środa, 31 sierpnia 2011

"Kłamczuchy" - Sara Shepard

Tytuł: Kłamczuchy (org. Pretty Little Liars)
Autor: Sara Shepard
Seria: Pretty Little Liars, #1
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 22 sierpnia 2011 r. (premiera: październik 2006)
Ilość stron: 288

Nastoletnie przyjaźnie - mogą trwać tylko chwilę, przez szkolne lata, albo dłużej, aż do śmierci. Jedną z najczęstszych przyczyn ich rozpadu jest zdrada sekretu. Nawet jeśli nigdy nie wyjdzie to na jaw...

Pensylwania. Alison, Emily, Hanna, Spencer i Aria są przyjaciółkami, wśród których to ta pierwsza wiedzie prym, jest "gwiazdą". Jednak Alison znika, zostaje uznana za zaginioną, a drogi pozostałych dziewczyn rozchodzą się. Kilka lat później, gdy każda z nich właściwie zapomniała o smutnych wydarzeniach z przeszłości i ma własne, nowe życie, ich losy zaczynają się ponownie splatać. Nieznany nadawca, podpisujący się jako "A.", zaczyna wysyłać im wiadomości wskazujące, że nie tylko je obserwuje, ale też zna najpilniej strzeżone sekrety. Sekrety, które znała jedynie zaginiona Ali...

Przez większość książki poznajemy kolejne bohaterki, ich przeszłość oraz teraźniejszość. Autorce najwyraźniej bardzo zależy, by czytelnik rozróżniał postacie, ponieważ każdej przypisuje dość odmienny zestaw cech. Nie chcę zdradzać zbyt wiele sekretów fabuły, napiszę więc tylko, że ich charaktery są wyraźnie zarysowane i dość realne. Nie udało się uniknąć pewnej naiwności i schematyczności, ale o tym za momencik.

Wspomniana schematyczność wynika ze sposobu prowadzenia akcji. Pani Shepard w pierwszym tomie, chcąc jak najlepiej wprowadzić czytelników w akcję, koncentruje się na życiu codziennym swoich bohaterek: szkoła, imprezy, zajęcia pozalekcyjne (swoją drogą, dziewczyny mają bardzo napięte grafiki, jak ja w zeszłym roku ;)), chłopaki, koleżanki, zakupy... To wszystko dobrze znamy. Nie myślcie jednak, że jest nudno! Autorka nie próżnuje, szybko ujawnia główny wątek historii, czyli wiadomości od nieznajomego/nieznajomej, zaczyna wiać grozą. Kto i jak obserwuje nastolatki? Skąd zna przeszłość? Czyżby Alison wróciła...?

Książka niesamowicie mnie wciągnęła. Duży wpływ miał na to przyjemny, młodzieżowy język i świetne polskie tłumaczenie. Narracja prowadzona jest z perspektywy trzeciej osoby, więc niewiele miejsca poświęca się na wewnętrzne rozterki. Są one obecne, ale w rozsądnej dawce. Opisy otoczenia też są zwięzłe, dominują dialogi. I marki ubrań - tak jak w Błękitnokrwistych, autorka sypie obco brzmiącymi nazwami, które (przynajmniej mnie) nic nie mówią. To taki drobny mankament.

Po skończeniu lektury żałowałam, że to już. Ostatnie strony zapowiadają naprawdę emocjonującą kontynuację przygód młodych Amerykanek, na szczęście druga część po polsku ma ukazać się niedługo. Zastanawia mnie jednak ilość tomów: na ten rok zapowiedziana jest premiera "dziesiątki", a to podobno jeszcze nie koniec. Mam nadzieję, że akcja nie będzie się ciągnąć, "byle więcej sprzedać i zarobić".

Kłamczuchy mnie zafascynowały. Lekka, zwyczajna, romantyczna młodzieżówka okazała się dodatkowo ciekawą młodzieżówką z horrorem w tle. Owszem, to dopiero wprowadzenie do dłuższej serii, ale liczę, że autorka w kolejnych tomach nie zawiedzie. Żywy język, ciekawe bohaterki i niepowtarzalne przygody - nic, tylko czytać!
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: poszukującym młodzieżowych historii "z dreszczykiem"

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Otwartego.
Serdecznie dziękuję!

niedziela, 28 sierpnia 2011

"Chata" - William P. Young

Tytuł: Chata (org. The Shack)
Autor: William Paul Young
Wydawnictwo: Nowa Proza
Data wydania: 22 kwietnia 2011 r. (pierwsze wydanie: 23 kwietnia 2009; premiera: maj 2007)
Ilość storn: 288

Nie należę do wielkich zwolenniczek poważnej, teologicznej prozy. Ba, słysząc słowo "teologia" odprawiam egzorcyzmy i przezornie odsuwam się od złoczyńcy, który odważył się je wypowiedzieć. Ale po Chatę sięgnęłam. I nie żałuję!

Zaczyna się zupełnie zwyczajnie. Mackenzie Allen Phillips, zwany często zwyczajnie Mackiem, otrzymuje dziwny list. Nadawca nazywający się "Tatą" zaprasza go na weekend do chaty. Budzą się bolesne wspomnienia sprzed trzech i pół roku: stracił najmłodszą córkę, nigdy nie odnaleziono ciała. Nasz bohater nie wie, czy potraktować wiadomość poważnie: wie, o którą Chatę chodzi, ale kim jest autor? Czy to porywacz? morderca? żartowniś? A może, co wydaje się zupełną abstrakcją, Bóg? Jedzie. I właśnie ta ostatnia opcja okazuje się prawdziwą, choć spotkanie wygląda zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażał. Wraz z nim zaskoczony jest czytelnik...

Chata do pewnego momentu jest książką obyczajową, później kryminalną, wreszcie (około setnej strony) staje się pozycją teologiczną. Mack jest chrześcijaninem, ale, straciwszy ukochaną Missy, wątpi w dobroć Boga. To zupełnie naturalne, na pewno nieraz znaleźliście się w trudnej sytuacji i stwierdziliście "Boga nie ma". Autor, w obrazowy sposób, udowadnia, że wyższy byt ISTNIEJE, w Trzech Osobach: poczciwej Taty (tak, Tata to kobieta), pracowitego i "ludzkiego" Jezusa oraz kształtującej otoczenie Sarayu. Razem z Mackiem spędzamy kilka dni w szacownym towarzystwie, szukając odpowiedzi na pytania i kształtując swoje poglądy religijne.

Young w ciekawy sposób porusza zarówno kontrowersyjne, jak i zupełnie błahe tematy związane z chrześcijaństwem. Obserwujemy przemianę zachodzącą w Mackenziem, który do Chaty przybywa jako człowiek rozgoryczony, rozżalony. Rozmowy - pomagające mu (oraz czytelnikowi) zrozumieć niektóre działania Boga (np. kto powinien iść do nieba czy piekła) - prowadzone są lekko, bez zbędnego filozofowania, choć czasami musiałam kilkukrotnie czytać zdanie lub fragment, by zrozumieć jego sens.


