niedziela, 31 lipca 2011

"Zła matka" - Ayelet Waldman

Tytuł: Zła matka. Kronika matczynych wykroczeń, drobnych katastrof i rzadkich momentów chwały (org. Bad Mother: A Chronicle of Maternal Crimes, Minor Calamities, and Occasional Moments of Grace)
Autor: Ayelet Waldman
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 4 maja 2011 r. (premiera: maj 2009)
Ilość stron: 224

Ayelet Waldman to znana za oceanem publicystka, jej artykuły ukazywały się między innymi w The New York Times, The Guardian czy Vogue. W 2002 roku zadebiutowała na książkowym rynku detektywistyczną serią "Mommy-Track" ("Mama na tropie"), a siedem lat później opublikowała swoje przemyślenia na temat macierzyństwa (jest matką czwórki dzieci) - i właśnie o tej pozycji dzisiaj napiszę.

Wszystko zaczęło się od artykułu, w którym pani Waldman oznajmiła, że bardziej kocha męża niż swoje dzieci. Poruszona opinia publiczna okrzyknęła ją Złą Matką. Kobieta zgadza się z ich opinią, ale na kartach tej książki snuje refleksje, czym Zła Matka różni się od Dobrej Matki. Wspominając różne momenty z życia swojej licznej rodziny (męża Michaela i czwórki dzieci: Sophie, Zeke'a, Rosie i Abrahama), konfrontuje je ze stereotypami. Nie próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy Dobrą Matką jest ta, która rezygnuje z pracy by zająć się dziećmi, czy ta która realizuje się na polu rodzinnym i zawodowym. Nie rozstrzyga wielu podobnych dylematów, nie narzuca odpowiedzi: wyciągnięcie wniosków pozostawia czytelnikowi.

Ayelet ciekawie i barwnie opisuje swoją rodzinę. Szybko poczułam się jak jej kolejna członkini. Książka została podzielona na osiemnaście rozdziałów (pewnie zdziwicie się dlaczego akurat tyle), których treść nie jest ułożona chronologicznie, co wprowadza pewien chaos, ale po początkowych problemach szybko się do tego przyzwyczaiłam. W tym szaleństwie tkwi metoda, jak głosi stare porzekadło. Autorka przedstawia nie tylko swój punkt widzenia, ale także Michaela czy osób trzecich, niejednokrotnie udowadniając samej sobie, jak Złą Matką jest. Nie ucieka też od politycznych nawiązań, które mnie (i zapewne większości polskich czytelników) niewiele mówiły, mimo przypisów dodanych przez naszego rodzimego wydawcę.

Podczas lektury, niestety, nie wyrobiłam sobie zdania, jak wygląda Dobra a jak Zła Matka. Jestem za to w zupełności pewna, że Ayelet Waldman nie zalicza się do Złych Matek - niejedna "dobra" rodzicielka robi dla swoich dzieci mniej niż ona. Zawsze znajdą się osoby, które myślą inaczej, które spróbują udowodnić nam, jak bardzo źli jesteśmy. Sztuka polega na tym, by "nie dać się zwariować" - zawsze przecież można spisać swoje przemyślenia w formie książki, prawda?

Złą Matkę na pewno oceniłabym wyżej, gdybym miała już swoje dzieci i sama musiała zmierzyć się z etykietką Złej/Dobrej. Na razie jednak lektura ta jest dla mnie zwykłym gdybaniem, psychologiczną ale interesującą odskocznią od fantastyki. Za kilka lat, bogatsza o nowe doświadczenia, pewnie wrócę do tej książki - niemal na pewno dostrzegę w niej więcej niż teraz.
Ocena końcowa: 3+/6
Polecam: miłośnikom pozycji psychologicznych; matkom (nie tylko tym "świeżo upieczonym")

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Znak. Serdecznie dziękuję!

piątek, 29 lipca 2011

"Klepsydra Aldibaha" - Licia Troisi

Tytuł: Klepsydra Aldibaha (org. La clessidra di Aldibah)
Autor: Licia Troisi
Seria: Dziedziczka smoka, #3 (org. La Ragazza Draco)
Wydawnictwo: Videograf II
Data wydania: 17 lutego 2011 r. (premiera: czerwiec 2010)
Ilość stron: 224

Nadszedł czas, by zakończyć przygodę z Sofią i jej ludzkimi oraz smoczymi przyjaciółmi. Poprzednie tomy utrzymywały dobry poziom: były przewidywalne, ale przyjemne w odbiorze. Jak wypada trzecia część?

