Tytuł: Mechaniczny książę (org. Clockwork Prince)
Autor: Cassandra Clare
Seria: Piekielne maszyny #2
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 9 maja 2012 r. (premiera: 6 grudnia 2011 r.)
Ilość stron: 502
Nadszedł dzień, w którym zaczęłam czytać Mechanicznego księcia. I nadszedł także dzień, w którym lekturę zakończyłam. Częściowo ku swej radości, ale też ku utrapieniu...
Na skutek wydarzeń z Mechanicznego anioła kierownictwo Instytutu w Londynie może ulec zmianie na korzyść niejakiego Benedicta Lightwooda. Charlotte ma dwa tygodnie na udowodnienie swojego autorytetu i odnalezienie Mortmaina. Czasu niewiele, biorąc pod uwagę raczej słabe osiągi na tym polu. Tymczasem Tessa, nasza główna bohaterka, oraz służąca Sophie zostają poddane przymusowemu szkoleniu przez synów wspomnianego Lightwooda. Rzezimieszek sam się nie odnajdzie, a poszukiwania nie idą dokładnie po myśli Charlotte.
Mimo że po powyższym akapicie można wywnioskować inaczej, Mechaniczny książę to przede wszystkim książka o nastolatkach. O ich miłosnych rozterkach, miłostkach, nadziejach i rozczarowaniach (że nie wspomnę o pocałunkach, które wzburzyły mnie na tyle, by skrobnąć tematyczną notkę). Przez niemal cały tom bohaterowie nie posuwają sprawy Mortmaina do przodu. Dopiero pod koniec następuje wielka kulminacja połączona z dramatycznym zgonem, który nadszedł za szybko (zmarły oczywiście nie powiedział tego, co chciał, tudzież powinien, powiedzieć). Po namyśle stwierdzam jednak, że nie czuję zawodu! Wprawdzie nie potrafiłam współczuć Tessie, ale wobec pozostałych bohaterów zaczęłam żywić coś na kształt... empatii. Nie spodobało mi się to, co Cassandra Clare zrobiła z Willem - czy raczej jego przeszłością: chyba prędzej przekonałoby mnie rozdwojenie jaźni niż to, co mi zaserwowano.
Mechaniczny książę wprowadza kilka nowych postaci, w tym kilka całkiem istotnych dla fabuły. Poznajemy zatem Gideona i Gabriela Lightwoodów, którzy początkowo wydają się bohaterami stricte epizodycznymi, ale okazują się znacznie ważniejsi w kolejnych rozdziałach. Pojawia się także zrzędliwy Aloysius Starkweather, który miał predyspozycje do zostania charakterem drugoplanowym, ale pozostał w cieniu, nie wprowadzając niczego istotnego do fabuły. Wprowadzono także kilku oficjeli Clave oraz osóbkę, która zapewne niemało namiesza w Mechanicznej księżniczce... tak wnioskuję po zakończeniu tomu. Pośród "starych" postaci nie uświadczyłam specjalnych zmian, choć to co zaplanowała autorka dla Jessamine mocno mnie zaskoczyło (pozytywnie). Will pozostał wredny (z przebłyskami wrodzonego uroku), Jem słodki, Sophie pomocna, a Tessa rozdarta w miłości pomiędzy dwoma wspomnianymi panami... Bo czegóż innego spodziewać się po powieści Cassandry Clare?
Nie mam zastrzeżeń do kreowanego przez autorkę uniwersum pełnego Nefilim, Łowców, wampirów czy wilkołaków. Owszem, jej tendencja do idealizowania wszystkich paniczów i panien robi się coraz bardziej męcząca, ale poza tym jestem zadowolona.
Och, jakże mogłabym zapomnieć! W Mechanicznym księciu pojawiło się coś, czego w ogóle się nie spodziewałam! Byłam tym tak zaskoczona, że musiałam zrobić sobie chwilową przerwę od czytania. Nie mogę zdradzić, co to takiego, ale w żadnej ze znanych mi serii to się nie wydarzyło tak wcześnie. Cóż, może to Was nieco zachęci...?
Mechaniczny książę to godna uwagi kontynuacja Mechanicznego anioła, choć początkowo nie mogłam się weń "wkręcić". Może to kwestia długiej rozłąki z serią. Mimo obaw, naprawdę dobrze bawiłam się przy lekturze tej książki i na pewno sięgnę po Mechaniczną księżniczkę (dobrze, że mam już kupioną... choć nieco się boję, czego dowiem się o przeszłości Tessy), licząc na podobną mieszankę romansu, komedii i żywiołowej akcji.
Ocena końcowa: 5-/6
Polecam: miłośnikom twórczości autorki; fanom gatunku young adults
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz