcji. Po powieści z cyklu Total War Rome spodziewałabym się większej koncentracji na zbrojnych potyczkach, tymczasem autor skupił się na codzienności rzymskiego trybuna, zupełnie marginalizując Attylę. Szkoda, bo postać wielkiego wojownika można było wykorzystać na wiele sposobów, choćby tworząc powieść historyczno-sensacyjną z kilkoma zmyślonymi bitwami lub obierając atakującego Rzym Huna na głównego bohatera.

Głównym bohaterem przez cały utwór pozostaje Flawiusz, rzymski trybun. Mężczyzna odważny, waleczny i w gruncie rzeczy rozsądny. Dlaczego "w gruncie rzeczy"? Bowiem co najmniej dwukrotnie zachował się irracjonalnie, wręcz głupio... i uszło mu to na sucho! Nie mam pojęcia, jakim cudem ten człowiek przeżył do końca Miecza Attyli - byłam pewna, że zginie w połowie, po podjęciu pierwszej głupiej / irracjonalnej decyzji. Mężczyznę, podobnie jak postaci drugoplanowe - zarówno te autentyczne, jak i (nieliczne) fikcyjne - poznajemy bardzo pobieżnie. Każdy został obdarzony kilkoma cechami charakterystycznymi, ale pozostałam obojętna wobec nich. Nie potrafiłam utożsamić się z ich problemami, nie potrafiłam im współczuć ani współodczuwać radości.

Skoro Miecz Attyli nie powala fabułą ani kreacją postaci, czy posiada jakiekolwiek mocne strony? Owszem: można się sporo dowiedzieć o historii. Autor osadził powieść w realiach V wieku, zachował daty najistotniejszych - nielicznych - potyczek i zadbał o odpowiednie tło polityczne. Po epilogu natomiast możemy zagłębić się w szczegółowy opis Imperium tamtych czasów. Jak wyglądało życie codzienne, podział władzy, kierownictwo armią, podejście do chrześcijaństwa? Posłowie dość wyczerpująco odpowiada Czytelnikowi na te i inne pytania.
Walorem Miecza Attyli jest także kunszt tłumacza. Pan Maciej Szymański niemal na pewno napotkał wiele problemów podczas przekładu: jeśli nie samej powieści, to historycznego posłowia. Zebrane w nim treści niczym nie ustępują "oryginalnie polskim" tekstom historycznym, jakie można napotkać w podręcznikach do tego przedmiotu. Do pełnego zrozumienia potrzeba wprawdzie pewnej wiedzy, której ja nie posiadam (fragment (...)było niejako odbiciem sofistycznej tradycji debaty filozoficznej okresu późnoklasycznego(...) doprowadził mnie do śmiechu nad własną głupotą - dobrze, że po chwili pojawiło się jego "ludzkie" wyjaśnienie), niemniej biję pokłony.

Miecz Attyli to - wbrew okładce i widniejącemu na niej opisowi - powieść refleksyjna, statyczna, historyczna, a nie koncentrująca się na wojnie. Postać Huna Attyli została w niej zmarginalizowana, ustępując miejsca niezbyt ciekawym perypetiom rzymskiego trybuna i jego podwładnych oraz przyjaciół. Pomysł na książkę posiadał ogromny potencjał, który został jednak zmarnowany... najpewniej przez archeologiczne wykształcenie autora. Utwór można potraktować jako ciekawostkę i przeczytać jedynie posłowie - przynajmniej co nieco poszerzycie swoją wiedzę.
Ocena końcowa: 2+/6
Polecam: fanatykom historii (szczególnie okresu schyłkowego Imperium Rzymskiego)

Może i nie walczyłem w wielu bitwach (...) ale moja służba była dostatecznie długa, bym zdążył zauważyć, że chwała wojenna to rzecz ulotna. Widziałem całe pokolenia młodych ludzi, moich uczniów, wyruszające na wojnę. Byli pełni optymizmu, żądni bohaterskich czynów. Gdy wracali... jeśli wracali... byli cieniami samych siebie. Lecz ledwie jedno pokolenie da się zemleć przez okrutną machinę wojny, już kolejne rwie się do bitki. Powtarzałem im więc, czego nauczyłem się na pustyni: wojna to nie chwała, wojna to ciężka praca, wytrwałość i troska o towarzyszy. Ta prawda więcej dla mnie znaczy niż wszystkie laury i odznaczenia, których nie zdobyłem, te ulotne chwile chwały. [strona 142]

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis
http://rebis.com.pl

Tytuł: Miecz Attyli (org. The Sword of Attila)
Autor: David Gibbins
Seria: Total War Rome, #2
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 17 lutego 2015 r. (premiera: styczeń 2015)
Ilość stron: 334
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Książkowe wyzwanie 2015 - W tytule jest imię
2. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka wydana w 2015 roku