środa, 29 października 2014

"Skok w konflikt. Prawdziwa historia" - Stephen R. Donaldson

Tytuł: Skok w konflikt. Historia prawdziwa (org. The Gap into Conflict: The Real Story)
Autor: Stephen R. Donaldson
Seria: Skoki #1
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 16 listopada 2012 r. /wydanie II - łączone/ (premiera: lipiec 1992)
Ilość stron: ~170 /wydanie II - łączone/


Już dawno nie miałam okazji czytać książki z gatunku scricte science-fiction. Ale że były promocje, zaopatrzyłam się w sagę Skoki Stephena R. Donaldsona. Pierwszy zakupiony przeze mnie tom łączy w sobie dwie "normalne" części, ale ja dziś zrecenzuję tylko tę pierwszą, czyli Skok w konflikt. Historia prawdziwa.

Angus Thermopyle jest piratem o dość parszywej reputacji. A jednak ostatnimi czasy pokazuje się publicznie z urodziwą policjantką Morną Hyland. Pewnego dnia kobieta po prostu go zostawia, odchodzi z przystojnym piratem Nickiem Succorso, a Angus trafia do więzienia. Jak do tego doszło? Jakim cudem Morna zadawała się z Angusem? Dlaczego Angusa aresztowano? Tego wszystkiego możemy dowiedzieć się ze Skoku w konflikt.

Powyższy akapit zapewne niewiele Ci powiedział. Niemniej tak właśnie zaczyna się ta historia. Po opisanych przeze mnie wydarzeniach następuje nagłe cofnięcie w czasie i przestrzeni, autor zaczyna przedstawiać czytelnikowi historie głównych bohaterów. Poznajemy przeszłość Angusa (może nie od samego początku, ale nieco się jednak cofamy), Morny, Nicka, a także relacji pomiędzy nimi. I to właściwie tyle. Utwór - jak sam tytuł wskazuje - jest "skokiem w konflikt", zarysem intrygi, mającym na celu przedstawienie świata i ogólnych założeń. Tę rolę spełnia dobrze - dogłębnie poznałam trójkę bohaterów oraz mniej więcej domyślam się, jak potoczy się historia. Niestety, to tyle: Skok w konflikt na tym się kończy. By dowiedzieć się czegoś więcej, trzeba sięgnąć po Skok w wizję. Uwierzcie mi, decyzja Wydawnictwa Mag o wydaniu tych dwóch części w jednym tomie była decyzją przemyślaną i rozsądną.
Nie twierdzę, że w książce nic się nie dzieje. Przeciwnie, co chwila coś wybucha, dochodzi do gwałtu czy innego dynamicznego wydarzenia. Wszystkie opisy są dynamiczne i oddziałują na wyobraźnię czytelnika. Ja miałam wrażenie, że faktycznie "wskoczyłam" w ten konflikt. Niestety - ze względu na przyjętą konwencję - tej akcji i tak jest za mało! Więcej tu retrospekcji (napakowanych akcją, ale jednak), mniej akcji "bieżącej", więcej rozmyślań, mniej prawdziwego działania.

Utwór (a także cała seria, o ile się nie mylę) koncentruje się na trze... a właściwie dwóch postaciach, ponieważ Nick Succorso - choć istotny dla fabuły - nie otrzymał tyle czasu "papierowego" co pozostali. Angus Thermopyle, choć kreowany na złego i zdegenerowanego, ma w sobie wiele człowieczych cech. Jest uparty, nieugięty, oddany (własnej) sprawie - w pewnym sensie, chciałabym być taka jak on! Może niekoniecznie zamierzam wstąpić na drogę zła i występku, ale jego charakter na pewna chciałabym powielić. Zupełnie inaczej jest z Morną Hyland. Niby to kobieta, powinnam się z nią identyfikować - ale nie robię tego i nie chcę robić. Kobieta jest świeżo upieczoną policjantką, ale ani nie powala odwagą, ani pomysłowością, ani siłą charakteru i hartem ducha. Niemal cały czas zadawałam sobie pytanie, jakim cudem udało jej się ukończyć Akademię? Chyba tylko na fali nepotycznych zapędów ojca (pod którym służyła, tak swoją drogą).

Z racji przynależności gatunkowej, w Skoku w konflikt czasami pojawia się coś, co mogłabym określić mianem "naukowego bełkotu". Może to kwestia mojej awersji do fizyki, może słaba znajomość naukowego słownictwa, ale czasami gubiłam się w serwowanych mi wyjaśnieniach czy niektórych liniach dialogowych (a to dopiero wstęp; w Skoku w wizję, którego lekturę rozpoczęłam tuż po zakończeniu Skoku w konflikt, występuje to znacznie częściej). Wierzę jednak, że Cię to nie zrazi - tego typu wyjaśnienia ubogacają lekturę, ale przeważnie nie wnoszą do niej nic istotnego... Więc jeśli nic nie zrozumiesz, i tak nie pogubisz się w akcji :)

Skok w konflikt to dobry wstęp do Skoków. Wprawdzie autor dopiero zarysowuje świat (czy raczej wszechświat :) ) przedstawiony i na pewno nie przesuwa akcji do przodu (a wręcz przeciwnie, idzie w tył), ale udało mu się zaintrygować mnie i zachęcić do sięgnięcia po kontynuację. Już czytam ciąg dalszy tomu (początkowo oddzielną książkę), czyli Skok w wizję, który na pewno niebawem zrecenzuję. Wam tymczasem polecam Skok w konflikt - albo od razu Skok w wizję, ponieważ (chyba) nawet bez znajomości tej krótkiej historii powinieneś sobie, Czytelniku, poradzić z opisywanymi tam wydarzeniami.
Ocena końcowa: 3+/6
Polecam: miłośnikom science-fiction; miłośnikom akcji

niedziela, 26 października 2014

30 Day Book Challenge - dzień 8


Dzień 8 - Najbardziej przeceniana książka
Witajcie w kolejnej odsłonie trzydziestodniowego targu książkowego. Dziś poruszam temat - według mnie - całkiem ciekawy, czyli utwory które miały mnie zachwycić, a jednak nie zachwyciły. Zapraszam :)

