Tom Knox to dość znany w Polsce brytyjski pisarz thrillerów sensacyjnych. Ja miałam okazję przeczytać dwie z jego książek: nie zwaliły mnie z nóg, ale też nie były najgorsze. Natomiast najnowsza powieść autora, czyli recenzowany dziś Skarb heretyków... dała mi do myślenia. Więcej na ten temat - poniżej.
Samotny brytyjski uczony, Victor Sasoon, wyrusza w ostatnią przygodę swojego życia: pragnie wejść w posiadanie legendarnego skarbu. Niebawem ciało naukowca zostaje znalezione na Saharze. Na miejscu pojawia się były uczeń zmarłego, Ryan Harper, który chce rozwikłać zagadkę śmierci Sasoona. Martwym interesują się także izraelskie siły zbrojne - a może chodzi im bardziej o wzmiankowany skarb? Równocześnie w Kornwalii dochodzi do dziwnego incydentu z udziałem kilkuset kotów. Prowadzenia sprawy podejmuje się Karen Trevithick, ambitna funkcjonariuszka. Jak się niebawem okaże, koty to dopiero początek.
Thrillery Toma Knoxa - niestety - powielają pewne schematy. Tak jak w innych jego książkach, mamy dwa równoległe, pozornie niepowiązane wątki fabularne, które pod koniec jednak się splatają. Mamy tajemnicze zgony, pradawną tajemnicę, którą chce poznać jakieś wojsko czy zagadki mające doprowadzić bohaterów do poznania prawdy. Nieodłącznym elementem jego twórczości są różnorakie seksualne dewiacje, ale - na szczęście - w Skarbie heretyków pozostają one elementem pobocznym.
Utwór do pewnego momentu czytało mi się przyjemnie, autor zaskoczył mnie kilkoma zwrotami akcji. Do tego samego momentu tajemnica wydawała się naprawdę nierozwiązywalna. Natomiast gdy już została rozgryziona (to chyba nie spoiler - w tego typu książkach wielki sekret zawsze rozstaje objawiony), złapałam się za głowę. Knox mógł rozwinąć swoją intrygę w dowolny sposób, a zdecydował się na absolutnie absurdalną, pozbawioną sensu ideę. Przyjemność czerpana z lektury natychmiast drastycznie spadła. Ostatnie "egipskie" rozdziały czytałam z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, zastanawiając się, jakie jeszcze bzdety napotkam na tych kartkach. Odniosłam wrażenie, że autor miał początkowo zupełnie inne plany, że ktoś kazał mu zmienić zakończenie, żeby wypadło bardziej fantastycznie. Cóż, coś poszło bardzo nie tak.
Nie zapałałam sympatią do głównych bohaterów. Victor Sasoon zyskiwał moją sympatię, ale okazał się tylko bohaterem drugoplanowym (diabelnie inteligentnym: rozwiązał wielką zagadkę w jedną noc, a Ryan i jego kompani potrzebowali na to wielodniowej wycieczki po całym Egipcie, ucieczek przed izraelską armią, szukania skryptów oraz zwiedzania zabytków). Niestety, on także zarobił w moich oczach minusa za to, jak postąpił pod koniec swojego długiego żywota. Ryana odebrałam jako sztampowego wdowca, który w pracy szuka ucieczki od swojej ponurej rzeczywistości. Towarzysząca mu Niemka Helen to z kolei typowa - wybaczcie kolokwializm - baba z jajami. (Gdyby byli małżeństwem, to on cerowałby skarpety i gotował obiadki, a ona uczyłaby synów, jak skutecznie bić się z kolegami. Nie, to nie ma nic wspólnego z fabułą właściwą. To tylko dygresja.) Stanowili duet tak sztampowy, że aż przykro się robiło. Schemat nieco przełamał Albert Hanna, "łowca" egipskich zabytków i przydatny pomocnik dwójki bohaterów.