Wywalczony w Drzewie Idhunn Pączek Drzewa Świata zaczyna słabnąć. Aby go nie stracić, Sofia, Lidja i profesor Schlafen ruszają do Niemiec, do Monachium, gdzie nieco wcześniej doszło do dziwnej zbrodni. Na miejscu okazuje się, że zamordowany nastolatek był Smokończykiem, a jego śmierć uniemożliwia zwycięstwo nad Nidhoggrem. Istnieje jeszcze szansa: potężny artefakt, tytułowa Klepsydra Aldibaha, która podobno umożliwia podróże w czasie. Czy uda się jej użyć i ocalić Karla?

Fabuła jest spójna i przemyślana. Śmierć istotnego bohatera początkowo wydaje się ogromną przeszkodą, ale kiedy pojawia się legendarny czasomierz, staje się przewidywalna. Na szczęście tylko na chwilę. Autorka, oprócz oklepanych schematów, serwuje czytelnikom kilka ciekawych zwrotów akcji. Nic wielkiego, nie spadniemy z fotela, ale ja czułam się zaskoczona - mile zaskoczona. Ponownie dochodzi też do starcia dobra ze złem. Walka przebiega emocjonująco, niemal do końca nie wiadomo, kto wygra (chociaż "starzy wyjadacze" już znają odpowiedź).
Przyznaję, że nieco bałam się podróży w czasie. Jak wyjaśnić pewne paradoksy? Na szczęście pani Troisi poradziła sobie z tym całkiem dobrze.

W tym tomie poznajemy dwójkę nowych postaci: nastoletniego Karla i jego przybraną matkę Effi. Oboje odgrywają bardzo ważną rolę, autorka poświęciła dość sporo czasu na ich wprowadzenie. Mnie osobiście irytowali, szczególnie Karl. Także Sofia, coraz bardziej szalejąca z miłości, zaczyna działać mi na nerwy - ale tak zachowują się normalne, zakochane nastolatki, cóż poradzić...

Pani Troisi używa prostego, zrozumiałego języka. Pisze jasno, dzięki czemu nawet młodsi czytelnicy nie będą mieli trudności ze zrozumieniem tekstu. Nie wyłapałam błędów interpunkcyjnych czy ortograficznych, za to znalazłam pewien błąd logiczny. Ale to nic, można przymknąć na to oko.

Klepsydra Aldibaha to bardzo dobra kontynuacja cyklu. Utrzymuje poziom, a zakończenie pozostawia czytelnika z wieloma pytaniami. Nie mogę doczekać się tomu czwartego. Wam, drodzy Czytelnicy, polecam całą serię Dziedziczka smoka. Może i jest naiwna, przewidywalna, ale niezwykle lekka i przyjemna w odbiorze. Dla bardziej wyrobionego czytelnika będzie relaksem, "odmóżdżaczem". Albo środkiem perswazji, żeby młodsze, oporne rodzeństwo zaczęło czytać książki :)
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: poszukującym lekkiej, niewymagającej lektury; młodszym czytelnikom

środa, 27 lipca 2011

"Przywoływacz dusz" - Gail Z. Martin

Tytuł: Przywoływacz dusz (org. The Summoner)
Autor: Gail Z. Martin
Seria: Kroniki Czarnoksiężnika, #1 (Chronicles of the Necromanter)
Wydawnictwo: Dwójka bez sternika
Data wydania: 6 kwietnia 2011 r. (premiera: styczeń 2007)
Ilość stron: 576

Są książki, których znajomość jest niemal konieczna, by uważać się za prawdziwego fana pewnego gatunku. Postanowiłam sprawdzić, czy „świeża” na naszym rynku Gail Z. Martin i jej Przywoływacz dusz zaliczają się do tego zaszczytnego grona.

