Autor: Snorri Kristjansson
Seria: Saga o Walhalli #1
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 26 sierpnia 2014 r. (premiera: sierpień 2013 r.)
Ilość stron: 350
Lubię czytywać fikcję historyczną mniej więcej tak bardzo, jak książki fantastyczne (i romanse paranormalne, ale cii...). Miecze dobrych ludzi, pierwszy tom trylogii o wikingach X wieku, wydawał się idealnym wyborem...
Rok 996. Do Stenviku przybywają Ulfar i jego kuzyn Geiri. Jakby w ślad za nimi nadchodzą kłopoty, ponieważ miasteczko stało się celem wypraw dwóch religijnych ugrupowań: zwolenników Białego Chrystusa pod wodzą młodego króla Olafa oraz wiernych starym bogom oddziałów pod dowództwem Skargrima. Pierwsi chcą nawrócić mieszkańców na nową wiarę, drudzy siłą skłonić ich do wierniejszego oddawania czci Thorowi i spółce. A w samym mieście Ulfar odnajduje miłość swojego życia.
Fabuła teoretycznie jest nieskomplikowana: dwie armie idą na siebie, każda ze swoimi racjami i przekonaniami, pewna siebie i dowodzona przez charyzmatycznych dowódców. Jedna atakuje od morza, druga od lądu, biorąc nieszczęsny Stenvik w ogień krzyżowy. W mieście roi się od różnorakich szpiegów, wewnątrz także pojawiają się podziały... Ale Ulfar, bądź co bądź główny bohater, koncentruje się na tajemniczej dziewczynie, którą spotkał na nadbrzeżu, i w której z miejsca się zakochał.
Autor jeszcze bardziej komplikuje czytelnikom połapanie się w licznych wątkach, co chwila przeskakując pomiędzy bohaterami. Wprowadzono tu naprawdę sporo postaci, w tym - o zgrozo! - mnóstwo rozpoczynających się na literę "S". Zwykle wyśmiewałam stwierdzenia, jakoby nagromadzenie nazw na tę samą literę utrudniało czytanie... ale w tym przypadku nie mogę się nie zgodzić. Kiedy na kartach przewijali mi się Sven, Skargrim, Sigurd i Skuld (uwaga, kobieta!), naprawdę traciłam orientację, kto był kim. Do tego wesołego tercetu dochodzi cała masa innych postaci, które przez więcej lub mniej "czasu papierowego" odgrywają kluczową rolę, i lektura staje się naprawdę mozolna. Zwłaszcza kiedy jedzie się autobusem i oczy same się zamykają...
Pozostańmy jeszcze chwilę przy postaciach. Wprawdzie autor starał się ich zróżnicować - pod względem pochodzenia, płci, wyglądu zewnętrznego, charakteru - ale w praktyce okazało się ich ZA DUŻO! Czytając Miecze dobrych ludzi miałam wrażenie, że Snorri Kristjansson próbował naśladować (parodiować?) George'a R.R. Martina - nakreślił mnóstwo wątków, wprowadził liczną menażerię i próbował nad nią zapanować... niestety nieskutecznie. Być może winę ponosi dość przeciętny sposób poprowadzenia fabuły. Rozdziały podzielone są na miejsca akcji, a każde miejsce dzieli się na kilka "podmiejsc", w których znajdują się różni bohaterowie. Zamieszania co nie miara!
Za zaletę utworu mogę uznać wierność koncepcji. Mimo silnego zauroczenia Ulfara uroczą Lilią, miłość nie gra tutaj pierwszych skrzypiec, ale stanowi tło dla wojny religijnej. Nie przypominam sobie jednak, by w Mieczach dobrych ludzi pojawiło się uzasadnienie tego, dlaczego to na Stenvik postanowiły zamierzyć się obydwie armie. Dlaczego musiały ruszyć nań w tym samym czasie? Chrześcijańskie wojsko - przedstawione tu dość brutalnie i groteskowo - można zrozumieć: podbijają kolejne ziemie i nawracają na wiarę w Białego Chrystusa. Ale wyznawcy Thora, Lokiego i Frei? Dlaczego postanowili rzucić się na tę ziemię? Czy mieli jakiekolwiek dowody niesubordynacji religijnej na tych terenach? Czy po prostu postanowili najechać miasto "bo tak"? Ta luka fabularna najbardziej raziła mnie w oczy przez cały czas. Może gdzieś pominęłam jakiś istotny element układanki - przy takim chaosie o to nietrudno - ale bardzo mi się to nie podobało.
Na moje nieszczęście(?), cały utwór ciągnie w górę jeden bohater. Nie, nie jest nim Ulfar, ale medyk Valgard. Postać pozornie niepozorna, pomagająca chorym mieszkańcom Stenviku. Mężczyzna jednak odgrywa w utworze naprawdę niebagatelną rolę, a zakończenie tomu pozostawia go w takim miejscu i położeniu, że aż brakło mi słów. Wprawdzie przewidywałam, że może wyskoczyć z czymś podobnym, ale zobaczenie TAKIEGO finiszu pozostawiło mnie w osłupieniu. Kiedy sięgnę po kontynuację, zrobię to głównie ze względu na niego. To naprawdę niesamowity strateg. Ciekawa jestem, co jeszcze wymyśli!
Miecze dobrych ludzi nie sprostały moim oczekiwaniom. Liczyłam na epicką opowieść o wikingach, norweskich bóstwach i wojnie za tle religijnym. Owszem, wszystko to dostałam, ale w niezadowalającej postaci. Bohaterów, wątków i podrozdziałów było za dużo, a czasu i miejsca na papierze za mało. Ta powieść nie przypadła mi do gustu i raczej jej nie polecam... jedynie zagorzałym zwolennikom historii osadzonych w północnoeuropejskich realiach.
Ocena końcowa: 3/6
Polecam: miłośnikom kultury i opowieści o Norwegii
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Rebis
Kiedyś uwielbiałam powieści o wikingach, ale w tym przypadku, to nie wiem, czy bym się w tych wątkach i postaciach połapała. Szczególnie, jeśli Autor skacze od postaci do postaci. // Może za ambitnie do całej sprawy Autor podszedł właśnie.
OdpowiedzUsuń