Nieco inaczej wygląda sytuacja w Kornwalii. Tam główną bohaterką jest Karen, wysoko postawiona funkcjonariuszka policji, która bardzo chciała mieć dziecko, ale nie chciała mieć męża, więc zaszła w ciążę, a gościa po prostu rzuciła. Kobieta bardzo kocha swoją córeczkę, ale ze względu na pracę nie może poświęcać mu tyle czasu, ile by chciała. Sprawa, którą musi się zająć, doprowadza ją na granice obłędu - może nawet o krok dalej. Nie potrafiłam jej współczuć, choć nie potrafię uzasadnić powodów.
Tom Knox osadził akcję Skarbu heretyków w czasie tzw. Arabskiej Wiosny Ludów, kiedy w krajach arabskich doszło do obalenia wielu dyktatorów i zmian ustrojowych. Dość dobrze udało mu się oddać ten "rebeliancki" klimat Egiptu, brak turystów oraz, dość paradoksalne, szczegółowe kontrole tych nielicznych zagranicznych gości, którzy odważyli się na wyjazd w okolice targane buntami.
Na szczęście Rebis nie zawiódł. Tłumaczenie jest dobre, bez błędów, a nasza polska okładka zwraca uwagę na półce. Wygląda znacznie lepiej niż oryginał i lepiej oddaje klimat powieści - tym bardziej, że akcja dzieje się głównie w środkowym Egipcie, gdzie oceanu czy morza na pewno nie widać ;).
Jak widzicie, Skarb heretyków w moich oczach składa się głównie z wad. Marne zakończenie, sztampowi i mało przekonujący bohaterowie, no i przede wszystkim kosmicznie absurdalna fabuła. Szkoda, bo po Tomie Knoxie spodziewałam się czegoś lepszego. A przynajmniej mniej bezsensownego. Skarb heretyków broni się tylko w miarę niezłym, intrygującym początkiem. Obawiam się, że tę powieść mogę polecić tylko fanom gatunku, obdarzonym sporymi pokładami cierpliwości i determinacji. Reszcie raczej odradzam.
Ocena końcowa: 2+/6
Polecam: osobom odpornym na ogromną ilość absurdu
Samotny brytyjski uczony, Victor Sasoon, wyrusza w ostatnią przygodę swojego życia: pragnie wejść w posiadanie legendarnego skarbu. Niebawem ciało naukowca zostaje znalezione na Saharze. Na miejscu pojawia się były uczeń zmarłego, Ryan Harper, który chce rozwikłać zagadkę śmierci Sasoona. Martwym interesują się także izraelskie siły zbrojne - a może chodzi im bardziej o wzmiankowany skarb? Równocześnie w Kornwalii dochodzi do dziwnego incydentu z udziałem kilkuset kotów. Prowadzenia sprawy podejmuje się Karen Trevithick, ambitna funkcjonariuszka. Jak się niebawem okaże, koty to dopiero początek.
Thrillery Toma Knoxa - niestety - powielają pewne schematy. Tak jak w innych jego książkach, mamy dwa równoległe, pozornie niepowiązane wątki fabularne, które pod koniec jednak się splatają. Mamy tajemnicze zgony, pradawną tajemnicę, którą chce poznać jakieś wojsko czy zagadki mające doprowadzić bohaterów do poznania prawdy. Nieodłącznym elementem jego twórczości są różnorakie seksualne dewiacje, ale - na szczęście - w Skarbie heretyków pozostają one elementem pobocznym.
Utwór do pewnego momentu czytało mi się przyjemnie, autor zaskoczył mnie kilkoma zwrotami akcji. Do tego samego momentu tajemnica wydawała się naprawdę nierozwiązywalna. Natomiast gdy już została rozgryziona (to chyba nie spoiler - w tego typu książkach wielki sekret zawsze rozstaje objawiony), złapałam się za głowę. Knox mógł rozwinąć swoją intrygę w dowolny sposób, a zdecydował się na absolutnie absurdalną, pozbawioną sensu ideę. Przyjemność czerpana z lektury natychmiast drastycznie spadła. Ostatnie "egipskie" rozdziały czytałam z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, zastanawiając się, jakie jeszcze bzdety napotkam na tych kartkach. Odniosłam wrażenie, że autor miał początkowo zupełnie inne plany, że ktoś kazał mu zmienić zakończenie, żeby wypadło bardziej fantastycznie. Cóż, coś poszło bardzo nie tak.