Absolutne sztandarowym przykładem książki, którą wszyscy wokół mnie się zachwycali (to jeszcze w gimnazjum było, a wtedy człowiek - wiadomo - głupi i naiwny...), jest Zmierzch Stephenie Meyer i cała związana z nim saga. Koleżanki polecały, wymieniały się kolejnymi  tomami, więc ja sobie zakupiłam swoje. Książka miała łączyć thriller z romansem (o ile pamiętam opis z okładki), a wyszło... wszyscy wiedzą jak. Saga Zmierzch zajmuje pozycję niekwestionowanego lidera wśród utworów przecenianych.

Kolejną książką, na której się zawiodłam (czytałam po angielsku, długo przed polską premierą - tak cudowna to miała być opowieść!), jest Obsydian Jennifer L. Armentrout, czyli pierwszy tom serii Lux. "Cudowny" Daemon mnie irytował, główna bohaterka (Kate? chyba tak miała na imię) podobnie, a już słodka do bólu zębów Dee była gwoździem do trumny kreacji bohaterów. Nie pojmuję fenomenu tej serii - szczególnie na amerykańskim Booktubie Lux ma szerokie grono fanów... Dlaczego?!

Pora na kolejny koszmarek czytany w języku oryginalnym przed polską premierą. Ukryte Kimberly Derting. Utwór miał potencjał, mógł stać się fajnym kryminałem/thrillerem dla młodzieży, ale autorka zarżnęła pomysł, wprowadzają romans. Ba, przesłaniając romansem wszelką rozsądną fabułę! W tenże sposób Ukryte pojawiło się w dzisiejszym zestawieniu.

Przejdźmy do książek, których nie czytałam "przed wszystkimi" (nie, nie wywyższam się w żaden sposób - nie mam lepszego określenia). Od razu przychodzi mi do głowy Pandemonium Lauren Oliver, drugi tom trylogii Delirium. Pierwsza część była ciekawa, miałam wysokie oczekiwania wobec drugiej (zwłaszcza że oceny na Lubimy Czytać były całkiem dobre), a tu taki zawód... Brak ciekawego pomysłu, nudni bohaterowie, przewidywalna fabuła. Nie, tego nie lubię!

Podobne zastrzeżenia mam wobec kolejnego drugiego tomu serii, mianowicie do Błękitu szafiru Kerstin Gier (Trylogia czasu tom 2). Nie wiem, skąd wzięły się te wspaniałe oceny w serwisach książkowych - przecież w tej książce właściwie NIC SIĘ NIE DZIEJE! Gwen i Gideon kilka razy skaczą w czasie, kłócą się ze sobą, godzą ponownie... i nic więcej! Tym bardziej sfrustrowana byłam, gdy nie mogłam wystawić książce gorszej oceny, ponieważ spodobało mi się kilka scen... Ale i tak się zawiodłam, liczyłam na coś ciekawszego!

Zbliżamy się do końca. Na końcu książka, której pojawienie się w dzisiejszym zestawieniu zaskoczy niejednego Czytelnika. Mój wybór padł na... Harry'ego Pottera i Insygnia Śmierci J.K. Rowling. Nie, nie przewidzieliście się. Siódmy tom popularnej sagi o młodym czarodzieju zawiódł mnie sromotnie. Było w nim coś dziwnego - coś "niepotterowego". Może za dużo śmierci; może dziwaczny, (w moim odczuciu pseudo-)psychologiczny rozdział na dworcu King's Cross; może Harry za bardzo się zmienił? A może to tylko ja się zmieniłam i żyłam pięknymi wspomnieniami o Harrym? Grunt, ze Harry Potter i Insygnia Śmierci okazał się wielkim zawodem, wbrew pochlebnym ocenom na serwisach książkowych.

Myślę, że na tym zamknę swoje zestawienie. Nie uwzględniłam w nim wielu szkolnych lektur, które miały być fajne (albo podobały się moim znajomym), a mnie się naprawdę nie podobały (np. Mały książę Antoine'a de Saint-Exupery'ego, Wesele Stanisława Wyspiańskiego).

Jakie książki są, według Was, przeceniane? Zgadzacie się z moimi wyborami, czy macie inne zdanie na temat moich "zawodów"?
Miłego dnia!

środa, 22 października 2014

"Królowa Zdrajców" - Trudi Canavan

Tytuł: Królowa Zdrajców (org. The Traitor Queen)
Autor: Trudi Canavan
Seria: Trylogia Zdrajcy #3
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 14 sierpnia 2012 r. (premiera: sierpień 2012 r.)
Ilość stron: 608

Po Królową Zdrajców sięgnęłam względnie szybko po Łotrze. Największa w tym zasługa Waszych odpowiedzi z ankiety - bo ja sama pewnie jeszcze długo bym zwlekała... Jeśli nie czytaliście Misji ambasadora i Łotra, kolejny akapit pomińcie, ponieważ zawiera spoilery.

Sonea i Regin wyruszają wreszcie do Sachaki - jako ambasadorowie Gildii i Krain Sprzymierzonych w sprawie Zdrajców, ale także przez wzgląd na Lorkina. Chłopak bowiem, po opuszczeniu szeregów Zdrajców, trafił przed majestat sachakańskiego króla i odmówił odpowiedzi na zadane pytania, co poskutkowało jego uwięzieniem. Dannyl nadal przeżywa problemy sercowe., Lilia natomiast, studiując i dodatkowo ucząc się od Mistrza Kallena arkanów czarnej magii, dodatkowo pomaga Aryi, Cery'emu i Golowi, którzy ukrywają się przed Skellinem, którego nadal nie udało się znaleźć...

