środa, 29 października 2014

"Skok w konflikt. Prawdziwa historia" - Stephen R. Donaldson

Tytuł: Skok w konflikt. Historia prawdziwa (org. The Gap into Conflict: The Real Story)
Autor: Stephen R. Donaldson
Seria: Skoki #1
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 16 listopada 2012 r. /wydanie II - łączone/ (premiera: lipiec 1992)
Ilość stron: ~170 /wydanie II - łączone/


Już dawno nie miałam okazji czytać książki z gatunku scricte science-fiction. Ale że były promocje, zaopatrzyłam się w sagę Skoki Stephena R. Donaldsona. Pierwszy zakupiony przeze mnie tom łączy w sobie dwie "normalne" części, ale ja dziś zrecenzuję tylko tę pierwszą, czyli Skok w konflikt. Historia prawdziwa.

Angus Thermopyle jest piratem o dość parszywej reputacji. A jednak ostatnimi czasy pokazuje się publicznie z urodziwą policjantką Morną Hyland. Pewnego dnia kobieta po prostu go zostawia, odchodzi z przystojnym piratem Nickiem Succorso, a Angus trafia do więzienia. Jak do tego doszło? Jakim cudem Morna zadawała się z Angusem? Dlaczego Angusa aresztowano? Tego wszystkiego możemy dowiedzieć się ze Skoku w konflikt.

Powyższy akapit zapewne niewiele Ci powiedział. Niemniej tak właśnie zaczyna się ta historia. Po opisanych przeze mnie wydarzeniach następuje nagłe cofnięcie w czasie i przestrzeni, autor zaczyna przedstawiać czytelnikowi historie głównych bohaterów. Poznajemy przeszłość Angusa (może nie od samego początku, ale nieco się jednak cofamy), Morny, Nicka, a także relacji pomiędzy nimi. I to właściwie tyle. Utwór - jak sam tytuł wskazuje - jest "skokiem w konflikt", zarysem intrygi, mającym na celu przedstawienie świata i ogólnych założeń. Tę rolę spełnia dobrze - dogłębnie poznałam trójkę bohaterów oraz mniej więcej domyślam się, jak potoczy się historia. Niestety, to tyle: Skok w konflikt na tym się kończy. By dowiedzieć się czegoś więcej, trzeba sięgnąć po Skok w wizję. Uwierzcie mi, decyzja Wydawnictwa Mag o wydaniu tych dwóch części w jednym tomie była decyzją przemyślaną i rozsądną.
Nie twierdzę, że w książce nic się nie dzieje. Przeciwnie, co chwila coś wybucha, dochodzi do gwałtu czy innego dynamicznego wydarzenia. Wszystkie opisy są dynamiczne i oddziałują na wyobraźnię czytelnika. Ja miałam wrażenie, że faktycznie "wskoczyłam" w ten konflikt. Niestety - ze względu na przyjętą konwencję - tej akcji i tak jest za mało! Więcej tu retrospekcji (napakowanych akcją, ale jednak), mniej akcji "bieżącej", więcej rozmyślań, mniej prawdziwego działania.

Utwór (a także cała seria, o ile się nie mylę) koncentruje się na trze... a właściwie dwóch postaciach, ponieważ Nick Succorso - choć istotny dla fabuły - nie otrzymał tyle czasu "papierowego" co pozostali. Angus Thermopyle, choć kreowany na złego i zdegenerowanego, ma w sobie wiele człowieczych cech. Jest uparty, nieugięty, oddany (własnej) sprawie - w pewnym sensie, chciałabym być taka jak on! Może niekoniecznie zamierzam wstąpić na drogę zła i występku, ale jego charakter na pewna chciałabym powielić. Zupełnie inaczej jest z Morną Hyland. Niby to kobieta, powinnam się z nią identyfikować - ale nie robię tego i nie chcę robić. Kobieta jest świeżo upieczoną policjantką, ale ani nie powala odwagą, ani pomysłowością, ani siłą charakteru i hartem ducha. Niemal cały czas zadawałam sobie pytanie, jakim cudem udało jej się ukończyć Akademię? Chyba tylko na fali nepotycznych zapędów ojca (pod którym służyła, tak swoją drogą).

Z racji przynależności gatunkowej, w Skoku w konflikt czasami pojawia się coś, co mogłabym określić mianem "naukowego bełkotu". Może to kwestia mojej awersji do fizyki, może słaba znajomość naukowego słownictwa, ale czasami gubiłam się w serwowanych mi wyjaśnieniach czy niektórych liniach dialogowych (a to dopiero wstęp; w Skoku w wizję, którego lekturę rozpoczęłam tuż po zakończeniu Skoku w konflikt, występuje to znacznie częściej). Wierzę jednak, że Cię to nie zrazi - tego typu wyjaśnienia ubogacają lekturę, ale przeważnie nie wnoszą do niej nic istotnego... Więc jeśli nic nie zrozumiesz, i tak nie pogubisz się w akcji :)

Skok w konflikt to dobry wstęp do Skoków. Wprawdzie autor dopiero zarysowuje świat (czy raczej wszechświat :) ) przedstawiony i na pewno nie przesuwa akcji do przodu (a wręcz przeciwnie, idzie w tył), ale udało mu się zaintrygować mnie i zachęcić do sięgnięcia po kontynuację. Już czytam ciąg dalszy tomu (początkowo oddzielną książkę), czyli Skok w wizję, który na pewno niebawem zrecenzuję. Wam tymczasem polecam Skok w konflikt - albo od razu Skok w wizję, ponieważ (chyba) nawet bez znajomości tej krótkiej historii powinieneś sobie, Czytelniku, poradzić z opisywanymi tam wydarzeniami.
Ocena końcowa: 3+/6
Polecam: miłośnikom science-fiction; miłośnikom akcji

2 komentarze:

  1. Lubię akcję i s-f, więc może kiedyś zerknę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Styl autora rzeczywiście nie budzi emocji. Czytelnik jest tylko obserwatorem, który nie utożsamia się z żadnym z bohaterów. Szacunek wzbudzają za to podstawy naukowe świata przedstawionego, do których - na ogół - trudno się przyczepić. Zabawny wyjątek: skanery statku miały być tak czułe, że wykrywały skafander w przestrzeni 100 tys. km3. Myślę, że poradziłbym sobie z takim zadaniem za pomocą lornetki, bo tak "wielki" fragment kosmosu to sześcian o boku ok. 46 km.

    OdpowiedzUsuń