Martris Drayke jest drugi w kolejce do tronu. Od dzieciństwa jego babka szkoliła go w sztukach magicznych, młodzieniec widzi także duchy. Po zamachu stanu, w którym ginie jego ojciec i król, Tris z grupką przyjaciół musi opuścić zamek, by ocalić życie. Niebawem okazuje się, że babka nie uczyła go bez przyczyny – bowiem to Martris jest Przywoływaczem dusz, mogącym zapanować nad duszami zmarłych. Jednocześnie problemy ma księżniczka Kiara, której ojciec podupadł na zdrowiu – czy poradzi sobie z nowymi obowiązkami i czy uda jej się odnaleźć antidotum?

Autorka skonstruowała ciekawy i przekonujący świat. Fabuła porusza kilka ważnych wątków, chociaż zdecydowanie dominującym jest ucieczka (więc i epicka podróż) Trisa. Pani Martin szybko wprowadza czytelnika w akcję, dodając nową lokację lub postać, zatrzymuje się na moment i dopowiada kilka najistotniejszych faktów z nimi związanych. Wydarzenia śledzimy z perspektywy kilku najważniejszych postaci, dzięki czemu możemy podziwiać drobiazgowość uniwersum. Nie ukrywam, że znalazłam kilka elementów wtórnych, nawet oklepanych, ale nie umniejszają one przyjemności z czytania. Przeczytamy o wielkich bitwach, pasjonujących intrygach politycznych oraz poruszających miłościach – czyli to, co moja skromna osoba lubi najbardziej.

Bohaterowie są bardzo różnorodni, prezentują wiele światopoglądów. Poznajemy ich szybko i nie mylimy, mimo ich dużej ilości. Ucieszyło mnie, że wszystkie wybory bohaterów są logicznie umotywowane, nikt nie prowadzi długich pseudo-filozoficznych dywagacji o wadze życia i istocie śmierci. Postacie mają jasno wytyczone cele, których się trzymają. Może trochę „spłyca” to lekturę, ale równocześnie niezwykle ją ułatwia i uprzyjemnia.

Dużą zaletą – przynajmniej dla mnie – jest waga, jaką pani Martin przywiązuje do emocji bohaterów. Akcja i odczucia zajmują tyle samo miejsca: nie zanudzimy się rozlazłymi porównaniami ale i nie odniesiemy wrażenia, że postacie to bezduszne roboty.

Osobiście jestem oczarowana Przywoływaczem dusz. Autorka napisała wciągającą, przemyślaną i przyjemną w odbiorze powieść, którą czyta się jednym tchem. Wielkimi plusami recenzowanej książki są sympatyczni i realni bohaterowie, wartka akcja oraz lekki w odbiorze język. Myślę, że jeśli kolejne tomy utrzymają poziom „jedynki”, Gail Z. Martin ma szansę stać się jedną z najpopularniejszych autorek fantasy. Czego jej życzę, a Wam, drodzy Czytelnicy, szczerze zachęcam do lektury.
Ocena końcowa: 5+/6
Polecam: fantastom poszukującym porywającej lektury na kilka dni, szczególnie miłośnikom Brenta Weeksa

niedziela, 24 lipca 2011

"Zimowy monarcha" - Bernard Cornwell

Tytuł: Zimowy monarcha (org. The Winter King)
Autor: Bernard Cornwell
Seria: Trylogia arturiańska, #1 (org. The Arthur Books)
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania: 19 maja 2010 (premiera: maj 1995)
Ilość stron: 600

Na tę trylogię miałam ochotę już od dawna. Okres panowania Artura od zawsze mnie fascynował, więc gdy tylko pojawiła się okazja i dorwałam w swoje zachłanne ręce to tomiszcze, wzięłam się do czytania.