Chata to książka wartościowa. Dotyka poważnych kwestii, ale nie zanudza czytelnika długimi monologami. Autor kreuje plastyczne, oryginalne obrazy (np. ludzka dusza jako pozornie nieuporządkowany ogród). Przyznaję, że kilka odpowiedzi, rozwiązań zaskoczyło mnie - wierzącą chrześcijankę. Najbardziej zdziwiło mnie wyjaśnienie "elastyczności, brak sztywnych zasad" w chrześcijaństwie. Głównie "za przyczyną" tego elementu polecam książkę także wyznawcom innych religii oraz ateistom - to bardzo świeży, niespotykany punkt widzenia.
Ocena końcowa: 4+/6
Polecam: niebojącym się lekko podanych dywagacji na poważne tematy, nie tylko chrześcijanom

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nowa Proza.
Serdecznie dziękuję!

 +++++++++++

W piątek (26 sierpnia) premierę miała książka "Podróże. Pieśń czasu" autorstwa Iana MacLeoda.

Podróże: Dzięki „Podróżom” traficie do miejsc niezwykłych. Od odmienionej Jerozolimy po wiatraki poruszające się dzięki własnym wiatrom. Od zimnych brytyjskich kempingów do olbrzymich, wspieranych pracą niewolników imperiów. Zakres wizji MacLeoda przedstawionych w tym zbiorze jest przytłaczający, niemniej cechą wspólną wszystkich tych opowieści jest zainteresowanie autora człowieczeństwem oraz sposób, w jaki łączy to co fantastyczne i dziwne z przeciętną codziennością. Spodziewajcie się znaleźć w „Podróżach” cuda, zaskakujące prawdy i świetną literaturę.
Pieśń czasu: Pod koniec dwudziestego pierwszego wieku, stara, mieszkająca w Kornwalii kobieta ratuje z oceanu nagiego młodzieńca i zabiera go do swego pięknego domu. Bohaterka jest światowej sławy skrzypaczką i - mimo nowoczesnych metod przedłużania życia - zbliża się do kresu swych dni. Niedoszły topielec z kolei cierpi na utratę pamięci, nie wie o sobie nic. Kobieta nadaje mu imię Adam. Zaczyna opowiadać mu swoje wspomnienia, on okazuje się wiernym słuchaczem. Opowieści bohaterki są przerywane scenami z codziennego życia w kornwalijskim domu. Barwne, pełne wydarzeń życie artystki prawie pozwala nam zapomnieć, że cała historia rozgrywa się w chaotycznym i niebezpiecznym świecie epoki. MacLeod przedstawia w książce specyficzną, fascynującą wizję dwudziestego pierwszego stulecia - wieku katastrof i nowych, śmiertelnych chorób. Niemniej, jak często w pisarstwie tego autora, okazuje się, że historia osobista zawsze jest ważniejsza od tej powszechnej.

Rozgrywająca się w niedalekiej przyszłości, ossadzona w Anglii Pieśń czasu" jest bogatą i subtelną opowieścią, dotykającą tematu pamięci i tożsamości, ożywioną przez mistrzowsko nakreślone, ludzkie, aż nazbyt ludzkie, postacie bohaterów. Ray Olson, Booklist

Oprawa: twarda
Liczba stron: 496

czwartek, 25 sierpnia 2011

"Nieprzyjaciel Boga" - Bernard Cornwell

Tytuł: Nieprzyjaciel Boga (org. The Enemy of God)
Autor: Bernard Cornwell
Seria: Trylogia arturiańska, #2 (org. The Arthur Books)
Wydawnictwo: Erica
Data wydania: 28 września 2010 r. (premiera: maj 1996)
Ilość stron: 560


Pierwsza część trylogii bardzo mi się spodobała. Było to zupełnie nowe podejście do legendy o bohaterskim, niezwyciężonym i kryształowym Arturze. Jak, w porównaniu z tą książką, prezentuje się drugi tom o dość ciekawym tytule Nieprzyjaciel Boga?

Stary mnich Derfel kontynuuje swoją opowieść o życiu i działalności Artura ap Uther oraz innych postaci znanych z legend. Najpierw jesteśmy świadkami poszukiwań jednego z trzynastu Skarbów Brytanii - Kotła o potężnej mocy magicznej. Zaraz potem dołączymy do armii Artura w starciu z nacierającymi ze wschodu Saksonami, a niebawem później zobaczymy, jak na stanowisku króla radzi sobie młody, kaleki Mordred - prawowity następca tronu. Poznamy jeszcze mocno alternatywną wersję historii Tristana i Izoldy, a na zakończenie ponownie skoncentrujemy się na konflikcie między Brytami i Saksonami.

Wymienione wątki to tylko najważniejsze elementy. Autor zapełnił kolejne strony powieści opisami potyczek, miłosnych intryg (choć romans pełni tu marginalną rolę) oraz życia codziennego Bryta - wojownika, przyjaciela, ojca. Nie ucieka też od religii: chrześcijanie robią się coraz bardziej zuchwali, buntują się przeciw rządom Artura - poganina, tytułowego "nieprzyjaciela Boga". Ciekawym, wprowadzającym zamieszanie elementem jest kult Izydy - obecny od początku serii, ale tutaj zyskujący na znaczeniu. Cornwell serwuje czytelnikom wiele niespodziewanych momentów, nie oszczędza bohaterów, na szczęście nie zagłębia się w brutalne szczegóły tortur/zabójstw. Pisze tyle, by wywrzeć wrażenie, ale nie budzi niesmaku.
Muszę jednak wspomnieć, że ciężko było mi wciągnąć się w lekturę. Początek wydał mi się nudny. Pan Bernard zaczął od mało ciekawych politycznych rozważań, dopiero później "wziął się" za poszukiwanie Kotła. Lepiej późno niż wcale, nudna nie trwała długo, ale wspomnienie pozostało...

Wciąż obserwujemy zmiany charakteru bohaterów. Najlepiej widać to na przykładzie Artura, co do którego mam bardzo mieszane odczucia. Owszem, jest niezwykle słowny i honorowy, ale jego zachowanie zakrawa na fanatyzm. Zmienia się dopiero pod koniec, ale i tak nie wzbudził mojej sympatii. Wszyscy bohaterowie nakreśleni są wyraziście, nie możemy pozostawać wobec nich obojętni, mimo że nasza opinia o nich może ulegać zmianie podczas lektury.

Autor pisze bardzo przystępnie. Tłumacz, kolokwialnie mówiąc, odwalił kawał dobrej roboty, dbając o styl i brak powtórzeń. Zabieg taki pogłębia wrażenie dopracowania, a klimatyczne słownictwo jeszcze bardziej pomaga wczuć się w akcję. Tom, oprócz części zasadniczej, zawiera też małą, przydatną mapkę Brytanii czasów arturiańskich, wykaz występujących postaci i miejsc oraz krótki dodatek od autora, w którym pokrótce wyjaśnia, co jest prawdą, co elementem legendy, a co... czystą fikcją. W tej części znalazłam niestety więcej błędów korektorskich niż w Zimowym monarsze. Najczęściej były to problemy "ł"/"l", nie utrudniały jednak lektury.

