Wreszcie zabrałam się za kultowe w ostatnich latach fantasy! Nie było idealnie, ale... prawie!
Kiedy jesteś sierotą wojenną świat ma dla ciebie głównie pogardę, odrzucenie, brutalność i ból. Czasem, jeśli akurat masz szczęście, obojętność. Jeśli natomiast do tego jesteś dziewczynką, szczęście ma twoja przybrana rodzina. Zawsze może ubić interes i sprzedać cię na żonę jakiemuś zamożnemu staruchowi.
Rin doświadczyła tego wszystkiego. Jest nikim, jej życie nie ma dla nikogo żadnego znaczenia, nikogo też nie obchodzi jej los. Jeśli chce wydostać się z rynsztoka, w którym się wychowała, ma tylko dwie drogi. Pierwsza wiedzie przez łóżko obmierzłego starca. Druga, przez bramę Akademii Sinegradzkiej – elitarnej szkoły wojskowej. Aby podążyć tą drugą drogą, Rin zrobi wszystko, co tylko leży w ludzkiej mocy. A nawet więcej.
To nie jest historia o potędze nauki, sile przyjaźni czy starciach wielkiej magii.
To jest historia o kołach czasu, które nieustępliwie i bezlitośnie mielą ludzkie losy. I o dziewczynie, która zniszczyła cały mechanizm. Kamieniem, bo na miecz była za biedna.
Początkiem 2022 roku założyłam sobie, że zapoznam się z Trylogią Wojen Makowych Rebecci F. Kuang i tym samym nie tylko "odhaczę" choć jedną z wielu serii z moich półek, ale też dowiem się, czemu wokół tych książek jest tyle szumu. Rozpoczynając lekturę, miałam nadzieję, że dołączę do grona wielbicieli twórczości Autorki. Gdy piszę te słowa, jest już początek grudnia. Kilka dni temu zakończyłam lekturę Republiki Smoka, czyli drugiego tomu trylogii, i planowałam pisać właśnie o niej, ale uświadomiłam sobie, że nie dzieliłam się wrażeniami z lektury pierwszego tomu! Wprawiam więc w ruch szare komórki i wytężam pamięć, by podzielić się choćby krótką opinią o Wojnie makowej.