Głównym bohaterem Zimowego monarchy nie jest Artur. Ba, postać legendarnego władcy Brytanii pojawia się po jakimś czasie. Pierwsze skrzypce gra tu podstarzały mnich Derfel. Od królowej otrzymuje iście bojowe zadanie - spisania swoich wspomnień. Wspomnień sięgających przełomu wieków V i VI. Wspomnień, w których - oprócz Artura - pojawiają się dziesiątki innych osobistości, jak choćby Merlin (potężny mag?), Lancelot (szlachetny rycerz?), Ginewra (oszałamiająca piękność?) czy Nimue (brak skojarzeń?). Wspomnień pełnych smutku, radości, łez, miłości, a przede wszystkim przygód.

Derfel (a właściwie autor) snuje swoją opowieść bardzo ciekawie i ekspresywnie. Opisuje nie tylko wielkie i ważne potyczki czy wojnę i jej skutki. Pochyla się także nad codziennością, życiem ówczesnych ludzi, co stanowi przyjemną odskocznię od smutnych i poważniejszych wątków. Pan Cornwell nie prawi morałów, ale i nie idealizuje przedstawionego przez siebie świata: pokazuje jego okrucieństwo, bezwzględność żołnierzy, bezradność ludności cywilnej. Mnie najbardziej poruszały opisy sytuacji kobiet i dzieci - gwałty, tortury, morderstwa...

Spokojnie, nie znajdziecie tutaj szczegółowych opisów tych okropieństw. Derfel nie wie wszystkiego, nie widzi wszystkiego: wspomina o krzykach gwałconych kobiet, ale żadnych detali nie podaje. Podobnie inne dramatyczne momenty - jedynie to, co bezpośrednio dotyczy naszego mnicha, poznajemy bardziej drobiazgowo. Muszę pochwalić bardzo żywy, prosty w odbiorze gawędziarski język: wtrącenia, przemyślenia i zdania typu "Nie wiedział wtedy, jak bardzo się mylił" uprzyjemniają lekturę i jeszcze bardziej wciągają.

Warto napisać też o bohaterach. Daleko im do chodzących ideałów, na jakich kreowani są jako bohaterowie legend. Każdy z nich ma swoje przekonania, którym jest wierny, a ich działania są logicznie (albo i nie, zależy od punktu widzenia) motywowane. Szlachetny Lancelot ukazany zostaje zupełnie inaczej niż w opowieściach - zapałałam do niego zdecydowaną antypatią. Względem samego Artura mam mieszane uczucia: początkowo wydawał mi się ideałem, później jednak zaczęłam dostrzegać jego wady - bardzo problematyczne dla władcy wady. Ogromne brawa dla pana Cornwella za tak realistyczne przedstawienie i powiązanie postaci historycznych, legendarnych oraz zupełnie fikcyjnych.

Muszę jeszcze wspomnieć o wydaniu. Erica stanęła na wysokości zadania. Oprócz pięknej okładki, otrzymujemy potężne tomiszcze pozbawione błędów, nawet interpunkcyjnych! Tłumacz świetnie się spisał, utrzymując gawędziarski ton i lekko anarchiczny język. Dodatkowo w tomie zawarto mapkę oraz krótki spis bohaterów i miejsc - przydatne w przypadku dłuższej przerwy w lekturze czy też zwyczajnej sklerozy ;)

Jak widzicie, ta recenzja to jeden wielki pean pochwalny na cześć Zimowego monarchy. Z czystym sercem polecam ją każdemu, nawet osobom niezainteresowanym historią. Opowieść może stanowić świetne źródło informacji o czasach arturiańskich, trzeba jednak pamiętać, by zachować dystans względem opisywanych wydarzeń - w końcu to nie podręcznik do historii, ale pozycja fantastyczna, o czym autor przypomina na zakończenie.
Ocena końcowa: 5+/6
Polecam: lubiącym porywające powieści przygodowe, szczególnie osadzone w czasach panowania Artura (ale zapewniam, że nie tylko!) 

Książkę otrzymałam od Instytutu Wydawniczego Erica.
Serdecznie dziękuję!