Co typowe dla prozy Trudi Canavan, akcja toczy się naprawdę powoli. Autorka serwuje czytelnikom nieraz nieistotne szczegóły, które przedłużają lekturę, a tak naprawdę nic do niej nie wnoszą. Co więcej, Królowa Zdrajców wprowadza zupełnie nowe wątki. Koniec końców, ostatni tom Trylogii Zdrajcy to książka licząca około 600 stron maszynopisu (bez przesadnie wielkich marginesów), której akcję można by ścisnąć w połowie tego.
Muszę jednak oddać sprawiedliwość: autorka nieźle poplątała niektóre wątki. Wyraźnie nie mogła powstrzymać się przed wprowadzeniem wątku romantycznego, którego istnienia dopatrywałam się (i wreszcie dopatrzyłam!) mniej więcej od połowy Łotra. Ucieszyłam się, że w Trylogii Zdrajcy (wreszcie!) pojawiły się nie tylko homoseksualne pary (choć było ich naprawdę zaskakująco dużo... Czyżby pani Canavan usilnie próbowała przekonać odbiorców, że wokół nas jest aż tylu homoseksualistów?), ale także normalne pairingi - wolę czytać właśnie o takich.

Niełatwo określić, co właściwie było celem tej trylogii - oraz kto tak właściwie jest jej głównym bohaterem. Czy jest nim Lorkin - młodzieniec, który trafił do Sachaki, poznał zwyczaje tamtejszych rebeliantów, a później stał się cierpiętnikiem za ich sprawę? Może (stary, dobry) Dannyl, który próbował spisać historię magii i w tym celu udał się do Sachaki? Czy Sonea, która najpierw walczyła z niebezpieczną używką, wzięła pod swoje skrzydła niedoświadczoną adeptkę czarnej magii, a później wyruszyła do Sachaki jako negocjatorka? A może Lilia, która pojawiła się dopiero w Łotrze, ale mocno zamieszała w Gildii i Imardisie? Pomijając Dannyla, którego rola w Misji ambasadora i Łotrze stopniowo malała, by osiągnąć minimum w Królowej Zdrajców (naprawdę, mogłoby go tam nie być), pozostała trójka równo dzieli pomiędzy siebie uwagę czytelnika.
Podsumowując całą trylogię, nie dopatruję się celu, dla jakiego w kyrialiańskiej ambasadzie w Sachace pojawili się Tayend oraz Merria. O ile ten pierwszy miałby niejaki powód (znany osobom, które czytały Trylogię Czarnego Maga), o tyle młoda uzdrowicielka tylko pałęta się po budynku. Po Misji ambasadora myślałam, że między nią a którymś ze starszych magów nawiąże się romans (chyba nie zdziwiłabym się takim obrotem sprawy), a tymczasem... zupełnie nic.

Trylogia Zdrajcy kończy się podobnie do Trylogii Czarnego Maga. Na skutek wydarzeń z trzech tomów społeczeństwo staje nad przepaścią, trzeba zmienić prawa, dostosować się do nowych reguł gry. Taki finisz teoretycznie domyka wszystkie wątki (tym razem żadna z bohaterek nie jest w ciąży... a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), a jednocześnie pozostawia możliwość powstania kontynuacji. I choć Trudi Canavan rozpoczęła prace nad nową serią, niepowiązaną z Krainami Sprzymierzonymi, myślę, że jeszcze będziemy mieli okazję powrócić do tego uniwersum.

Królowa Zdrajców, choć zawiera kilka zaskakujących elementów, to raczej przeciętna lektura dedykowana miłośnikom stylu pisania Trudi Canavan. Ślamazarna akcja, rozległe opisy przeżyć wewnętrznych, dużo miłości... Tak mogłabym krótko opisać tę historię. Utwór godnie domyka Trylogię Zdrajcy, nie wyłamując się ani na plus, ani na minus. Będę śledzić dalszą twórczość pani Canavan, nadal będę darzyć miłością jej debiutancką Trylogię Czarnego Maga (ale nie będę jej czytać ponownie, by nie zniszczyć wspomnień), ale jednocześnie będę liczyć się z tym, że powoli wyrastam z targetu jej literatury. Starzeję się :(
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: miłośnikom spokojnych, melancholijnych historii o magii, miłości

niedziela, 19 października 2014

Gdzie ta polska wersja? #13


The Iron Queen - Julie Kagawa




Nazywam się Meghan Chase.
Myślałam, że to koniec. Że mój pobyt na dworze, niemożliwe do podjęcia decyzje, poświęcanie ukochanych osób, były już za mną. Ale nadchodzi burza, armia Żelaznego Dworu zabierze mnie z powrotem, mimo kopania i krzyków. Zabierze mnie od wygnanego księcia, którzy przyrzekł pozostać u mojego boku. Zabierze mnie do centrum konfliktu tak poważnego, że nie wiem, czy ktokolwiek go przeżyje.
Tym razem nie będzie już powrotów.