Czy polecam Nieprzyjaciela Boga? Jak najbardziej! To wciąż ciekawe, oryginalne podejście do legend arturiańskich, pełne wartkiej akcji, ciekawych bohaterów i pewnej dozy historyczności. Pojawiający się lekki humor autentycznie bawi, wybredny czytelnik zachwyci się barwnym językiem. Dla każdego coś dobrego. Naprawdę warto zawrzeć bliższą znajomość z Derflem i jego kompanami!
Ocena końcowa: 6-/6
Polecam: poszukującym wciągającej lektury (nawet jeśli nie lubicie historii)

Książkę otrzymałam od Instytutu Wydawniczego Erica.
Serdecznie dziękuję!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

"Wychodząc z mroku" - Dąbrówka Rosada

Tytuł: Wychodząc z mroku
Autor: Dąbrówka Rosada
Wydawnictwo: RW2010
Data wydania: 2011 r.
Ilość stron: 94


Nieczęsto sięgam po e-booki. Głównie dlatego, że nie lubię czytać na monitorze. Jednak Wychodząc z mroku zaintrygowało mnie na tyle, że skusiłam się na lekturę. Czy było warto?

Siedemnastoletnia arystokratka Selena wyjeżdża do Norwegii, by wyjść za mąż za hrabiego Olafa. Obcy ludzie, nieznajome otoczenie budzą wiele emocji, podobnie jak tożsamość samego małżonka. Ten, choć poraża wyglądem, wewnątrz okazuje się zepsuty. Dziewczyna gotowa jest popaść w rozpacz, szczególnie po nocy poślubnej, w czasie której zaszła w ciążę. Okazuje się jednak, że ojcem nie jest Olaf a tajemniczy, mroczny i potężny mężczyzna...

Zazwyczaj nie zaczytuję się w romansach, ale nie żałuję tych dwóch godzin, które spędziłam nad tą książką. Przede wszystkim za sprawą literackiego, wyrafinowanego języka. Pani Dąbrówka, choć to jej debiut, odpowiednio wyważyła proporcje, nie przesadza ani z ilością opisów otoczenia, emocji czy dialogów. Utrzymuje "staroświecki" język nie tylko w wypowiedziach bohaterów, ale i w narracji - bardzo mi się to spodobało.

Urzeka również konstrukcja bohaterów. Selena jest ogromnie sympatyczną postacią, choć na kolejnych stronach przechodzi przemianę. Z zagubionej, przerażonej nowym światem dziewczynki zmienia się w zdeterminowaną, pewną swoich uczuć i racji młodą kobietę. Co najważniejsze, choć na tę transformację ma tylko (aż?) dziewięć miesięcy, wszystko przebiega subtelnie, logicznie, tak życiowo... Także Zły się zmienia. Nigdy nie ukrywał, że wykorzystał Selenę do zemsty na hrabim Olafie, domagał się oddania mu syna zaraz po narodzinach, ale dla matki swojego dziecka nie widział miejsca w swoim świecie. Nie mogę mu jednak odmówić oddania Selenie - chroniąc dziecko, bardzo dba także o nią. Później mężczyzna robi coś, co diametralnie zmieniło moją opinię o nim...

W ostatecznym rozrachunku dochodzę do wniosku, że Wychodząc z mroku to nie tylko romans. Jest to też powieść obyczajowa, pełna emocji, poruszająca. Nie powiem, że książka jest nieprzewidywalna - zaskakuje w kilku miejscach, ale mniej więcej w połowie można przewidzieć końcówkę. Posiada za to w sobie jakąś magię, która nie pozwoliła mi się od niej oderwać. Może to bohaterowie, może ujmujący język i styl pisania, a może po prostu ciepło bijące od tej historii... Nie mam pojęcia; grunt, że Wychodząc z mroku zmienia moją opinię o romansach. I polskich autorach. Pani Dąbrówce dziękuję za wspaniałą rozrywkę i życzę Jej kolejnych, równie udanych książek. Wam, drodzy Czytelnicy, serdecznie polecam - w szczególności na chłodne dni i wieczory, które powoli acz nieubłaganie się zbliżają...
Ocena końcowa: 5+/6
Polecam: poszukującym ciepłych, pełnych uroku historii obyczajowych

piątek, 19 sierpnia 2011

"Faza czwarta: Plaga" - Michael Grant

Tytuł: Faza czwarta: Plaga (org. Plague)
Autor: Michael Grant
Seria: GONE: Zniknęli
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 6 kwietnia 2011r. (premiera: kwiecień 2011)
Ilość stron: 424


Trzy poprzednie tomy serii wywarły na mnie piorunujące wrażenie. Niecierpliwie czekałam na premierę części czwartej. Gdy ta wreszcie nadeszła, zwlekałam z kupnem i lekturą. Teraz wiem, że postąpiłam... słusznie!

Od początku ETAPu minęło całkiem sporo czasu, ilość dzieciaków w Perdido Beach znacznie się zmniejszyła: pokonały ich głód, zmutowane zwierzęta, wreszcie piętnaste urodziny. Jednak główni bohaterowie (długo by ich wymieniać, bo jest ich sporo) wciąż tkwią w pułapce. W miasteczku zaczyna brakować wody, Rada boryka się z wewnętrznymi problemami i nie jest w stanie dbać o dobro małoletnich mieszkańców. Do tego wybucha grypa. Ale to nie koniec kłopotów: przecież Drake wciąż żyje, Ciemność próbuje odzyskać panowanie, a mały Pete majaczy w gorączce. Co z tego wyniknie? Kto przeżyje?


Ponownie jestem wprost oczarowana prostotą i jednocześnie złożonością świata wykreowanego przez autora. Przez ponad czterysta stron nie mamy czasu, by odczuć nudę, wciąż coś się dzieje. Dynamiki dodaje "przeskakiwanie" między bohaterami - raz towarzyszymy Cainowi na "jego" wyspie, zaraz Samowi podczas podróży, to znowu Astrid w czasie opieki nad braciszkiem. Podobały mi się niespodziewane zwroty akcji, których w tej części naprawdę jest mnóstwo. Niestety, pan Michael nie uciekł przed zmorą każdego autora, czyli uśmiercaniem bohaterów. Odniosłam wrażenie, że w Pladze trochę na siłę unika zabijania głównych postaci. Mimo to każdej sytuacji "podbramkowej" towarzyszą wręcz nieopisane emocje.