środa, 20 lipca 2011

One Lovely Blog Award

Dałam się wciągnąć w kolejny blogowy tasiemiec - cóż poradzić, że są tak wciągające? :)
Do One Lovely Blog Award zostałam nominowana przez Lenalee, Pannę_Indyviduum, Tirindeth, Taki jest świat, Carline i enedtil (mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam). Nie spodziewałam się takiego zalewu, ale bardzo mi miło :D

Przypomnijmy zasady:
- napisz u siebie podziękowania i wklej link blogera, który cię nominował,
- napisz o sobie siedem rzeczy, 
- nominuj szesnaście innych, cudownych blogerów (nie można nominować osoby, która cię nominowała),
- napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji. 

Przejdźmy zatem do kolejnych siedmiu sekretów z mojego żywota...
1. Jestem strasznie wrażliwa na swoim punkcie. Najchętniej zniknęłabym z tego świata, żeby nikt mnie nie oglądał i nie miał możliwości komentowania mojego wyglądu/zachowania/charakteru. Taki mały świr na własnym punkcie ;)

2. Robię za bibliotekę. Razem z mamą zgromadziłyśmy dość pokaźny księgozbiór, z którego korzysta coraz więcej osób: krewnych, znajomych, znajomych znajomych...

3. Chorobliwie dbam o książki. Niedawno mój kochany kot wskoczył mi na otwartą na kolanach książkę i zagiął kilka stron. Myślałam, że go za to uduszę ;] Na szczęście obeszło się bez rękoczynów, ale tego typu akcje działają na mnie jak czerwona płachta na byka.

4. Mam ściśle ustalone godziny posiłków. Bez względu na to, czy mam wolne, czy idę do szkoły, śniadanie, drugie śniadanie i obiadokolację zawsze jadam o tej samej porze. Wyjątek stanowią sytuacje ekstremalne, kiedy wstaję dużo wcześniej lub później niż zazwyczaj.

5. Moją zdecydowanie ulubioną potrawą są pierogi ruskie, ale od mniej więcej roku gustuję też w makaronach (z warzywami, owocami albo spaghetti) oraz potrawach ryżowych (z warzywami, kurczakiem, sosami słodko-kwaśnymi, owocami)... Już o naleśnikach z serem nie wspomnę... Ach, rozmarzyłam się:)

6. Jestem na tyle uzależniona od czytania, że nawet podczas jedzenia coś pochłaniam. Najczęściej gazetę z programem telewizyjnym (konkretnie opisy filmów) albo magazyny hobbystyczne. Półtora tygodnia temu mama wykopała ze strychu pokaźne segregatory z przepisami, i teraz to je pochłaniam (razem z realnym jedzeniem).

7. Żeby odejść od kulinarnych tematów... Słońce źle na mnie działa. Znaczy się, brzydko mnie opala. Zacznijmy od tego, że "smażę się" powoli. Do tego na czerwono. I na koniec, po około tygodniu, wszystko się ze mnie złuszcza... Tylko na ramionach mam już stałą opaleniznę, która nie schodzi :))

Długie konkursowe dywagacje zakończę listą 16 nominowanych blogów (alfabetycznie, wg nazwy bloga):
Jeszcze raz powiem, że kocham takie zabawy :) Problem pojawi się przy następnej okazji (jeśli się takowa nadarzy), bo już nie wiem, o czym by tu pisać xD
Pozdrawiam cieplutko~!

poniedziałek, 18 lipca 2011

"Córka burzy" - Richelle Mead

Tytuł: Córka burzy (org. Storm Born)
Autor: Richelle Mead
Seria: Mroczny łabędź, #1 (org. Dark Swan)
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 8 kwietnia 2011 (premiera: sierpień 2008)
Ilość stron: 384


Richelle Mead jest znana dzięki przygodom wampirów oraz sukubów - nic jednak nie czytałam. Widząc w bibliotece kolejną jej książkę, pierwszy tom nowej serii, bez wahania sięgnęłam. „Na pewno będzie warto” myślałam.