Co to jest? Trzeci tom Żelaznego dworu, kontynuacja Żelaznego króla i Żelaznej córki.
Dlaczego? Pierwsze dwa tomy uznaję za niesamowite. Oceniłam je bardzo wysoko i, patrząc po ocenach na Lubimy czytać, nie tylko mnie seria Julii Kagawy przypadła do gustu. Tymczasem Amber (znowu Amber - czemu oni zaczynają takie wspaniałe serie, a potem ich nie kończą?!) rozbudził czytelniczą ciekawość i...
Szanse na wydanie? Bardzo nikłe. Owszem, pomiędzy polską premierą Żelaznego króla i Żelaznej córki minęło względnie sporo czasu, ale nie aż tyle. Szkoda, że Amber po raz kolejny nie sprostał zadaniu i porzucił dobrze rokującą serię :(

Czytaliście Żelazny dwór? Chcielibyście przeczytać o kolejnych przygodach Meghan, Pucka i Asha?

środa, 15 października 2014

"Nie gaś światła" - Bernard Minier

Tytuł: Nie gaś światła (org. N'éteins pas la lumière)
Autor: Bernard Minier
Seria: Martin Servaz #3
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 29 września 2014 r. (premiera: luty 2014)
Ilość stron: 504

Bernard Minier urzekł mnie jakiś czas temu swoim debiutanckim Bielszym odcieniem śmierci. Wprawdzie jego drugą wydaną w Polsce książkę (Krąg) jakoś przegapiłam, już ją zakupiłam... a do tego przeczytałam trzeci tom przygód Martina Servaza, francuskiego policjanta przebywającego na urlopie chorobowym!

Dotychczas ułożone i całkiem udane życie Christine zaczyna zmieniać się w wigilię Bożego Narodzenia. Otrzymuje anonimową wiadomość od kogoś, kto chce się zabić. Ten fakt ją niepokoi, ale stanowi dopiero preludium kolejnych wydarzeń. Ktoś doskonale wie, że otrzymała list i go zignorowała. Młoda dziennikarka niemal z dnia na dzień traci wszystko, co jest jej drogie - pozostaje jej tylko ukochany piesek Iggy i były kochanek Leo. Prześladowca nie zamierza spoczywać na laurach - chce zniszczyć Christine do końca.
Jednocześnie Martin Servaz (nieco nieoficjalnie) zawiesza swoje chorobowe i wznawia śledztwo w sprawie samobójstwa Celii Jablonki. Funkcjonariusz ma powody, by uwierzyć iż kobieta nie odebrała sobie życia całkowicie dobrowolnie.


Przebrnąwszy przez zupełnie niezwiązany z tematem utworu prolog, zagłębiłam się w "prawdziwą" historię. Towarzyszymy Christine od chwili odnalezienia przez nią dziwnego anonimu, a później jesteśmy świadkami jej przemiany - z racjonalnej, uroczej dziennikarki w szaloną, paranoicznie przerażoną resztkę kobiety. Jednocześnie wraz z Servazem próbujemy rozwiązać zagadkę śmierci Celii. Niesamowite jest to, jak autor opisał te dwa wątki. Najpierw miałam wrażenie, że Servaz tak naprawdę bada sprawę Christine, która z jakiegoś powodu figurowała w aktach pod innym nazwiskiem. Później, kiedy zdałam sobie sprawę, że takiej teorii przeczą liczne achronologie, nie byłam w stanie zlokalizować prześladowcy. Podobnie jak Servaz (oraz Christine, która przecież nie jest głupią gąską i fakty łączyć umie), nieraz wpadałam na fałszywe tropy i byłam skora pociągnąć przed wymiar sprawiedliwości osobę, która okazywała się zupełnie niewinna...
Nie gaś światła podzielono na trzy akty. Pierwszy z nich - najdłuższy - to rozwinięcie akcji opisanej przeze mnie w drugim akapicie. Jest tam sporo niespodziewanych zwrotów akcji i zaskakujących rozwiązań, a do tego często wieje grozą, ale to nic w porównaniu z tym, co dzieje się w pozostałych dwóch aktach! Nie sądziłam, że po "rozwiązaniu sprawy" jeszcze tyle może mnie w niej zaskoczyć! Nie chcę zdradzać za dużo, ale w tej części książki naprawdę dowiecie się, co znaczy strach.

Bernard Minier bardzo mocno przedstawił psychikę Christine. Może nieco przesadził, ponieważ jej reakcje wydawały mi się momentami przerysowane i mocno nieprawdopodobne. Dość łatwo weszłam w skórę tej zastraszonej młodej kobiety, mimo wspomnianego mankamentu. Nieraz naprawdę szczerze jej współczułam, lecz, choć nigdy nie znalazłam się w podobnej sytuacji (i nie życzę tego najgorszemu wrogowi!), raczej nie reagowałabym tak jak ona. Niemniej wewnętrzną - a także zewnętrzną - przemianę bohaterki możemy obserwować na kartach Nie gaś światła, co stanowi gratkę dla miłośników historii psychologicznych. Za to Servaz pozostał taki jak zawsze: dociekliwy, uparty, nieraz naginający rzeczywistość do swoich potrzeb. Początek i koniec książki każą nam oczekiwać kontynuacji jego wątku w kolejnych tomach - na które niecierpliwie czekam!

Nie gaś światła opatrzono nie tylko intrygującym tytułem, ale i bardzo sugestywną okładką. Utwór traktuje o prześladowcach (stalkerach), którzy są gotowi na wiele, byle zatruć życie swojej ofiary. A czyż wyglądająca pomiędzy żaluzjami kobieta nie wpasowuje się idealnie w tę tematykę? Wydźwięk tytułu także wydaje się jasny - jeśli tylko przeczytaliście moje powyższe wypociny.