Nastoletni bohaterowie w powieści Granta zachowują się różnie. Jako fanka (nie fanatyczna, zwyczajna:D) dostrzegam ogromne zmiany w zachowaniu postaci, przeważnie na gorsze. Nie jestem zaskoczona: długi stres, strach mają na nas negatywny wpływ, wydobywają na wierzch najgorsze instynkty. Takie jest życie i tak jest w Pladze - brawa za tak realistyczne kreacje! Od siebie mogę dodać, że coraz mniej lubię grantowskich bohaterów: zżerają ich chamstwo, zazdrość, prywata... Zdecydowanie znienawidziłam Alberta (którego podziwiałam za umiejętności organizacyjne), za to - ku mojemu ogromnemu zdziwieniu - polubiłam Caina. Za najsympatyczniejszego, najbardziej "ludzkiego" uznaję Edilia - oby pozostał taki do końca!

Nie mam pojęcia, w czym tkwi czar tej serii. Książka pełna jest brutalnych scen, bezwzględności, a mimo wszystko nie odrzuca - wręcz przyciąga. Może to zasługa przyjemnego języka (moje oczy wypatrzyły kilka małych błędów, ale można to usprawiedliwić datą polskiej premiery)? Autor nie zagłębia się w detale, ale większość "ciarkogennych" scen opisuje tak obrazowo, że nie można ich sobie nie wyobrazić. Ze wszystkimi szczegółami, które pan Grant pominął na kartach... Dla mnie był to taki przyjemny dreszczyk obrzydzenia - lubicie takie elementy?

Dlaczego w pierwszym akapicie napisałam, że dobrze zrobiłam zwlekając z lekturą? Po prostu trochę krócej poczekam na kolejny tom. Autor zostawił czytelnika w naprawdę emocjonującym momencie, wręcz nie mogłam uwierzyć, że to koniec! Tom piąty o wiele i niewiele mówiącym tytule Strach ma ukazać się w kwietniu 2012 roku - będę czekać równie niecierpliwie jak swego czasu na kolejnego Harry'ego Pottera.

Podsumowując, Faza czwarta: Plaga stanowi świetną kontynuację świetnie rozpoczętej serii. Realistyczni bohaterowie, fascynujące przygody i nieustające pytanie, kiedy (i czy w ogóle) skończy się ETAP... Niesamowite zwroty akcji nie pozwalają się nudzić ani odłożyć książki na półkę przed skończeniem lektury. Najserdeczniej w świecie polecam całą serię GONE: Zniknęli - jestem niemal pewna, że nie pożałujecie czasu spędzonego na lekturze.
Ocena końcowa: 6/6
Polecam: poszukującym emocjonujących powieści z porządnym dreszczykiem

++++++++++++++++++

W dniu dzisiejszym premierę ma "Nazwanie Bestii" autorstwa Mike'a Careya.

O Autorze: Mike Carey, to niezwykle utalentowany brytyjski scenarzysta komiksowy. Autor m.in. serii, Lucyfer i Hellblaizer. Na podstawie tej ostatniej studio Warner Bros. zrealizowało w 2005 roku głośny film Constantine z Keanu Reeves. Seria o Feliksie Castorze to debiut literacki Carey’a, który szybko zdobył uznanie w Wielkiej Brytanii i USA..

Mówią, że droga do piekła jest wybrukowana dobrymi chęciami, ale jeśli spytacie Feliksa Castora, powie wam, że wśród owego bruku znajdzie się też sporo arogancji, bezmyślnej brawury i głupoty. Nie można bez końca grać na dwie strony i liczyć na to, że się nam upiecze. Nadszedł nieunikniony kryzys, i teraz Castor ma krew na rękach. No, nie własnych rękach - jak zwykle to inni spłacają rachunki: przyjaciele, znajomi, przypadkowi przechodnie…
Castor zatem topi smutki w morzu taniej whisky, a tymczasem niewinna kobieta traci życie, jej córka zapada w śpiączkę, nielicznym przyjaciołom, którzy mu jeszcze zostali, zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, a po ulicach krąży demon. I to nie byle jaki demon - ten bowiem dosiada duszy jego najlepszego kumpla. I nie można go przepędzić, nie zabijając gospodarza.
Powieści o Castorze dzieją się w świecie, w którym duchy i nadnaturalne istoty z ledwie zauważalnych postaci pochodzących z mitów i baśni stały się częścią akceptowanej rzeczywistości. Stały lecz nieunikniony wzrost zainteresowania człowieka światem pozagrobowym i zjawiskami nadprzyrodzonymi wydobył ich z cienia i sprawił że ich obecność w naszym świecie jest oczywista. Duchy stały się powszechne, lecz nie wszyscy je widzą. Demony można wywołać  nieuważnym słowem.  A wampiry….no cóż, nikt nie wie o nich ale gdzieś tam istnieją.
Liczba stron: 480
Cena detaliczna: 37,00
Wydawnictwo: MAG
Zainteresowani :)?

środa, 17 sierpnia 2011

"Koniec pieści" - Wojciech Zembaty

Tytuł: Koniec pieśni
Autor: Wojciech Zembaty
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 17 czerwca 2011 r.
Ilość stron: 416

Interesująca okładka. Zachęcający i intrygujący opis wydawcy. Wreszcie zwykła ciekawość, czy nowi polscy autorzy fantasy potrafią wykrzesać z siebie coś dobrego. Te trzy czynniki sprawiły, że sięgnęłam po Koniec pieśni. Czy było warto?

Brytania, VI wiek naszej ery. W bitwie ginie Artur, jego giermek Bedevir zabiera słynnego Ekscalibura. Kraj wciąż jest w stanie wojny z rozlicznymi plemionami. Szansą na odzyskanie pokoju ma być potężny magiczny naszyjnik, jednak nikt nie zna jego położenia. Warszawa, współczesność. Siedemnastoletni Radek ps. "Igi" trafia, niemal siłą zaciągnięty przez swoją dziewczynę, do szkolnego psychologa - Łukasza. Chłopaka prześladują zjawy, męczą koszmary, których przyczyny nie zna. Lekarz początkowo uznaje go za świra, później zaczyna interesować się nietypowym przypadkiem.

Co połączy te dwa światy? Wspomniany naszyjnik, który na skutek różnych wydarzeń trafia w ręce Igiego. Nastolatek, niesłusznie oskarżony o morderstwo, przenosi się półtora tysiąca lat wstecz. Bedevir i jego przyjaciele chcą użyć jego mocy, ale okazuje się to trudniejsze niż przypuszczali. Rozpoczyna się pościg, w którym nasi bohaterowie raz są zwierzyną, raz myśliwym. Czy uda się ocalić świat? Jednocześnie we współczesności psycholog Łukasz przechodzi wewnętrzną przemianę, analizując swoją przeszłość, teraźniejszość oraz sytuację Igiego.