Eugenie Markham, zwana też Othelie lub Czarnym Łabędziem, zajmuje się wypędzaniem duchów do Tamtego Świata oraz kontaktami z nimi. Pewnego dnia otrzymuje zlecenie sprowadzenia stamtąd nastoletniej Jasmine – porwanej w Halloween czternastoletniej dziewczynki. Początkowo nie chce się zgodzić, ale – poznawszy swoją przeszłość – zmienia zdanie. Po tamtej stronie poznaje wiele duchów i demonów, spośród których najważniejsi są Ezon (który porwał Jasmine) i Dorian (jego wróg, na którego pomoc liczy bohaterka). Także ziemski żywot Eugenie się zmienia: kobieta poznaje uroczego młodzieńca - czy otworzy się na miłość?

Początkowo fabuła zapowiadała się typowo: bohaterka przechodzi między światami, walczy z demonami, wreszcie – mniej lub bardziej – szczęśliwie odbija porwaną. Takie rozwiązanie może i jest banalne, przewidywalne, ale w pełni by mnie usatysfakcjonowało. Liczyłam na ciekawe, emocjonujące perypetie. Tymczasem otrzymałam...
Romans, nawet więcej: mocny erotyk. Na pierwszy plan wysuwa się dziwna przepowiednia, głosząca, że potomek Eugenie zdobędzie władzę nad obydwoma światami. Dlatego każdy demon chce ją zapłodnić. Chociaż do stosunków nie dochodzi często,  opisywane są one szczegółowo, drobiazgowo, brutalnie… To mnie zniesmaczyło.

Akcja toczy się szybko, co mogę zaliczyć do zalet. Gdyby nie nadmiar obowiązków, pochłonęłabym tę książkę w dwa dni, mimo niesmaku i idiotycznej fabuły. Pierwszoosobowa narracja w czasie przeszłym jeszcze dodaje dynamiki. Chwała autorce za to, że nie wgłębiała się w uczucia towarzyszące bohaterce podczas stosunków – nie strawiłabym (jakże często spotykanych) rozbudowanych metafor i porównań towarzyszącym tego typu scenom.

Także bohaterowie nie dostarczyli mi materiału na pozytywny akapit. Eugenie początkowo zdaje się być zupełnie normalna, poznawszy jednak ważniejsze osobistości Tamtego Świata, zaczyna fiksować. Pozostali także nie powalają – skrywają sekrety, później je ujawniają, czytelnik chwilę się dziwi, po czym przechodzi nad tym do porządku dziennego: ot, znowu „niespodziewany” zwrot akcji.

Córka burzy srodze mnie zawiodła. Oczekiwałam fantastyki, może urban fantasy, a dostałam powieść erotyczną. Gdyby nie ogromna ilość pozytywnych opinii, nie sięgnęłabym po kolejne książki pani Mead, ale renoma Akademii Wampirów nie pozwala mi przejść obok nich obojętnie. Ale dopiero za jakiś czas...
Ocena końcowa: 2/6
Polecam: fanom autorki; lubiącym erotyki

sobota, 9 lipca 2011

Wakacje

Witajcie!
Dzisiaj piszę tylko po to, żeby pochwalić się: wyjeżdżam nad morze na tydzień :) Przez ten czas oczywiście będę się zaczytywać w różnych książkach (mam fajny stosik), ale recenzji nie będę umieszczać... Do usłyszenia w przyszłą niedzielę!!

Wszystkim tym, którzy spędzą ten tydzień w domu (oraz w każdym innym miejscu, ale im w szczególności), życzę miłego wypoczynku

czwartek, 7 lipca 2011

"The Iron Daughter" (Żelazna córka) - Julie Kagawa

Tytuł: Żelazna córka (org. The Iron Daughter)
Autor: Julie Kagawa
Seria: Żelazny Dwór, #2 (org. Iron Fey)
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: ?? (premiera: sierpień 2010)
Ilość stron: ??

Żelazny król bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, stając się w moich oczach jedną z najlepszych (może nawet najlepszą) książek dla młodzieży. Drugiego tomu nie mogłam się doczekać, więc - tak jak "jedynkę" - przeczytałam go po angielsku.