Bernard Minier po raz kolejny mnie zachwycił. Łącząc thriller, opowieść psychologiczną i złożony kryminał utwierdził swoją pozycję na liście moich ulubionych autorów. Jeśli nie mieliście styczności z jego twórczością, Nie gaś światła będzie świetnym początkiem - choć teoretycznie to trzeci tom serii o Martinie Servazie. Oczywiście Bielszy odcień śmierci także polecam, a Krąg... niby nie czytałam, ale powiem w ciemno: także warto :)
Ocena końcowa: 6-/6
Polecam: miłośnikom thrillerów, kryminałów, powieści psychologicznych

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis

niedziela, 12 października 2014

30 Day Book Challenge - dzień 7


Dzień 7 - Książka która cię śmieszy
Witajcie! Dziś - już po raz siódmy - realizować będę 30-dniowe wyzwanie książkowe. Tym razem padło na książki, które mnie śmieszą, przyprawiają o śmiech... Cóż, to trochę podobne do dnia piątego - Książki, która czyni cię szczęśliwą - ale niech będzie...

Pierwszą książką, która - jak pamiętam - przyprawiła mnie o wybuch śmiechu, była Dynastia Miziołków Joanny Olech. Czytałam tę książkę w podstawówce, na potrzeby jakiegoś konkursu, i naprawdę uśmiałam się co nie miara! To ciepła historia o perypetiach zupełnie zwyczajnego chłopca. Naprawdę polecam - jeśli nie Wam, to młodszemu rodzeństwu / kuzynostwu / koleżeństwu ;)

Chyba najświeższą (w sensie: niedawno przeczytaną) książką, która mnie rozbawiła, była Mechaniczna księżniczka Cassandry Clare. Jeśli czytaliście książkę lub recenzję, zapewne znacie powód. Jeśli nie - w utworze pojawił się wielki demoniczny robal, który zżerał ludzi. Nazwijcie mnie bezduszną, ale sama koncepcja wydała mi się tak absurdalna, że po prostu nie mogłam nie parsknąć śmiechem.

Z uśmiechem na ustach czytałam także trylogię Katarzyny Bereniki Miszczuk: Ja, diablica, Ja, anielica oraz Ja, potępiona. Autorka stosuje komizm sytuacyjny i słowny, a do tego robi to w niewymuszony i sympatyczny sposób. Jeśli jeszcze nie znacie tej serii, gorąco polecam.

Jakże mogłabym nie wspomnieć o najsłynniejszym kawałku twórczości Andrzeja Sapkowskiego, czyli o Wiedźminie! Fantasy pełną gębą, a do tego ociekające (najczęściej czarnym, prymitywnym i mało wyszukanym) humorem to mój absolutny faworyt.
Z podobnych powodów cenię Niewidzialną koronę Elżbiety Cherezińskiej. Nie czytałam wprawdzie Korony stali i krwi, czyli pierwszego tomu Odrodzonych królestw, ale sądzę, że humorystycznie utrzymana jest na podobnym poziomie.


Nieco mniej podobała mi się trylogia Pogodnik trzeciej kategorii Romualda Pawlaka. Niemniej lekturę na pewno można zaliczyć do tych rozbawiających i poprawiających nastrój.

Na koniec zaś wspomnę o niewydanej w Polsce książce The Ring of Solomon Jonathana Stroud, którą mam okazję obecnie czytać (i tłumaczyć). Główny bohater, demon Bartimaeus, to tak pozytywna i radośnie zakręcona postać, do tego obdarzona niebagatelnym poczuciem humoru i autoironii! Nie czytałam innych utworów autora (Trylogia Bartimaeusa), ale poziom rozrywki jest zapewne porównywalny :)

Z mojej strony to tyle. Wielkimi krokami zbliżają się 18. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie. Już się nie mogę doczekać!
Jakie książki Was doprowadzają do śmiechu?

środa, 8 października 2014

"Taniec cieni" - Yelena Black

Tytuł: Taniec cieni (org. Dance of Shadows)
Autor: Yelena Black
Seria: Taniec cieni #1
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 24 lipca 2014 r. (premiera: luty 2013)
Ilość stron: 400

Zamieszczony na okładce Tańca cieni frazes, jakoby powieść miała spodobać się fanom Czarnego łabędzia, wydawał mi się przesadzony. Ale jednocześnie zachęcający. I chyba po raz pierwszy od dawna muszę się z nim zgodzić - bo ja przepadłam!

Vanessa Adler rozpoczyna naukę w prestiżowej Nowojorskiej Akademii Baletu. Zawodowym tańcem interesuje się wprawdzie od niedawna - od chwili zniknięcia jej starszej o trzy lata siostry - ale jej osoba i nieprzeciętny talent szybko zwracają na nią uwagę otoczenia. W otoczeniu trzech wyjątkowych mężczyzn - przystojnego Zeppelina, zgryźliwego Justina i surowego trenera Josefa - oraz grupki przyjaciółek, dziewczyna rozpoczyna treningi. Na jej pobycie w szkole cieniem kładą się jednak dwie sprawy: planowana premiera baletu Ognisty ptak oraz tajemnicze zniknięcia wybitnych tancerek - bo Margaret Adler nie była pierwszą, która bez pożegnania odeszła...

Początek Tańca cieni bardzo przypominała mi Czarnego łabędzia. Główna bohaterka spełniła swoje marzenie o dostaniu się do elitarnej szkoły i zaczyna walczyć o główną rolę w największym wydarzeniu sezonu. Jednocześnie toczy wewnętrzną walkę, stara się poznać sekrety trenera i nie zwariować od nieprzychylnych spojrzeń starszych dziewcząt oraz nieustającej presji otoczenia. Muszę przyznać, że wbrew moim obawom, autorka naprawdę ciekawie opisała taneczne perypetie Vanessy. Spodziewałam się nudy i stagnacji, a dostałam naprawdę interesującą i nienaciąganą historię.
Z upływem kartek zaczęło robić się mroczniej i groźniej. A do tego magicznie; gdzieś za połową w utworze zaistniała magia. Oczywiście - jak na książkę o balecie przystało - głównym medium "magiotwórczym" jest taniec. W Tańcu cieni padło jedno z najbardziej żałosnych stwierdzeń, z jakimi spotkałam się w książkach: "Odpowiednie kroki wykonane przez odpowiednią tancerkę mogą zniszczyć świat" (czy jakoś tak; nie mam książki przy sobie). Ale poza tym, całość niesamowicie mi się spodobała. Nie mogłam się nadziwić, jak z tak "nudnego" (z literackiego punktu widzenia) tematu jakim jest taniec udało się zrobić tak ciekawą i wciągającą historię.