Nie zapałałam sympatią do głównych bohaterów. Victor Sasoon zyskiwał moją sympatię, ale okazał się tylko bohaterem drugoplanowym (diabelnie inteligentnym: rozwiązał wielką zagadkę w jedną noc, a Ryan i jego kompani potrzebowali na to wielodniowej wycieczki po całym Egipcie, ucieczek przed izraelską armią, szukania skryptów oraz zwiedzania zabytków). Niestety, on także zarobił w moich oczach minusa za to, jak postąpił pod koniec swojego długiego żywota. Ryana odebrałam jako sztampowego wdowca, który w pracy szuka ucieczki od swojej ponurej rzeczywistości. Towarzysząca mu Niemka Helen to z kolei typowa - wybaczcie kolokwializm - baba z jajami. (Gdyby byli małżeństwem, to on cerowałby skarpety i gotował obiadki, a ona uczyłaby synów, jak skutecznie bić się z kolegami. Nie, to nie ma nic wspólnego z fabułą właściwą. To tylko dygresja.) Stanowili duet tak sztampowy, że aż przykro się robiło. Schemat nieco przełamał Albert Hanna, "łowca" egipskich zabytków i przydatny pomocnik dwójki bohaterów.
Nieco inaczej wygląda sytuacja w Kornwalii. Tam główną bohaterką jest Karen, wysoko postawiona funkcjonariuszka policji, która bardzo chciała mieć dziecko, ale nie chciała mieć męża, więc zaszła w ciążę, a gościa po prostu rzuciła. Kobieta bardzo kocha swoją córeczkę, ale ze względu na pracę nie może poświęcać mu tyle czasu, ile by chciała. Sprawa, którą musi się zająć, doprowadza ją na granice obłędu - może nawet o krok dalej. Nie potrafiłam jej współczuć, choć nie potrafię uzasadnić powodów.
Tom Knox osadził akcję Skarbu heretyków w czasie tzw. Arabskiej Wiosny Ludów, kiedy w krajach arabskich doszło do obalenia wielu dyktatorów i zmian ustrojowych. Dość dobrze udało mu się oddać ten "rebeliancki" klimat Egiptu, brak turystów oraz, dość paradoksalne, szczegółowe kontrole tych nielicznych zagranicznych gości, którzy odważyli się na wyjazd w okolice targane buntami.
Na szczęście Rebis nie zawiódł. Tłumaczenie jest dobre, bez błędów, a nasza polska okładka zwraca uwagę na półce. Wygląda znacznie lepiej niż oryginał i lepiej oddaje klimat powieści - tym bardziej, że akcja dzieje się głównie w środkowym Egipcie, gdzie oceanu czy morza na pewno nie widać ;).
Jak widzicie, Skarb heretyków w moich oczach składa się głównie z wad. Marne zakończenie, sztampowi i mało przekonujący bohaterowie, no i przede wszystkim kosmicznie absurdalna fabuła. Szkoda, bo po Tomie Knoxie spodziewałam się czegoś lepszego. A przynajmniej mniej bezsensownego. Skarb heretyków broni się tylko w miarę niezłym, intrygującym początkiem. Obawiam się, że tę powieść mogę polecić tylko fanom gatunku, obdarzonym sporymi pokładami cierpliwości i determinacji. Reszcie raczej odradzam.
Ocena końcowa: 2+/6
Polecam: osobom odpornym na ogromną ilość absurdu
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Rebis
Tytuł: Skarb heretyków (org. The Deceit)
Autor: Tom Knox
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2 czerwca 2015 r. (premiera: maj 2013)
Ilość stron: 408
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka, która cię przeraża
1. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książka, która cię przeraża
Niestety nawet, gdyby to była dobra książka, nie skusiłabym się na nią - za bardzo przypomina mi dzieła Browna, którego nie lubię ;)
OdpowiedzUsuń