Meghan Chase przebywa w Nigdynigdy. Nie dość że tęskni za domem i rodziną, to jeszcze Ash zachowuje się, jakby jej nie znał. Kończy się lato i czas panowania Dworu Lata, nadchodzi jesień i rządy Zimy. Król Oberon musi przekazać Berło Pór Roku w ręce królowej Mab. Niedługo po ceremonii, oczywiście na oczach naszej bohaterki, Berło zostaje skradzione. Zawistna władczyni dochodzi do wniosku, że winny jest Oberon, postanawia wypowiedzieć mu wojnę. Meghan jednak zna prawdę i chce zapobiec niepotrzebnemu rozlewowi krwi - postanawia odnaleźć artefakt.

Razem z szesnastoletnią dziewczyną wyruszamy w ekscytującą, szaloną podróż, w której całkiem istotną rolę pełni Królestwo Żelaza. Odwiedzamy nowe, ciekawe miejsca, nie tylko w Nigdynigdy, ale też w naszym świecie. Akcja utrzymuje szybkie tempo, podczas lektury nie sposób się nudzić. Czekają nas między innymi potyczki, wyścig z czasem, ucieczka oraz... bal. Taak, obowiązkowy element młodzieżówki musiał się pojawić, ale ma swoje (całkiem uzasadnione i logiczne) uzasadnienie.

Poszerza się także wachlarz bohaterów. Poznajemy choćby dwóch starszych braci Asha (z jakiegoś powodu to trio przywodziło mi na myśl braci z Mojego brata niedźwiedzia...) czy Leanansidhe, królową wygnańców. Powracają również starzy znajomi - co najlepsze, nikt cudownie nie wraca ze świata umarłych. Sami się przekonajcie, jaką rolę pełnią w historii - mogę tylko zdradzić, że właściwie wszyscy są ważni dla rozwoju fabuły.
Tak jak w przypadku Żelaznego króla, autorka nie ucieka od brutalności, momentami krew i cierpienie wręcz wylewają się ze stronic.
Za największy charakterologiczny mankament uznaję Asha. Nie chcę pisać dlaczego, żeby nie zdradzać szczegółów, ale w jego przypadku ilość zaskakujących zwrotów akcji jest zdecydowanie za duża. Czyżbym wyczuwała elementy wymuszonego grania na emocjach czytelników?

Ogromnym atutem tej historii jest lekki w odbiorze język, dzięki któremu jeszcze szybciej pochłaniamy kolejne rozdziały. Narratorką ponownie jest Meghan, mamy wgląd w jej myśli. Cieszy niewielka ilość "och"ów i "ach"ów, które bardzo mnie irytują w paranormalach.

Podsumowując, Żelazna córka to godna kontynuacja Żelaznego króla. Utrzymuje poziom, ekscytuje i wciąga, a przecież o to chodzi. Pani Kagawa umiejętnie połączyła szybką akcję, ciekawy i intrygujący pomysł oraz przekonujące, nastoletnie uczucie. Uważam, że nawet osoby "przejedzone" paranormalnymi romansami powinny skusić się na tę serię - na pewno nie zaszkodzi, może nawet poprawi trawienie ;)
Ocena końcowa: 6/6
Polecam: wszystkim (nawet niezbyt zagorzałym) fanom romansów paranormalnych oraz tym, którzy dopiero chcą zacząć z nimi przygodę

niedziela, 3 lipca 2011

"Desires of the Dead" - Kimberly Derting

Tytuł: Desires of the Dead
Autor: Kimberly Derting
Seria: Ukryte, #2 (org. The Body Finder, #2)
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: ?? (premiera: luty 2011)
Ilość stron: ??

Przed Wami, przedpremierowo, recenzja Desires of the Dead - kontynuacji książki Ukryte. Część pierwsza nie zachwyciła mnie, ale postanowiłam dać autorce szansę i sięgnąć po tom drugi. Czy słusznie?

Minęło kilka miesięcy, związek Violet i Jay'a kwitnie. Do ich szkoły dołączyło nowe rodzeństwo, wzbudzając sensację wśród młodzieży. Panna Ambrose nie interesuje się jednak Mike'iem i Megan Rosse - znajduje kolejne ciało. Jej zdolności wzbudzają zainteresowanie FBI, które próbuje nakłonić ją do współpracy. Dziewczyna musi uporać się jeszcze z problemami osobistymi: tajemniczym prześladowcą oraz Tą Trzecią, która zaczyna zastawiać sidła na ukochanego Jay'a...