Taniec cieni to utwór dla młodzieży, więc niezbyt zdziwiło mnie pojawienie się trójkąta miłosnego. Do plusów utworu mogę zaliczyć jego "realizację", ponieważ Vanessa - znalazłszy sobie tego jedynego - na drugiego właściwie przestała zwracać uwagę. Pewnie nie zaskoczę Was także informacją, że jeden z nich okazał się Bad Boyem... choć mnie osobiście zaskoczyło to, kto naprawdę był zamieszany w aferę. Okej, może powiem jeszcze coś o głównej bohaterce...
Cóż, Vanessę uznaję za najsłabszy punkt powieści. Po pierwsze: no bez przesady, która z Was, drogie Czytelniczki, poszłaby do szkoły tylko po to, by upewnić się, że na pewno nie ma w niej Waszej starszej siostry oraz by wypełnić jej (nie swoje!) ambicje? Po drugie: nie wiem, czy amatorka (która zaczęła interesować się baletem względnie niedawno) byłaby w stanie przejść wstępne testy na tego typu uczelnię. Pomijając te fabularno-postaciowe grzeszki, dziewczyna była okej; no, prawie, bo czasami zachowywała się nieodpowiednio do swojego wieku.

Taniec cieni już trafił na listę moich ulubionych książek. Okładka mnie zachwyciła, treść wciągnęła i choć nie pokochałam głównej bohaterki, chętnie przeczytam ciąg dalszy jej przygód. Na pewno nie jest to historia dla każdego; przyda się choć odrobina zainteresowania tańcem, odporność na absurdalność pomysłu (wtedy można docenić jego geniusz :D ) oraz sympatia wobec książek młodzieżowych. Jeśli spełniacie te warunki, z czystym sumieniem mogę Wam polecić Taniec cieni. Wierzę, że spodoba się Wam tak samo jak mnie (zaś jeśli spełniacie tylko ostatni, też powinno przypaść Wam do gustu).
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: fanom Czarnego łabędzia; miłośnikom powieści młodzieżowych

niedziela, 5 października 2014

Gdzie ta polska wersja? #12


Sinner -Maggie Stiefvater



Sinner koncentruje się na Cole'u St. Clair, ważnej postaci bestsellerowej trylogii Wilki z Mercy Falls. Wszyscy sądzą, że znają historię Cole'a. Sława. Uzależnienie. Upadek. Zniknięcie. Ale tylko kilka osób zna najmroczniejszy sekret Cole'a - jego umiejętność zmiany w wilka. Jedną z nich jest Isabel. Kiedyś mogli się nawet pokochać. Ale to było chyba wieki temu. Teraz Cole powrócił. Znów w świetle fleszy. Znów w strefie zagrożenia. Znów w życiu Izabel. Czy tego grzesznika można jeszcze ocalić?
Co to jest? Kontynuacja Drżenia, Niepokoju i Ukojenia; dodatek do serii, oznaczany numerem 4 lub 3.5.
Dlaczego? Trylogia zdobyła moje serce, mimo że koncentrowała się na związku pomiędzy dziewczyną i chłopakiem-wilkołakiem. Została jednak poprowadzona w tak interesujący sposób, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. No i Cole, na którym ma koncentrować się Sinner (Grzesznik)... Choćby ze względu na niego chciałabym przeczytać tę książkę.
Szanse na wydanie? Przeciętne. Wilga wydawała trylogię jakiś czas temu i wszyscy uznali serię za zamkniętą. A tu niespodziewanie, w lipcu 2014 roku, pojawiła się kolejna książka! Biorąc pod uwagę popularność Wilków, myślę, że Wilga zdecyduje się na wykup praw.

Czytaliście Wilki z Mercy Falls? Co sądzicie o kolejnej książce w serii, tym razem koncentrującej się na konkretnej, właściwie drugoplanowej postaci?

piątek, 3 października 2014

"Wściekły wiatr" - Emmy Laybourne

Tytuł: Wściekły wiatr (ang. Savage Drift)
Autor: Emmy Laybourne
Seria: Monument 14 #3
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 30 września 2014 r. (premiera: maj 2014)
Ilość stron: 349

Już Odcięci od świata, czyli pierwszy tom Monumentu 14, podbił moje serce. Antyutopijny świat - choć ograniczony do jednego supermarketu - okazał się na tyle ciekawy, że musiałam poznać ciąg dalszy.
Jeśli nie czytałaś / czytałeś Odciętych od świata oraz Nieba w ogniu, pomiń kolejny akapit, ponieważ może zawierać spoilery.

Dean, Astrid i większość dzieci z supermarketu dotarli bezpiecznie do obozowiska w Kanadzie. Nadal próbują odnaleźć rodziców, ale mają też nowe problemy. Na przykład szybko rozwijającą się ciążę Astrid i Nika, który za wszelką cenę chce wyciągnąć swoją przyjaciółkę z obozowiska dla osób z grupą 0 (czyli tych agresywnych). Oczywiście cała gromadka nadal marzy o dotarciu na farmę wujka Nika. Jak potoczą się losy młodocianych bohaterów?