Koniec pieśni od samego początku atakuje nas dziwnym stylem pisania. Autor - nie wiem ile w tym celowości a ile braku umiejętności - pisze "dziurawo", nie kończy wątków, urywa myśl i nigdy do niej nie wraca. Szczególnie irytuje to we współczesności, gdy "przeskakujemy" między kilkoma postaciami. Bardzo utrudniało mi to rozpoczęcie lektury, później zabieg stosowany jest rzadziej i nie przeszkadza aż tak. Będąc przy mankamentach językowych, nie mogę nie napisać o oburzającej ilości wulgaryzmów. W wypowiedziach bohaterów mogę go zaakceptować (prości ludzie oraz młodzież nie muszą używać literackiego słownictwa), ale w narracji można było go spokojnie uniknąć.

Koncept pozytywnie mnie zaskoczył. Pan Wojciech miał dobry pomysł, przeniósł nastolatka wiele lat wstecz, w środek wojny. Magiczny naszyjnik, który powoli wyniszcza noszącego go człowieka i posiada moc zdolną zmienić świat, również nie jest (jeszcze) zbyt oklepanym schematem. Autor ciekawie połączył fantastykę z "historycznymi" elementami, a jego opisy bitew potrafią wciągnąć i pobudzić wyobraźnię. Nie unika brutalnych szczegółów, ale mnie one nie raziły (dość lubię ten dreszczyk obrzydzenia...).

W czym zatem tkwi największy minus książki? W bohaterach. Igi, zapowiadający się na ciekawego i życiowego zabijakę, trafiwszy w przeszłość traci właściwie całą ikrę, przez większość historii gorączkuje i po prostu biernie egzystuje (a czasami mam wrażenie, że znika), by pod koniec WRESZCIE się przebudzić i zacząć działać. Ale to za mało, by uznać go za dobrze skonstruowaną postać. Jego dziewczyna Alina oraz Łukasz nie poprawili mojej kiepskiej opinii o bohaterach. Dopiero średniowieczni rycerze, druidzi, (nie)cne niewiasty i pożądający władzy najeźdźcy wzbudzili we mnie więcej emocji - zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych.

Niestety, Koniec pieśni uznaję za tylko przeciętne czytadło. Mógłby pretendować do miana "najlepszej książki fantasy roku 2011" (jak czytamy na okładce), ale najpierw musiałby przejść gruntowną przebudowę pod względem bohaterów. I warsztatu pisarskiego. Autora jednak nie skreślam - myślę, że ma potencjał i za jakiś czas może odnieść sukces na polu fantasy. Na razie bez rewelacji, choć książkę przeczytać można - by wyrobić sobie o niej zdanie.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: miłośnikom fantastyki z elementami historii, którym niestraszne wulgaryzmy

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Znak.
Serdecznie dziękuję!

niedziela, 14 sierpnia 2011

"Wschodzący księżyc" - Keri Arthur

Tytuł: Wschodzący księżyc (org. Full Moon Rising)
Autor: Keri Arthur
Seria: Zew nocy, #1 (org. Riley Jenson Guardian)
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania: 17 lutego 2011 r. (premiera: grudzień 2006)
Ilość stron: 440


Wschodzący księżyc to pierwszy tom cyklu Zew nocy - cyklu, który przyniósł autorce niespodziewaną popularność i szeroko otworzył drzwi do międzynarodowej kariery. Po prostu musiałam sprawdzić, w czym tkwi fenomen osławionej serii.

Riley Janson jest rzadko spotykaną hybrydą, ma w sobie coś z wampira i coś z wilkołaka (więcej z wilkołaka). Nie musi się z tym kryć, cały świat zna i akceptuje prawdę o istnieniu "innych". Powszechnie znana jest również pewna przypadłość wilkołaków - niesamowite pobudzenie seksualne zaczynające się tydzień przed pełnią.
Właśnie siedem dni przed pełnią księżyca na progu swojego mieszkania Riley znajduje nagiego wampira: szuka jej brata, Rhoana. Quinn, gdyż tak ma na imię krwiopijca, okazuje się zwiastunem kłopotów. Najpierw Rhoan gdzieś znika, później ktoś próbuje pozbyć się samej Riley, do tego księżycowa gorączka szaleje... Trzeba odnaleźć złoczyńcę, który za tym stoi. Nie obędzie się bez mylnych tropów i ślepych zaułków.

Książka to przede wszystkim kryminał. Razem z bohaterką koncentrujemy się na rozwiązaniu tajemnicy, odnalezieniu brata, szpiegowaniu wroga... Ten wątek trzyma poziom, wiele razy byłam zaskoczona jakimś rozwiązaniem fabularnym. Drugi, choć równie ważny, plan zajmuje miłość i seks. Aparycja Quinna bardzo pociąga Riley, która oprócz niego ma jeszcze dwóch "stałych" partnerów. Rozwój znajomości wampira i naszej hybrydy został przedstawiony realistycznie, niezbyt szybko czy nienaturalnie delikatnie - duży plus. Autorka ciekawie umotywowała wprowadzanie scen erotycznych (których dla mnie było za dużo), co również mogę (mimo wszystko) uznać za zaletę tej pozycji.

Muszę coś napisać o języku. Pierwszoosobowa narracja w czasie przeszłym daje czytelnikom możliwość dogłębnego poznania Riley - jej charakteru, przemyśleń, wreszcie wątpliwości. Książkę czyta się przyjemnie, pani Arthur unika niepotrzebnych wulgaryzmów, których w urban fantasy nie brakuje. Także sceny miłosne, opisywane mniej lub bardziej szczegółowo, potrafią pobudzić wyobraźnię, wzbudzić odrazę lub... podniecenie (?). Ja za nimi nie przepadam, starałam się jak najszybciej je przeczytać, ale doceniam umiejętności autorki.

Bohaterowie wzbudzają emocje i zaskakują czytelników. Riley jest niezależna i twarda, często bezwzględna, ale jej silna wola przegrywa z silną żądzą, jaką odczuwa przy okazji pełni. Podziwiałam jej determinację i umiejętność kombinowania. Quinn wzbudził moją sympatię, chociaż czasami był strasznym "pantoflarzem" (wampir-pantoflarz, dobre sobie...). Żałuję, że mało czasu miałam na poznanie Rhoana - wydaje się ciekawą postacią, mam nadzieję, że autorka poświęci mu więcej czasu w kolejnych tomach. W Wschodzącym księżycu poznajemy też kochanków Riley i Rhoana (samych facetów...), o których szybko wyrabiamy sobie opinię. Okazuje się jednak, że noszą maski, które w końcu zrzucają i ZNOWU zaskakują odbiorców.

Wschodzący księżyc to na pewno książka dobra. Łączy elementy kryminału i romansu, daje również coś do namysłu (czy stworzenie idealnej istoty jest możliwe?). Osobiście nie przepadam za scenami erotycznymi, dlatego obniżam ocenę, ale jeśli Wam one nie przeszkadzają, spokojnie wystawcie tej pozycji ocenę o stopień wyższą i sięgnijcie bez wahania :)
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: miłośnikom kryminałów z paranormalnymi postaciami (uwaga: sceny erotyczne!)

