Autor: Tim Willocks
Seria: Trylogia o Tannhäuserze, #2
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 5 lutego 2014 r. (premiera: maj 2013 r.)
Ilość stron: 814
Ekscytacja pierwszym tomem Trylogii o Tanhäuserze nie pozwoliła mi długo zwlekać z lekturą drugiej części, Dwanaściorga z Paryża. Oczekiwania miałam wysokie, ale liczyłam, że Tim Willocks mnie nie zawiedzie. Jak mu to wyszło?
Rok 1572. Mattias Tanhäuser spieszy do Paryża, by odnaleźć żonę, która miała grać na ślubie królewskiej pary. Jednak tam, gdzie jest Tanhäuser, nie może być spokoju. Do zaślubin nie dochodzi, zamiast nich w mieście zaczyna się pogrom hugenotów. Mattias, oczywiście, trafia w sam środek krwawej jatki, w której chce odnaleźć małżonkę w mocno zaawansowanej ciąży. Po drodze nawiązuje mnóstwo znajomości - krótszych i dłuższych, kończących się szczęśliwie albo tragicznie. Co ciekawe, akcja całej książki to dzień, może dwa. Oj, działo się, działo...
Fabularnie - niestety - wtórnie. Jeśli czytaliście Religię, natchniecie się na podobny schemat. Mattias, nie zważając na konflikt zbrojny, kogoś szuka. Przesunięcie akcji o siedem lat w przód nieco odbiło się na bohaterze, który czuje się starszy i jakby częściej zmęczony. W obcym sobie mieście Tanhäuser szybko znajduje sobie przewodnika, okołodziesięcioletniego chłopca stajennego Gregoire'a. Niemal nieustannie przelewa krew Paryżan, przeważnie tych "złych": morderców hugentów, możnych, pysznych rycerzy (w tym trzech braci spod Krakowa), ale też zupełnie przypadkowych ludzi, którzy ośmielili się stanąć mu na drodze. Jego małżonka tymczasem musi borykać się z ciążącym jej brzuchem, ale ma po swojej stronie tajną broń - ten niewymuszony damski urok, który na żołnierzy działa jak najcięższe działa...
Im więcej kart powieści było za mną, tym mniej spójny wydawał mi się charakter Mattiasa. W pamięci wciąż miałam zawadiakę z Religii, który nie wahał się mordować ani tych "dobrych", ani "złych". Tutaj ma przed tym zdecydowanie większe opory. Niech dowodem będzie oddział, który wokół siebie zgromadził: zbieranina paryskich uliczników o średniej wieku nieprzekraczającej piętnastu lat. Ten stary Tannhäuser nie zawracał sobie głowy dzieciakami, nowy - wręcz się nimi otacza. Owszem, nie są to "normalne" dzieci - widziały wiele okrucieństwa w życiu i nie dadzą sobie w kaszę dmuchać - ale na wojnie giną nie tylko mężczyźni. Dlaczego akurat te zasłużyły na ocalenie? (Wciąż mam w pamięci scenę z początku książki, gdy z obojętnością przeszedł obok jednego męczonego dzieciaka - on nie zasłużył na pomoc?). Boleśnie odczułam brak Borsa, który towarzyszył Mattiasowi na Malcie, ponieważ uzupełniał on głównego bohatera, ciął czarnym humorem równie skutecznie jak mieczem i po prostu wzbudzał sympatię.
Niejednokrotnie zachodziłam też w głowę, jakim cudem Tannhäuser żył. Świetne wyszkolenie to jedno, przerażający image to drugie, słabość przeciwników to trzecie, ale jeśli z walki z kilkudziesięcioma przeciwnikami wychodzi bez jednego draśnięcia, staje się... mało wiarygodny. Najpoważniejszą raną, jaką poniósł na ośmiuset stronach, było chyba mocne trafienie ciśniętym przez dzieciaka kamieniem w łopatkę. Hmm... Także wytrzymałość jego oponentów jest wątpliwa: krwawią, rzężą, machają kikutami odciętych kończyn, ale nie są skorzy do opuszczenia tego świata.
Zatem: podobało mi się czy nie? Tak, podobało - wciągnęłam się niesamowicie, nawet mimo wspomnianych mankamentów i wtórności ogólnej koncepcji. Mimo wszystko nie mogę zaprzeczyć, że postaci są charyzmatyczne i prawdopodobne, fakty historyczne zachowane, a akcja biegnie tempem przerażonego konia. Polecam - szczególnie tym, którzy czytali poprzednią część (ze względu na pewne odniesienia to wydarzeń z Religii).
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: miłośnikom fikcji historycznej, czytelnikom Religii
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis
Osobiście gustuje w innych gatunkowo powieściach, więc ja raczej nie skuszę się na powyższą książkę, ale polecę ją komuś innemu.
OdpowiedzUsuń