Wydarzenia opisane w tym tomie trwają pięć dni (plus epilog) i - choć to na pozór niewiele - naprawdę nie można się nudzić. Bohaterowie podejmują kolejne decyzje, zmagają się z kolejnymi problemami i na pozór wolno biegnąca akcja wcale nie nuży. Duża w tym zasługa narracji, ponieważ wydarzenia tego tomu opowiadają nam dwie osoby: oczywiście Dean oraz znana czytelnikom dziewczyna (jej tożsamość niech pozostanie tajemnicą), która bardzo dokładnie relacjonuje wydarzenia w czasie teraźniejszym.
Zakończywszy lekturę, stwierdziłam, że Wściekły wiatr bardzo przypominał mi coś, co już czytałam. Dość szybko doszłam do wniosku, że były to dwie młodzieżowe serie: GONE: Zniknęli Michaela Granta oraz Przez burze ognia Veronici Rossi. Podobieństwo do pierwszej było wprawdzie bardziej wyraźne w Odciętych od świata, gdzie młodzież tworzyła własną niezależną społeczność pozbawioną dorosłych, ale także tutaj bohaterowie w większości radzą sobie sami, bez udziału starszych. Natomiast podobieństwo do trylogii Veronici Rossi objawiło mi się podczas opisu pierwszego wściekłego wiatru. Zjawisko atmosferyczne skojarzyło mi się z eterowymi burzami... choć miało nieco inne skutki.
Pewnym fabularnym mankamentem okazał się "kalendarz" w dolnej części stron. Według niego od gradobicia z pierwszego tomu minęło około 30 dni. Tymczasem bohaterowie nieraz powtarzają, że dwa miesiące temu trafili do Greenwaya i tak dalej... Dwa miesiące to chyba więcej niż 30 dni, prawda?

Porównując bohaterów z początku trylogii z tymi z jej końca, bardzo łatwo można dostrzec ogromne różnice. Nawet najmłodsi zachowują się inaczej, bardziej dojrzale. Chyba największą przemianę zaobserwowałam w przypadku Astrid, która w Odciętych od świata kreowana była na pewną siebie szkolną gwiazdę, a we Wściekłym wietrze staje się troskliwą młodą kobietą w podejrzanie zaawansowanej (nawet jak na postapokaliptyczne standardy świata przedstawionego) ciąży. A nasza druga narratorka, przebywająca w obozie dla zer, wymyka się wszystkim normom. Ona sama doskonale zdaje sobie z tego sprawę i ubolewa nad tym, jak bardzo się zmieniła. Autorka przedstawiła ją bardzo sugestywnie i brutalnie - głównie dlatego, że była wystawiona na działanie trucizny na tyle długo, by zmiany w jej psychice dokonały się na stałe (albo prawie na stałe).

W utworze nie brakuje zasmucających scen. Już sama okładka prezentuje się niewesoło: jakieś płonące ruiny, człowiek uczepiony ogrodzenia, jakby po drugiej stronie znajdowała się bliska osoba. Nie mam wątpliwości, że to ilustracja konkretnej, poruszającej sceny z książki. Mam jednak pewne zastrzeżenia do opisu z okładki: moim zdaniem zdradza zbyt dużo z treści utworu. Wiem, że takie opisy przy kolejnych tomach serii to śliska sprawa (jak nie zdradzić zbyt wiele z fabuły, a jednocześnie zachęcić czytelnika?), ale tutaj naprawdę przeczytałam zbyt dużo.
Przy okazji, zerknijcie na francuską okładkę Wściekłego wiatru. Choć tytuł (Camp d'isolement czyli Obóz odosobnienia), okładka, a nawet nazwa serii (Seuls au Monde czyli Sami w na świecie) bardzo różnią się od oryginału, uważam, że jest świetna! Przedstawia głównych bohaterów tomu... i przyznaję, że nie ze wszystkimi wizerunkami bym się zgodziła ;) Poniżej prezentuję Wam francuskie okładki wszystkich tomów.


Wściekły wiatr to wspaniałe, porywające zakończenie pasjonującej trylogii dystopijnej. Wyraziści, prawdopodobni bohaterowie, ich interesujące perypetie i ciekawy świat przedstawiony sprawiają, że na pomniejsze mankamenty nie zwraca się uwagi. Całą serię gorąco polecam: zarówno miłośnikom powieści młodzieżowych, jak i antyutopii oraz niezgorszych sensacji.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: miłośnikom młodzieżówek, antyutopii, sensacji; fanom serii GONE: Zniknęli

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis
http://rebis.com.pl
 

środa, 1 października 2014

"Przez burze ognia" - Veronica Rossi

Tytuł: Przez burze ognia (org. Under the Never Sky)
Autor: Veronica Rossi
Seria: Przez burze ognia #1
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 21 stycznia 2013 r. (premiera: styczeń 2012)
Ilość stron: 362


Przez burze ognia zaczęłam czytać po angielsku, potem nadeszła sesja (albo książki od wydawnictw, teraz nie pamiętam) i książkę porzuciłam. Wróciłam do niej po polsku, kupując na promocji w Empiku. No i przeczytałam w jeden dzień...

