Autor: Jay Kristoff
Seria: Wojna Lotosowa, #1
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 13 czerwca 2013 r. (premiera: wrzesień 2012 r.)
Ilość stron: 448
W księgarni moją uwagę zwróciła okładka. Skośnooka panienka z mieczem i białym smokiem w tle. Kupiłam, a niedawno przeczytałam, po raz pierwszy spotykając się ze steampunkiem w wydaniu japońskim, autorstwa... Amerykanina.
Tancerze burzy to książka opowiadająca o młodej dziewczynie, która dość niespodziewanie z szarej myszki (czy może raczej lisiczki) przekształca się w powszechnie znaną damę. Pleciona przez bohaterkę intryga przeplata się z elementami romansu (bohaterka to nastolatka, która dopiero zaczyna interesować się płcią przeciwną, a płeć przeciwna zaczyna interesować się nią), a wszystko to wzbogaca dystopijny klimat i dość abstrakcyjny - w moim odczuciu - postęp technologiczny. Latające maszyny - okej, ale katany bardziej przypominające piły maszynowe czy zbroje samurajskie pełne przekładni, turbinek zupełnie nie pasują mi do ogólnego zarysu świata.
Sama Yukiko szybko zdobyła moją sympatię. Nie miała łatwego życia, o czym dowiadujemy się zarówno z głównej osi wydarzeń, jak i jej wspomnień. To charakterna osóbka, która w głębi duszy pozostaje wrażliwa i chyba troszkę naiwna. A może przebaczenie zabójcy, który działał na zlecenie kogoś innego to oznaka odwagi? Jakoś nie sądzę. Z kolei jej ojciec to straszna - wybaczcie określenie - menda społeczna. Pije, pali, ale pozostaje słynnym Czarnym Lisem, dlatego otrzymał zlecenie odnalezienie arashitory. Z rozwojem wydarzeń jego postać stała się bardziej wyrazista, ale i tak nie zdobyła mojego uznania. Oprócz tych dwojga dużą rolę odgrywają: rozpieszczony i budzący postrach szogun Yoritomo, na którego zlecenie Yukiko rusza w podróż oraz młodzi miłośnicy urody Yukiko: Kin i Hiro. Jest jeszcze Buruu, wierny przyjaciel Yukiko, ale... kim są ostatni trzej panowie, skąd się wzięli i dlaczego dwóch pierwszych nie lubię - dowiecie się z książki.
Amerykańskie pochodzenie autora budziło moje zaniepokojenie, ale niepotrzebnie. Jay Kristoff nie tylko nadał bohaterom japońskie imiona, ale dodał pewne słowne smaczki typu "-chan", "-sama", które zadowolą miłośników kultury japońskiej. Osadzając akcję powieści w bliżej nieokreślonym czasie, nie musiał sztywno trzymać się orientalnej etykiety, ale zachował pewne obyczaje. Tancerze burzy nie nadają się wprawdzie do nauki języka japońskiego czy kultury, ale słowniczek na końcu polskiego wydania to fajny dodatek.
Tancerze burzy to poruszająca opowieść o przyjaźni, miłości i wolności, osadzona w japońskim klimacie. Tak jak w przypadku Igrzysk śmierci, pierwszy tom jest napakowany akcją, ale pozostawia niedosyt i nadzieje na równie fascynującą kontynuację. Obym się nie zawiodła.
Ocena: 5/6
Polecam: fanom kultury Japonii, miłośnikom steampunku
Fanem kultury Japonii wprawdzie nie jestem, ale ta książka mnie bardzo intryguje, a jej recenzje tylko upewniają mnie, że może mi się ona podobać ;)
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu zabrać się za tę powieść. Zwłaszcza, że od premiery stoi na półce :P
OdpowiedzUsuńJa interesuję się Japonią, ale czy jest to odpowiednia powieść dla mnie, to nadal nie jestem pewna. Masz rację, okładka zwraca uwagę, ale jeszcze muszę się namyślić i w razie czego dopisać tę pozycję do mojej listy. :)
OdpowiedzUsuńNie do końca mnie ta książka przekonała, ale rzeczywiście jedno przyznam - miło się czyta :)
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się po niej nieco więcej, z większością książki się trochę męczyłam...
OdpowiedzUsuńJak na razie przeczytałam tylko jeden tom Igrzysk śmierci i bardzo bardzo mi się spodobał, więc skoro twierdzisz, że Tancerze Burzy są równie wspaniali to muszę w końcu to przeczytać! ;) Już nie mogę się doczekać. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ^^