Książkę otrzymałam od Instytutu Wydawniczego Erica.
Serdecznie dziękuję!

piątek, 12 sierpnia 2011

"Srebrna gałąź" - Rosemary Sutcliff

Tytuł: Srebrna gałąź (org. The Silver Branch)
Autor: Rosemary Sutcliff
Seria: Orzeł, #2 (org. Eagle)
Wydawnictwo: Telbit
Data wydania: 1 marca 2011 r. (premiera: 1957)
Ilość stron: 264

Dziewiąty Legion, pierwsza część serii, mnie nie zachwycił. Pamiętając, że autorzy czasami muszą się "rozkręcić", sięgnęłam po drugi tom. Czy było warto?

Tym razem historia skupia się na Justynie, młodym chirurgu, oraz Flawiuszu, wojowniku. Młodzi mężczyźni wpadają na trop spisku mającego na celu obalenie cesarza Karauzjusza. Ich oskarżeniom nikt nie daje wiary, za kłamstwa zostają wysłani daleko od domu. Niebawem władca ginie, a "wyrzutki" postanawiają odbić tron z niecnych łap zbrodniarza.

W porównaniu z Dziewiątym Legionem, recenzowana dziś książka wypada zdecydowanie korzystniej. Głównie ze względu na nieprzewidywalną, ciekawie zaplanowaną intrygę. Fakt, bohaterowie ponownie cały czas podróżują, ale ich wędrówka obfituje w szczęśliwe przypadki i niecodzienne spotkania. Bitwie o honor Rzymu (do której bohaterowie cały czas dążą), kończącej tom, nie można odmówić rozmachu i emocjonalności. Może nie łkałam w najsmutniejszych momentach, ale humor lekko "siadał".

Na kartach książki przewija się dość sporo postaci, w których każda ma jakiś powód, by pomóc (albo i nie) Justynowi i Flawiuszowi. Cieszyło mnie, że bohaterowie poboczni, wniknąwszy raz, później powracają. Zyskują dzięki temu więcej czasu, lepiej ich poznajemy i łatwiej się z nimi identyfikujemy. Sympatyczną niespodzianką była dla mnie postać Flawiusza, którego polubiłam za zaradność i odwagę. Jego towarzysz tymczasem okazał się okropną płaczką, wciąż narzekał, że jest zbyt słaby - nieraz miałam ochotę go za to udusić. Zwróciłam też uwagę na większe "rozmycie" charakterów, już niemal nikt nie jest zupełnie dobry lub zły.

Teraz nie jestem w stanie powiedzieć, czy styl autorki tak bardzo się ulepszył, czy też fabuła tak mnie wciągnęła, że nie odczuwałam dłużyzn. Tym razem akcja płynęła wartko, opisy nie nużyły, a strony niemal same się przewracały. Co prawda wciąż raziły mnie współczesne zwroty w wypowiedziach bohaterów, ale nie zdarzały się już tak często.

Spieszę (znowu) pochwalić polskie wydanie. Twarda oprawa i nastrojowa fotografia na okładce zachęcają do sięgnięcia po tom. Wewnątrz ponownie znajdziemy ciekawe ilustracje-ryciny, jest ich chyba więcej niż w części pierwszej. Błędów - za wyjątkiem "uwspółcześnień" - nie dostrzegłam.

Podsumowując, Srebrna gałąź okazała się bardzo dobrym i wciągającym czytadłem. Wciąż jest to historia skierowana do dzieci i młodzieży, zawierająca morał, ale nawet starszy, znający życie czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie. Może będzie to chwila relaksu, może odskocznia od codziennych zmartwień, a może ciekawa powieść o walce o prawdę? To już zależy od Was - mogę polecić, nawet bez znajomości Dziewiątego Legionu (historie nie łączą się ze sobą).

Ocena końcowa: 5/6
Polecam: młodzieży; osobom szukającym lekkiej i niegrubej odskoczni od codzienności

środa, 10 sierpnia 2011

"Upiorna szkoła" - Lisi Harrison

Tytuł: Upiorna szkoła (org. Monster High)
Autor: Lisi Harrison
Seria: Upiorna szkoła, #1 (org. Monster High)
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 5 maja 2011r. (premiera: wrzesień 2010)
Ilość stron: 280

Upiorna szkoła to pierwsze spotkanie polskiego czytelnika z Lisi Harrison. Za oceanem pisarka znana jest z kilku serii dla młodzieży, a Monster High to jej najnowszy cykl. Sprawdźmy, czy warto zawracać sobie głowę takim "świeżakiem" na rynku.

Piętnastoletnia Melody Carver wraz z rodzicami i starszą siostrą Candace przeprowadza się do Salem w stanie Oregon. Rozpoczyna naukę w Merston High, poznaje również Jacksona - całkiem przystojnego sąsiada. Chłopak wydaje się zainteresowany pogłębieniem znajomości, ale niespodziewanie odpływa w ramiona innej...
Frankie Stein również wstępuje do Merston, choć mieszka w Salem od urodzenia. Konkretnie od kilku dni. Jest bowiem potomkinią Frankensteina, tak jak jej przodkowie ma lekko zieloną skórę i musi się maskować, żeby "normalsi" jej nie odkryli. Przebojowa dziewczyna szybko trafia do szkolnej "elity", starając się nie zdradzić, ale jak długo można się ograniczać?

Historię śledzimy z punktu widzenia tych dwóch nastolatek. Ich losy nie są ze sobą szczególnie powiązane, dziewczęta spotykają się przelotnie, aż do końca tomu. Kiedy towarzyszymy Melody, mamy do czynienia z młodzieżowym romansem: zastanawiamy się, czy Jackson coś czuje do bohaterki czy tylko udaje, bo zachowuje się co najmniej dziwnie. Z kolei wraz z Frankie zgłębiamy sekrety szkolnych gwiazdek, poznajemy sekrety jej rodziny. Mimo że tę bohaterkę polubiłam znacznie mniej niż młodą Carver, poświęcone jej rozdziały uważam za ciekawsze (lekka awersja do romansów, wybaczcie...).

Na kartach spotykamy wiele postaci: rodziców, rówieśników... O ile w przypadku Melody mnogość imion nie jest problemem (dziewczyna ma niewielkie grono znajomych), o tyle rozróżnianie Frankie i reszty szkolnych gwiazd sprawiło mi początkowo mały kłopot. Zachowania młodych dziewczyn oddane są bardzo przekonująco, część z nich irytuje, część zyskuje sympatię - każdy znajdzie tu swój typ, choć w nieco "udziecinnionej" wersji. Osobiście nie polubiłam żadnej z głównych bohaterek: Frankie była zdecydowanie zbyt wyluzowana, a Melody niekonsekwentna w swoim zachowaniu (raz nieśmiała, a zaraz potem rzuca się całować właściwie obcego chłopaka...). Troszkę nieciekawie na tym tle wypadają rodzice, ale przecież to historia dla nastolatków i to na nich skupia się autorka. Zawiodłam się na ilości chłopców - pojawiło się ich niewielu, liczę na poszerzenie oferty w kolejnych częściach :)

Upiorna szkoła napisana jest niezwykle przystępnym, lekkim językiem. Nastolatki mówią jak nastolatki, używają młodzieżowego slangu (ale bez przesady). Pani Harrison nie powstrzymała się od dość drobiazgowego opisywania garderoby swoich bohaterek, ale nie przeszkadza to w lekturze, nie powoduje znacznych przestojów. Świetnie sprawdza się, coraz rzadziej spotykana, trzecioosobowa narracja, która ułatwia śledzenie losów większej ilości postaci.

