środa, 23 lipca 2014

"Miecz Salomona" - Marek Orłowski

Tytuł: Miecz Salomona
Autor: Marek Orłowski
Seria: Samotny krzyżowiec #1
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania: 17 kwietnia 2014 r.
Ilość stron: 368 

Książki historyczne - także te "historyczne" - mają w sobie pewien urok, któremu nie potrafię się oprzeć. Miecz Salomona przyciągał mnie nie tylko przynależnością gatunkową, ale też - przede wszystkim - zachęcającym opisem z okładki.

W dziesiątym wieku przed narodzinami Chrystusa król Salomon zlecił wykonanie miecza. Miała być to broń wyjątkowa, zdolna przynieść zwycięstwo temu, kto ją dzierży, a do tego wykonana z kamienia spadłego z niebios i zdobna największym rubinem, jaki widział świat. Oręż wykuto, jednak nigdy nie trafił on do swego prawowitego właściciela, ponieważ został skradziony kowalowi w ostatnim dniu produkcji i zaginął. Dwa tysiące lat później, podczas jednej z pierwszych wypraw krzyżowych, ufundowany zostaje zakon Templum mający za zadanie obronę pielgrzymów do Jerozolimy. Rycerze odnajdują też legendarny skarb, o którym wiedzieć mają jedynie dwie osoby: wielki mistrz zakonu i jego seneszal. Jeszcze kilkadziesiąt lat później Saladyn szturmuje Ziemię Świętą, ale opór dają mu przebywający tam templariusze oraz Czarny Rycerz, Roland z Montferrat.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest podwójny prolog (zajmujący około pięćdziesięciu stron). Następnie przychodzi zaskoczenie... po co było to wszystko, skoro fabuła koncentruje się na walkach Templum i Czarnego Rycerza z Saracenami? Czytałam, czytałam, coraz bardziej wciągając się w ferwor walk i zapominając o potężnym mieczu z rubinem w rękojeści. Wdrożyłam się w świat zakonników i kontrastujący z nim świat rycerza z Montferrat. Wtedy autor postanowił przypomnieć odbiorcom o tym, co przeczytali kilkadziesiąt (dobra, kilkaset) stron wcześniej. Wtedy zadałam sobie pytanie: dlaczego dopiero teraz? Czyżby celem Rolanda nie było odnalezienie pradawnej broni? Wszak można by to osiągnąć w jednym tomie!
Marek Orłowski poszedł chyba w ślady Tolkiena, który swoją sztandarową trylogię mógłby zamknąć w jednej książce, gdyby pominął wszystkie bitwy... ale ja właśnie za nie (i rozmach w ich opisie) pokochałam Władcę pierścieni! Nie inaczej było w tym przypadku. Owszem, czułam rozczarowanie, a jednocześnie napawałam się umiejętnościami autora w operowaniu językiem.

Zacznę od tego, że Marek Orłowski zadbał o "starożytną" oprawę swojej powieści. Gdy tylko rozpoczęłam lekturę, poczułam się jak podczas niedzielnej mszy i słuchania kolejnych Czytań. Udało mu się oddać specyficzną składnię ówczesnych wypowiedzi, ich kwiecistość oraz odpowiednie słownictwo. Istny majstersztyk. Nieco słabiej udały się wspomnienia, które zostały wplecione bezpośrednio w historię, bez wyraźnego odznaczenia. Jest to szczególnie uciążliwe, gdy bohater wspomina coś, ktoś mu przerywa, a on potem podejmuje swoją opowieść/rozmyślanie.

Najważniejszą postacią Miecza Salomona bez wątpienia pozostaje Roland. Jest to człowiek silny, waleczny, nieustraszony i honorowy. Boryka się z bolesną przeszłością, ale na polu walki nigdy się nie waha. Jest w nim coś z templariusza, ale wzbrania się przed wstąpieniem do zakonu. Uważam go za idealny przykład stereotypu rycerza. Bohaterów drugoplanowych jest niewielu, a każdy z nich jest rozpoznawalny i pełen wyjątkowych cech. Nieco słabiej prezentują się postaci epizodyczne, które zlały mi się w jedno (pewnie dlatego, że wszystkich spotkał taki sam los...).

Dodatkowym atutem książki jest zamieszczona na końcu nota historyczna wyjaśniająca ewentualne nieścisłości z prawdziwymi wydarzeniami. Autor lekko naciągnął rzeczywistość dla swoich potrzeb, ale czytelnik niezapoznany drobiazgowo z historią (jak ja) najpewniej nawet ich nie wychwyci (jak ja). Wychwyciłam jeden poważniejszy błąd "fabularny" - dziwię się, że umknął uwagi korektorów i samego pisarza - oraz kilka literówek, na które jestem skłonna przymknąć oko.

Miecz Salomona to dopiero wstęp do dłuższej opowieści, stąd tak długie odwlekanie w czasie tego najistotniejszego dla fabuły momentu. Nie wiem, ile tomów planuje jeszcze napisać autor... Na pewno więcej niż jeden, co zdradził w końcówce noty historycznej. Jestem pewna, że sięgnę po drugą część Samotnego krzyżowca, ciekawa dalszych losów Rolanda. Was również zachęcam do zapoznania się z tą książką - nawet jeśli nie dysponujecie rozległą wiedzą historyczną. Warto!
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: miłośnikom powieści historycznych; miłośnikom epickiego języka :)

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica
 

1 komentarz:

  1. Wyprawy krzyżowe to jednak nie moja bajka, choć ostatnio nie gardzę książkami historycznymi. Ale jednak akcja musi się dziać nieco później ;)

    OdpowiedzUsuń