piątek, 5 sierpnia 2011

"Dziewiąty Legion" - Rosemary Sutcliff

Tytuł: Dziewiąty Legion (org. The Eagle of the Ninth)
Autor: Rosemary Sutcliff
Seria: Orzeł, #1 (org. Eagle)
Wydawnictwo: Telbit
Data wydania: 28 lutego 2011 r (premiera: 1954)
Ilość stron: 282 

Niedawno miałam przyjemność zapoznać się ze świetnie napisanym Zimowym monarchą opisującym przełom V i VI wieku w Brytanii. Niedawno natrafiłam w bibliotece na inną powieść osadzoną w tych okolicach, tylko jakieś 500-550 lat wcześniej. Co przedstawia sobą bestsellerowy, zekranizowany Dziewiąty Legion?

Młody rzymski centurion, Marek Akwila, marzy, by odnaleźć Dziewiąty Legion - legendarny oddział dowodzony przez jego ojca. Odkąd wyruszyli na północ kilka lat temu, wszelki ślad po nich zaginął. Kiedy młodzieniec ulega wypadkowi i musi zrezygnować ze służby w Legionach, wali się cały jego świat. Do czasu gdy dochodzi do wniosku, że teraz może skupić się na poszukiwaniach. Dzięki pomocy wujka - byłego wojownika - i służącego - pojmanego przedstawiciela dzikich ludów brytyjskich - wyrusza w niebezpieczną, daleką podróż w nieznane. Pragnie odnaleźć zaginiony Legion, przywrócić jego świetność, a przynajmniej dowiedzieć się, w jakim starciu przestał istnieć.

Na kolejnych stronach towarzyszymy więc Markowi i Esce, jego słudze, w podróży na północ. Nie wszystko układa się po ich myśli, nieraz muszą ociekać się do podstępu lub ratować ucieczką, nie wspominając o zwyczajnym szczęśliwym pojawieniu odpowiedniego człowieka w odpowiednim miejscu i czasie. Niestety, większość problemów, podobnie jak ich rozwiązań, nie jest zaskoczeniem dla bardziej wyrobionego czytelnika. Do tego akcja niemiłosiernie się wlecze, dopiero gdzieś w połowie przyspiesza i bardziej wciąga.
Nie przypadł mi do gustu lekko zarysowany wątek miłosny. Uczucie rozkwita między postaciami o dość sporej różnicy wieku i chociaż w tamtych czasach było to coś normalnego, mnie nieporadne zaloty Marka ogromnie irytowały.

Bohaterowie także nie należą do największych atutów tej książki: są albo dobrzy, albo źli, bez odcieni szarości. Do tego naiwni (jak Marek), okropnie słodcy (jak wujek Akwila - uparcie nazywany "wujkiem", nigdy "wujem") albo przesadnie uprzejmi (jak Esca). Być może za dużo wymagam od pozycji dla dzieci i młodszej młodzieży, ale uważam, że autorka poszła na łatwiznę, kreując tak idealne i niezmienne postaci. Nawet Kottia, jedyna istotna w tej opowieści niewiasta, poraża nienormalną w jej wieku dojrzałością i "przelukrowaniem". Jedynym bohaterem, do którego zapałałam sympatią, okazał się Wilczek :)

Negatywnie na odbiór tej historii wpływa też styl pisania. Pani Sutcliff dużo miejsca poświęca opisom otoczenia, co lubię, ale robi to w sposób nieciekawy, męczący. Oszczędność widać przy opisie scen batalistycznych, ale ich zwięzłość pozostawia większe pole manewru dla wyobraźni czytelnika - nie uznaję tego za wielki minus. W początkowych rozdziałach brakowało mi także dialogów, a gdy już się pojawiały, nierzadko ociekały słodyczą lub patosem.

Przejdźmy teraz do jakości polskiego wydania. Telbit przygotował przejrzystą, staranną, twardą okładkę - super. Wewnątrz znajdziemy ilustracje pochodzące z oryginału - fajne, stylizowane na ryciny, chociaż ich wykonanie mogłoby być lepsze. Doczepię się za to tłumaczenia: obok bardzo "epokowych" słów, w rozmowach między postaciami, znalazłam bardzo współczesne zwroty typu "pogadać" czy "łazić" - tego chyba nie było dwadzieścia wieków temu?

Ogólnie Dziewiąty Legion mnie nie zachwycił. Zdawałam sobie sprawę, że to książka dla czytelników trochę młodszych ode mnie, ale oczekiwałam czegoś więcej. Otrzymałam ciekawą historię, podaną w początkowo męczącej formie, z dodatkiem kryształowych bohaterów. Nie moje klimaty, ale niejednemu czytelnikowi może się to spodobać, dlatego nie odradzam lektury - zastanówcie się tylko, czy wymienione przeze mnie cechy Wam nie przeszkadzają.
Ocena końcowa: 3/6
Polecam: raczej młodszym czytelnikom

1 komentarz:

  1. Odpuszczę sobie tę książkę, raczej by mnie nie zainteresowała;)

    OdpowiedzUsuń