Sięgając po Upiorną szkołę, nie oczekiwałam skomplikowanego świata ani poważnych rozważań. Nastawiałam się na lekką, odprężającą lekturę i właśnie ją otrzymałam. Fabuła nie powala oryginalnością, ale podana jest w tak przyjemnej formie, że przymykam oko na jej mankamenty. Różnorodność bohaterek pozwoli każdemu czytelnikowi znaleźć kogoś "dla siebie", a ciekawe zakończenie sprawia, że nie mogę doczekać się kolejnej części (już jesienią w Polsce). Według mnie, ta książka to idealna propozycja dla osób szukających relaksu, bez względu na wiek czy płeć (chociaż panom raczej braknie tu elementów akcji).
Ocena końcowa: 5+/6
Polecam: osobom szukającym lekkich, sympatycznych historii, nie tylko o miłości; szczególnie nastolatkom

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Bukowy Las. Serdecznie dziękuję!

niedziela, 7 sierpnia 2011

"Najstarszy" - Christopher Paolini

Tytuł: Najstarszy (org. Eldest)
Autor: Christopher Paolini
Seria: Dziedzictwo, #2 (org. Inheritance)
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 4 listopada 2005 r. (premiera: sierpień 2005)
Ilość stron: 624

Do sięgnięcia po Eragona zachęcił (albo raczej "zainspirował") mnie film. Książka okazała się zupełnie inna, zaciekawiła mnie. Oczywisty skutek: zapragnęłam przeczytać część drugą. Niedawno w bibliotece udało się na nią natrafić...

Akcja Najstarszego rozpoczyna się natychmiast po zakończeniu Eragona. Autor próbuje trzymać się zasady Hitchcocka i na samym początku serwuje nam "trzęsienie ziemi" - napad niedobitków wrogiej armii na niewielki oddział Vardenów. Ginie król Ajihad, Morzan zostaje uznany za zaginionego. Nastoletni Eragon i jego smoczyca Saphira czują, że nie mogą już dłużej zwlekać, ruszają w kolejną Epicką Podróż, tym razem do Ellesmery, krainy Elfów. Równocześnie przedstawione jest Carvahall, rodzinna wioska głównego bohatera, którą próbują zająć poplecznicy złego Galbatorixa. Chodzi im o Rorana - liczą, że zna miejsce pobytu Eragona, przecież są kuzynami...

Fabularnie Najstarszy utrzymuje poziom części pierwszej. Główny wątek, czyli podróż do Ellesmery oraz trening, przedstawiony jest średnio interesująco, banalnie i przewidywalnie. Tytuł i okładka zdradzają za dużo, pojawienie się kolejnego smoka nie zaskakuje - przecież obrazek pokazuje "najstarszego", czerwonego smoka... Wydarzenia w Carvahall wypadają dużo korzystniej, być może za sprawą bardzo dobrej kreacji Rorana, ale o tym za chwilę. Akcję obserwujemy również, chyba najrzadziej, z perspektywy córki Ajihada i nowej przywódczyni Vardenów - Nasuady. Także te momenty mnie nie porwały: dominowały w nich średnio ciekawe dywagacje polityczne, chociaż później zrobiło się ciekawiej.
Pewnie nikogo nie zdziwi, że pod koniec tomu rozegra się bitwa, za to zaskoczeniem może być kilka ostatnich stron - nawet w najśmielszych snach nie przewidywałam czegoś takiego. Brawa dla autora.

Nie mogę nie pisać o bohaterach, przynajmniej tych najistotniejszych. Młodziutka Nasuada okazuje się zaskakująco dobrą władczynią, nie udaje jej się co prawda uniknąć kilku błędów. Dziewczyna jest idealnym uzasadnieniem przeczącej odpowiedzi na pytanie "Czy chcesz być królem?" - trudności związane z panowaniem krajem w czasie wojny potrafią przytłoczyć... Pozytywnym zaskoczeniem okazał się także Roran, starszy kuzyn Eragona. Chłopak stracił ojca, nic nie wie o swoim kuzynie (oprócz tego, ze jest odpowiedzialny za rodzinną tragedię), ale nie poddaje się, nie ma zamiaru oddawać się w ręce Galbatorixa i ginąć. Podejmuje czynny opór, co więcej do aktywności udaje mu się namówić współplemieńców. Fakt, miewałam wrażenie, że jest zbyt "napuszony", patetyczny, ale i tak podziwiałam jego odwagę i determinację.

Na tym tle słabiutko wypadają ci naprawdę główni bohaterowie, czyli Eragon i Saphira. Dorastający chłopak wykazuje wręcz zaskakującą monotematyczność, interesuje się właściwie tylko swoją misją oraz Arią, w której NAGLE zaczyna dostrzegać kobietę. Wątek miłosny rozwija się powoli, zdecydowanie sztucznie (ale to już kwestia charakteru Elfki...). Co do Saphiry: już w pierwszym tomie na nerwy działała mi nadopiekuńczość smoczycy, jej podejście do Jeźdźca, którego traktowała jak dzieciaka. W Najstarszym nic się nie zmieniło, mimo nieco częstszych sporów między tą dwójką. I tak wiadomo, że się pogodzą.

Językowo nie jest najgorzej. Średniowieczny klimat jest utrzymany, nie tylko w opisach, ale także - przede wszystkim - w dialogach. Muszę jednak napisać o stylu opisów, który uznaję za słaby punkt. Paolini zbyt dużo miejsca poświęca na niepotrzebne detale, drobiazgi, nic nie wnoszące wtrącenia. Już wspomniałam, że miałam wrażenie usilnego naciągania, wydłużania - Najstarszy mógłby zmieścić się na połowie stron, jestem niemal pewna.

Wypada mi również napisać o polskim wydaniu, które mocno cierpi z powodu grubości. Tekst jest wydrukowany zbyt blisko klejenia książki, żeby przeczytać niektóre fragmenty ze środka tomu trzeba mocno odgiąć okładki, a tom szybko się niszczy. Czcionka nie należy do największych, ale nie utrudnia czytania. Na początku momentami kuleje tłumaczenie (udało mi się znaleźć kilka kwiatków typu "ciężarne chmury", "w sam czas" czy "gdyby miałoby"), ale później następuje znacząca poprawa.

