piątek, 7 stycznia 2011

"Ukryte" - Kimberly Derting

Tytuł: Ukryte (ord. The Body Finder)
Autor: Kimberly Derting
Seria: Ukryte, #1
Data wydania: 9 marca 2011 (świat: marzec 2010)
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 336

Do sięgnięcia po książkę niewydaną nad Wisłą skłoniły mnie: intrygujący tytuł i ciekawa okładka. Nie mogąc się pohamować, przeczytałam. I oto wnioski...

Violet Ambrose jest licealistką, ale daleko jej do sztampowości. Potrafi wyczuwać zmarłych, których zwłoki nie są pochowane jak należy. Już jako ośmiolatka, w czasie spaceru w lesie, znalazła ciało nastoletniej dziewczyny... Ale "echa" (czyli wyczuwane przez nią impulsy) pojawiają się nie tylko przy ofiarach: także osoba, która przyczyniła się do śmierci jest otoczona specjalną aurą. I tyczy się to nie tylko ludzi: nawet jej kot przyprawia ją o ból głowy, gdy wraca z polowania.

O co chodzi w całej historii? Otóż w mieście, w którym mieszka Violet z rodzicami, zaczynają znikać młode dziewczyny. Nasza bohaterka, przebywając nad jeziorem, znajduje niezidentyfikowane ciało. Jak się okazuje, jest to jedna z zaginionych. Powoli odnajdują się także kolejne... Ups, właśnie zdradziłam Wam niemal połowę książki. Pewnie zastanawiacie się, jak to możliwe? Spieszę z wyjaśnieniem...

Wbrew moim oczekiwaniom główny wątek powieści to nie rozwiązywanie zagadki, kto stoi za morderstwami. Na pierwszy plan wysuwa się wątek... miłosny! Ponieważ Violet ma wiernego przyjaciela, Jaya Heatona, do którego od pewnego czasu zaczyna czuć coś więcej niż przyjaźń. Zapoznając się z tym rysem fabuły, nie mogłam się opędzić od porównań do Zmierzchu S. Meyer. W obydwu pozycjach dziewczyna zadręcza się myślami, jaki to ON jest wspaniały, jaki cudowny, podczas gdy ona taka nijaka, zwyczajna... Tymczasem ON czuje to samo i zastanawia się, czy ONA jest gotowa na poznanie prawdy...
Chyba nie zdziwicie się, gdy napiszę, że koniec końców się ze sobą zejdą i, co irytowało mnie chyba najbardziej, niemal bez końca się całują (żeby było zabawniej, tom pierwszy również kończy się balem w szkole, na który kontuzjowana bohaterka w pięknej sukni się wybiera).

Równolegle do tego harlequina prowadzone jest śledztwo. Ciekawym zabiegiem jest przedstawienie sytuacji z perspektywy mordercy. Kiedy ten typ spod ciemnej gwiazdy zdaje sobie sprawę, że Violet z jakiegoś powodu rozgryzła jego tajemnice (i przyczyniła się do zapuszkowania jego partnera w zbrodni), zaczyna na nią polować. Pomysł bardzo ciekawy, jego zabiegi mogłyby prowadzić do ciekawych i przerażających sytuacji, ale... miłość przede wszystkim. Najlepiej z całej książki wypada zakończenie (ostatnie 3-4 rozdziały): minimalna ilość romansu i maksymalna dawka emocji (nie powiem dlaczego, to byłoby nie fair z mojej strony). Ale koniec to nie wszystko - najpierw trzeba do niego dotrzeć.

Dobrze byłoby nieco przybliżyć Wam głównych bohaterów. Nasza Violet wydaje się całkiem sympatyczną i normalną dziewczyną, jednak jej emo-myśli, emo-wywody oraz dialogi wewnętrzne, gdy zastanawia się, cza kocha Jaya, czy on ją kocha, czy powinna powiedzieć mu to pierwsza... spowodowały, że zaczęła mnie irytować. Także ów "cudny" pan Heaton działał mi na nerwy swoją nadopiekuńczością, "miśkowatością" oraz tekstami typu: "Nieważne, co nas spotka, zawsze będziemy się kochać". Być może amerykańskie nastolatki lubią takich pantoflarzy: ja preferuję facetów z charakterkiem. Sytuację nieco ratuje drugi plan, czyli przyjaciółki Violet oraz jej rodzina, występują oni jednak tak rzadko, że niemal ich nie zauważamy.

Podsumowując, The Body Finder zawiódł mnie na całej linii. Ciekawie poprowadzony wątek kryminalny, elementy dobrze zapowiadającego się thrillera zostały zabite przez ckliwe tudzież namiętne wyznania pary siedemnastolatków. Czytając książki tego typu rozumiem, za co cenię serię Gone czy Igrzyska śmierci: tam wątek miłosny nie służy tylko wydłużeniu książki, zrobieniu trzech tomów (bo na tyle ma opiewać seria) z czegoś, co mogłoby się zmieścić w jednym. To, że ten jeden byłby ciekawszy, nie ma znaczenia - liczy się komercja i tyle. Raczej nie polecam.
Ocena końcowa: 2/6
Polecam: tym, którym spodobał się Zmierzch

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Jak zauważyliście, piszę o książce niewydanej w Polsce. Takie sytuacje będą się zdarzać: chciałabym zachęcić Was do poszerzania swoich horyzontów. Jeśli bylibyście zainteresowani, mogę zamieszczać tłumaczenia kilku rozdziałów, tak na próbę.
Już niedługo (jeśli wszystko pójdzie dobrze), przedpremierowa (lub tuż popremierowa) recenzja Cienia nocy (ang. Nightshade) autorstwa Andrei Cremer (premiera w Polsce: 11 stycznia).

4 komentarze:

  1. Oj, to ja na pewno spasuję. Wątek kryminalny wydaje się fajny, ale jeśli jest on tylko tłem dla romansidła, raczej nie sięgnę po tę pozycję ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam ochoty na książki stworzone na podobiznę "Zmierzchu", więc nie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie, że zabrałaś się za zagraniczne książki. Wątek miłosny, niestety w tej erze "po zmierzchu" stał się nie do zniesienia i niektórzy przyćmiewają względnie dobrą akcję jakimiś wywodami, np. "Nie ważne jak będzie, my będziemy razem", tak jak podobnie zauważyłaś zdarzyło się w tej pozycji.
    Pewnie nie przeczytam tej pozycji, a szkoda, bo wątek z odnajdywaniem zmarłych mógłby być bardzo ciekawie rozwinięty. Pani Harris, chyba napisałam coś podobnego, czy mi się zdaje?
    Pisz, pisz o zagranicznych książkach, przynajmniej dla mnie :D
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Łaaaa, taka niska ocena? Jestem w szoku, bo jak na razie słyszałam same dobre rzeczy o tej lekturze. No, to teraz nawet nie żałuję, że nie kupiłam ;)

    OdpowiedzUsuń