Siedemnastoletnia Aria wraz z przyjaciółką, synem Konsula i dwójką jego kumpli postanawiają złamać zasady, opuścić bezpieczny Pod i wejść do sektora rolniczego (zwanego SR6). Nie brzmi to groźnie, ale wydarzenia przyjmują dramatyczny obrót i grupka widzi Dzikiego - czyli człowieka spoza Podu. Peregrine "Perry", bo to o nim mowa, dość szybko wycofuje się z obcego terytorium, ale w jego wiosce czekają na niego kolejne przeciwności. Dwójka bohaterów (niezależnie) zostaje skazana na wygnanie i spotyka się pod wzburzonym eterowym niebem. Choć są swoimi naturalnymi wrogami, muszą połączyć siły, ponieważ tylko w ten sposób mogą wrócić do swoich bliskich.
Co nieco o realiach świata przedstawionego. Znajdujemy się w świecie, w którym po niebie przemyka niebieski eter, wywołuje burze, pali pola uprawne i wywiera zły wpływ na ludzkość. "Normalni" ludzie mieszkają w Podach - wielkich zbiornikach - na lewych oczach mają Wizjery i całymi dniami przesiadują w Sferach (wirtualnych rzeczywistościach, w których prowadzą drugie... a właściwie pierwsze życie). Tymczasem "dzicy" ludzie (spoza Podów) dzielą się na cztery typy: Audów (wyśmienity słuch), Scirów (wyśmienity węch), Vidów (wyśmienity wzrok) oraz nieobdarzonych Zmysłem. Mieszkają w osadach rządzonych przez Wodzów Krwi. Całymi dniami polują, gotują, piorą... jak to ludzie.

Fabularnie Przez burze ognia utrzymuje się powyżej przeciętnej. Spotkanie głównych bohaterów i związek pomiędzy nimi nie stanowi zaskoczenia (zwłaszcza jeśli obejrzało się oficjalny polski zwiastun albo dokładnie przeczytało opisy z okładki), ale poza tym nie jest źle. Autorka postawiła na drodze Arii i Perry'ego wiele przeszkód, ale nie były one przekombinowane. Ot, burza eterowa, Krukorzy (kanibale) czy głupie pęcherze na stopach. Zwłaszcza na początku problemy zdawały się z życia wzięte, dzięki czemu jakoś łatwiej zżyłam się z bohaterami. Akcja wartko prze do przodu, choć w teorii wędrówka postaci trwa całymi tygodniami (i dobrze, nie wyobrażam sobie tego rozpisanego jak we Władcy pierścieni).
Ucieszyła mnie konsekwencja utworu. Aria od początku zamierzała uruchomić swój Wizjer i skontaktować się z matką, po czym do niej dołączyć. Zawzięcie dążyła do tego celu, choć nie zawsze było łatwo. Perry postanowił pomóc Arii, ponieważ chciał wziąć ją jako zakładniczkę i odzyskać utraconą bliską osobę. Cel zrealizował tylko częściowo, ale i tak uznaję to za plus.
Nieco nielogicznym i przerysowanym wydał mi się konflikt Perry'ego z Krukorami. Wprawdzie chłopak zasłużył sobie na brak ich przychylności, ale nie do takiego stopnia, by wzburzony sześćdziesięcioosobowy oddział oblegał osadę, w której ten się ukrył! Moim zdaniem to zbyt absurdalna koncepcja... i potrzebna chyba tylko do tego, by Aria i Perry więcej czasu ze sobą spędzili. Natomiast Wielka Niespodzianka, którą poznajemy daleko za połową tomu, dla uważnego czytelnika okazuje się lekkim zdziwieniem. Niestety, Veronice Rossi nie udało się mnie zaskoczyć.

Nie mogę nie wspomnieć o bohaterach, ponieważ oni nieco wyłamują się ze schematów. Aria nie jest byle ofermą, wyraża własne zdanie i nie boi się głośno wyrażać niezadowolenia czy sprzeciwu. Podejmuje nawet próbę opanowania sztuki strzelniczej i nożowniczej, choć - uwaga! - nie udaje jej się ich dostatecznie dobrze opanować. Perry z kolei jest zwinny, sprawnie posługuje się bronią, jest Scirem i Videm, a do tego zabija - i nie wstydzi się do tego przyznać. No i jest Dzikusem, choć jego dzikość z kolejnymi stronami coraz bardziej łagodnieje. Naprawdę przyjemnie czytało się słowne potyczki na linii Aria-Perry. Z istotniejszych dla fabuły postaci warto wymienić starszego brata Perry'ego, Vale'a, Wodza Krwi plemienia Fal, oraz jego syna Talona. Ta dwójka naprawdę sporo namieszała w całej fabule. Śmiem twierdzić, że gdyby nie oni, Aria umarłaby na pustyni, a Perry dożyłby starości w swojej wiosce...
No i w Przez burze ognia nie ma trójkąta romantycznego! Wypatrywałam go z utęsknieniem i się nie doczekałam. Przy odrobinie chęci autorka mogłaby go wprowadzić, ale postanowiła tego nie robić. Przynajmniej książka stała się bardziej oryginalna :)

Im bliżej końca, tym szybciej przewracałam kartki. Aria zbliżała się do realizacji swojego celu, ale zupełnie nie spodziewałam się takiego finiszu! Równie mocno zaskoczyło mnie rozwiązanie wątku Perry'ego. A kiedy byłam już pewna, że historia się skończyła i czeka mnie jakiś dramatyczny cliff-hanger... opowieść niespodziewanie zamknęła się. Niby zakończenie pozostaje otwarte, ale Przez burze ognia nie pozostawia odbiorcy w niepewności. Zakończywszy lekturę stwierdziłam, że tak mogłaby skończyć się cała opowieść. Ale przede mną jeszcze dwa tomy...

Przez burze ognia to historia wciągająca, osadzona w pasjonującym uniwersum. Może poszczycić się nietuzinkowymi bohaterami, niewymuszonym humorem i pseudo-prozaicznością problemów protagonistów. Choć nie do końca popieram ostateczny wybór Arii, wierzę, że wielu z Was przyklaśnie jej decyzjom i chętnie przeczyta o nastolatce, która jest prawie taka jak każda czytelniczka, i nastolatku, który - choć niewykształcony i dziki - może poszczycić się bogatym życiowym doświadczeniem.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: miłośnikom powieści fantastycznych i YA