Nadchodzi czas na podsumowanie. Zerkacie pewnie na ocenę końcową, czytacie powyższe (dłuugie) wypociny i zastanawiacie, czy Was oczy nie mylą. Nie, jakkolwiek psioczę na fabułę, słabych bohaterów i dłużyzny, uważam Najstarszego za ogromnie wciągającą historię. Cykl Dziedzictwo, jakkolwiek przewidywalny, mnie oczarował. I podobnie jak w przypadku Zmierzchu, mimo wielu dostrzeżonych wad i niedociągnięć, nie potrafię tej książki ocenić niżej. Dajcie tej serii szansę, może i Was tak "wessie"?
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: miłośnikom smoków; powieści fantastycznych, którym nie straszne dłużyzny

piątek, 5 sierpnia 2011

"Dziewiąty Legion" - Rosemary Sutcliff

Tytuł: Dziewiąty Legion (org. The Eagle of the Ninth)
Autor: Rosemary Sutcliff
Seria: Orzeł, #1 (org. Eagle)
Wydawnictwo: Telbit
Data wydania: 28 lutego 2011 r (premiera: 1954)
Ilość stron: 282 

Niedawno miałam przyjemność zapoznać się ze świetnie napisanym Zimowym monarchą opisującym przełom V i VI wieku w Brytanii. Niedawno natrafiłam w bibliotece na inną powieść osadzoną w tych okolicach, tylko jakieś 500-550 lat wcześniej. Co przedstawia sobą bestsellerowy, zekranizowany Dziewiąty Legion?

Młody rzymski centurion, Marek Akwila, marzy, by odnaleźć Dziewiąty Legion - legendarny oddział dowodzony przez jego ojca. Odkąd wyruszyli na północ kilka lat temu, wszelki ślad po nich zaginął. Kiedy młodzieniec ulega wypadkowi i musi zrezygnować ze służby w Legionach, wali się cały jego świat. Do czasu gdy dochodzi do wniosku, że teraz może skupić się na poszukiwaniach. Dzięki pomocy wujka - byłego wojownika - i służącego - pojmanego przedstawiciela dzikich ludów brytyjskich - wyrusza w niebezpieczną, daleką podróż w nieznane. Pragnie odnaleźć zaginiony Legion, przywrócić jego świetność, a przynajmniej dowiedzieć się, w jakim starciu przestał istnieć.

Na kolejnych stronach towarzyszymy więc Markowi i Esce, jego słudze, w podróży na północ. Nie wszystko układa się po ich myśli, nieraz muszą ociekać się do podstępu lub ratować ucieczką, nie wspominając o zwyczajnym szczęśliwym pojawieniu odpowiedniego człowieka w odpowiednim miejscu i czasie. Niestety, większość problemów, podobnie jak ich rozwiązań, nie jest zaskoczeniem dla bardziej wyrobionego czytelnika. Do tego akcja niemiłosiernie się wlecze, dopiero gdzieś w połowie przyspiesza i bardziej wciąga.
Nie przypadł mi do gustu lekko zarysowany wątek miłosny. Uczucie rozkwita między postaciami o dość sporej różnicy wieku i chociaż w tamtych czasach było to coś normalnego, mnie nieporadne zaloty Marka ogromnie irytowały.

Bohaterowie także nie należą do największych atutów tej książki: są albo dobrzy, albo źli, bez odcieni szarości. Do tego naiwni (jak Marek), okropnie słodcy (jak wujek Akwila - uparcie nazywany "wujkiem", nigdy "wujem") albo przesadnie uprzejmi (jak Esca). Być może za dużo wymagam od pozycji dla dzieci i młodszej młodzieży, ale uważam, że autorka poszła na łatwiznę, kreując tak idealne i niezmienne postaci. Nawet Kottia, jedyna istotna w tej opowieści niewiasta, poraża nienormalną w jej wieku dojrzałością i "przelukrowaniem". Jedynym bohaterem, do którego zapałałam sympatią, okazał się Wilczek :)

Negatywnie na odbiór tej historii wpływa też styl pisania. Pani Sutcliff dużo miejsca poświęca opisom otoczenia, co lubię, ale robi to w sposób nieciekawy, męczący. Oszczędność widać przy opisie scen batalistycznych, ale ich zwięzłość pozostawia większe pole manewru dla wyobraźni czytelnika - nie uznaję tego za wielki minus. W początkowych rozdziałach brakowało mi także dialogów, a gdy już się pojawiały, nierzadko ociekały słodyczą lub patosem.

Przejdźmy teraz do jakości polskiego wydania. Telbit przygotował przejrzystą, staranną, twardą okładkę - super. Wewnątrz znajdziemy ilustracje pochodzące z oryginału - fajne, stylizowane na ryciny, chociaż ich wykonanie mogłoby być lepsze. Doczepię się za to tłumaczenia: obok bardzo "epokowych" słów, w rozmowach między postaciami, znalazłam bardzo współczesne zwroty typu "pogadać" czy "łazić" - tego chyba nie było dwadzieścia wieków temu?

Ogólnie Dziewiąty Legion mnie nie zachwycił. Zdawałam sobie sprawę, że to książka dla czytelników trochę młodszych ode mnie, ale oczekiwałam czegoś więcej. Otrzymałam ciekawą historię, podaną w początkowo męczącej formie, z dodatkiem kryształowych bohaterów. Nie moje klimaty, ale niejednemu czytelnikowi może się to spodobać, dlatego nie odradzam lektury - zastanówcie się tylko, czy wymienione przeze mnie cechy Wam nie przeszkadzają.
Ocena końcowa: 3/6
Polecam: raczej młodszym czytelnikom

środa, 3 sierpnia 2011

Podsumujmy lipiec :)

Wybaczcie, że tak Was zaniedbuję. Mam do zrecenzowania 3 książki (zapasik xD), ale nie mogę znaleźć w sobie weny twórczej... To chyba syndrom połowy wakacji ;)

Dzisiaj krótko i bardziej organizacyjnie - wyniki ankiety. Oczywiście rzucam okiem na wyniki ankiety na książkę czerwca. Oddaliście 35 głosów - niezwykle mnie to cieszy. Teraz zerknijmy na wyniki (właściwie żadnego zaskoczenia...):
Najbardziej pożądaną pozycją okazali się Błękitnokrwiści Melissy de la Cruz (12 głosów).
II miejsce przypada Bogini nocy Lynne Ewing - muszę w końcu przeczytać drugą część zawartą w pierwszym tomie w Polsce... (10 głosów).
A na trzecim miejscu plasuje się Czysta jak łza Charlaine Harris (6 głosów) - mam nadzieję, że kryminał przypadnie Wam do gustu.

Zapraszam do udziału w kolejnej ankiecie - tym razem na najbardziej pożądaną pozycję zrecenzowaną w lipcu :D
Do usłyszenia niedługo!