Tym razem zacznę od bohaterów. Ich kreacja zasadniczo nie zmieniła się: Violet wciąż "emuje" (ma nad czym myśleć: czy warto wyjawiać swój sekret FBI, czy Jay ulegnie urokowi Tej Trzeciej, kto ją prześladuje), a Jay robi za kochanego, wiernego jak pies misia-przytulankę. Nie mogę nie zgodzić się z Chelsea (przyjaciółka Violet), która stwierdziła, że nie zdziwiłoby jej, gdyby Jay poprosił ją pewnego razu o tabletki na bóle menstruacyjne... Strasznie "babski" ten facet - wolę twardzieli. Tworzą dobraną parę: ona przewrażliwiona na swoim punkcie, on przewrażliwiony na jej punkcie. Dojrzeli jednak od części pierwszej - ich związek wkracza w nowy etap, pojawia się zazdrość...

Fabularnie jest jeszcze gorzej, niż było. Tutaj fabuła właściwie nie istnieje. Ciało znalezione na początku książki "znika", by pojawić się na końcu. Także tajemniczy prześladowca Violet, z którego perspektywy śledzimy część akcji, nie wzbudza takich emocji jak w Ukrytych, ponieważ na wstępie zaznacza, że interesuje go (ją) Jay - tak, to Ta Trzecia (za szybko poznajemy jej tożsamość - duży minus). Brak tu jakiegokolwiek napięcia, bohaterce nic nie zagraża z jej strony. Stronice opisują codzienność naszej parki, zmartwienia i rozterki Violet oraz życie rodzeństwa Rosse. Chyba nie będzie spoilerem, jeśli napiszę, że to właśnie z nimi związany jest najistotniejszy wątek, który i tak - niestety - nie porywa czytelnika.

Muszę jeszcze dopowiedzieć coś o romansie. Idealny związek Violet i Jay'a zostaje wystawiony na próbę, ale osoby, które przeczytały kilka powieści młodzieżowych, bez problemu domyślą się jego zakończenia.

Książkę czytało mi się jednak przyjemnie i szybko. Ogromna w tym zasługa języka: jedna z randek Violet i Jay'a została opisana tak pięknie, że niemal się zakochałam w scenerii... To chyba najlepszy element tej historii.

Cóż więcej mogę napisać... Desires of the Dead oceniam wyżej niż Ukryte dlatego, że nie miałam wobec nich wysokich oczekiwań. Wiedziałam już, że będzie to romans, nie kryminał. Liczyłam jednak na atmosferę tajemniczości, zagrożenia - tego mi tutaj brakuje. Miłość miłością, ale skoro autorka postanowiła "wejść" w kryminał, mogłaby się trochę bardziej postarać. Jeśli jednak spodobało Wam się Ukryte, także Desires of the Dead Was nie zawiedzie. Niepokoi mnie przedłużający się cykl (początkowo Ukryte miało być trylogią, ale zapowiedziano już tom czwarty), który postanawiam kontynuować. Wciąż w nadziei, że pani Derting czymś mnie pozytywnie zaskoczy.
Ocena końcowa: 3/6
Polecam: miłośnikom romansów; tym, którym spodobało się Ukryte
_____________________

A teraz czas na podsumowanie ankiety na książkę maja :)
Bezkonkurencyjna (17 głosów!) okazała się Ja, diablica autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk - cieszy mnie to, bo książka strrasznie mi się podobała. Mam nadzieję, że nie zawiodła (nie zawiedzie) także Was.

Na drugim miejscu (5 głosów) kolejna polska autorka, Ewa Białołęcka, i jej wiedźma.com.pl. Też niezwykle przyjemna lekturka
I na trzecim (3 głosy) Czyste szaleństwo - ciekawa jestem, czy przygody odważnej, sprzątającej amatorki rozwiązywania zagadek kryminalnych przypadną Wam do gustu.

Jak zwykle dziękuję za udział w ankiecie i już zachęcam do ankiety na książkę z czerwca (troszkę większy wybór lektur :))