George'a R.R. Martina i jego Pieśni Lodu i Ognia przedstawiać chyba nie trzeba. Jestem pewnie jedną z niewielu fanek fantasy, które jeszcze nie przeczytały wszystkiego, co można, i nie obejrzały serialu. Początek wakacji uczciłam więc powrotem do serii: przed Wami recenzja tomu 4.1, czyli Uczty dla wron. Cieni śmierci. Poniższy akapit może zawierać informacje zdradzające szczegóły wcześniejszych części. Jeśli jeszcze ich nie czytałeś/łaś (ale zamierzasz), przejdź od razu do akapitu trzeciego.
Po śmierci Tywina Lannistera na Żelaznym Tronie zasiadł Tommen, choć realna władza spoczęła w rękach Cersei. Ambitna królowa za wszelką cenę chce dopaść Tyriona, którego podejrzewa o zabicie już dwóch członków swojej rodziny (a nawet trzech, jeśli uwzględnić zmarłą w połogu matkę). Zmienia skład rady, wybiera lojalnych sobie ludzi, ale nieustannie coś knuje. W tym samym czasie Dziewica z Tarthu, zgodnie z życzeniem Jamiego i lady Catlyn, poszukuje Sansy. Ta - chcąc nie chcąc - przystępuje do rozgrywki, w którą wciągnął ją Petyr Baelish. Tymczasem na zachodzie, po śmierci Balona Greyjoya, rozpoczyna się rywalizacja jego krewnych i byłych podwładnych. Każdy chce zagarnąć koronę dla siebie.
Cienie śmierci to tom zdecydowanie mniej dynamiczny niż wcześniejsze. Jeśli widzieliście dwa ostatnie Obecnie się czyta, wiecie, że ta część sagi koncentruje się na polityce. Nie ma tu bitew ani dynamicznych pościgów. Akcja płynie powoli, większość tomu zajmują rozmowy, a nie działanie. Mimo tego lekturę wspominam naprawdę przyjemnie! Myślę, że to kwestia niesamowitego stylu pisania Martina oraz złożoności tworzonego przez niego świata. Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się tak zatopić w fantasty-politycznym bełkocie i powieści właściwie nie popychającej akcji do przodu. Bo, prawdę powiedziawszy, zakończenie Cieni śmierci zostawia większość swoich bohaterów w tym samym miejscu, w którym znajdowali się na początku.
Cienie śmierci to część wyraźnie sfeminizowana. Gdzieś na kartach przemknęli lord Baelish, Jon Snow, Samwell Tarly czy Jaime Lannister (ten w sumie najczęściej się pojawiał), ale głównymi postaciami są kobiety. Szalejąca po utracie ojca i syna oraz zdradzie ukochanego Cersei, która wszędzie doszukuje się śladów spisku. Flegmatyczna i opanowana Brienne przemierzająca Westeros w poszukiwaniu "siostry, trzynastoletniej dziewicy, podróżującej z błaznem". Niesamowicie dynamiczna i dotychczas raczej pomijana Asha Greyjoy - zdecydowanie moja ulubiona żeńska postać w tym tomie. Wreszcie Arya, która pojawia się tylko na chwilę, ale prezentuje sobą największą wewnętrzną metamorfozę, jaką George R.R. Martin mógł tylko obmyślić dla dziesięcioletniej dziewczynki. Bo o tym, że Jaime Lannister się zmienia (jak najbardziej na plus), zapewne już wiecie z wcześniejszych tomów.
Mimo wspaniałej Ashy i przemiany Aryi, wciągającego stylu pisania i złożoności świata przedstawionego, Cienie śmierci zawiodły moje oczekiwania. Gdyby George R.R. Martin nie przyzwyczaił mnie do bardziej dynamicznych powieści, oceniłabym tę część wyżej. Tymczasem otrzymałam powieść cierpiącą na syndrom "drugiej części (trylogii)" - właściwie nie popychającą akcji do przodu, przegadaną, niepotrzebną (?!?!). Od tego Pana oczekuję większego dynamizmu. (I powrotu Tyriona!)
Ocena końcowa: 4/6Po śmierci Tywina Lannistera na Żelaznym Tronie zasiadł Tommen, choć realna władza spoczęła w rękach Cersei. Ambitna królowa za wszelką cenę chce dopaść Tyriona, którego podejrzewa o zabicie już dwóch członków swojej rodziny (a nawet trzech, jeśli uwzględnić zmarłą w połogu matkę). Zmienia skład rady, wybiera lojalnych sobie ludzi, ale nieustannie coś knuje. W tym samym czasie Dziewica z Tarthu, zgodnie z życzeniem Jamiego i lady Catlyn, poszukuje Sansy. Ta - chcąc nie chcąc - przystępuje do rozgrywki, w którą wciągnął ją Petyr Baelish. Tymczasem na zachodzie, po śmierci Balona Greyjoya, rozpoczyna się rywalizacja jego krewnych i byłych podwładnych. Każdy chce zagarnąć koronę dla siebie.
Cienie śmierci to tom zdecydowanie mniej dynamiczny niż wcześniejsze. Jeśli widzieliście dwa ostatnie Obecnie się czyta, wiecie, że ta część sagi koncentruje się na polityce. Nie ma tu bitew ani dynamicznych pościgów. Akcja płynie powoli, większość tomu zajmują rozmowy, a nie działanie. Mimo tego lekturę wspominam naprawdę przyjemnie! Myślę, że to kwestia niesamowitego stylu pisania Martina oraz złożoności tworzonego przez niego świata. Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się tak zatopić w fantasty-politycznym bełkocie i powieści właściwie nie popychającej akcji do przodu. Bo, prawdę powiedziawszy, zakończenie Cieni śmierci zostawia większość swoich bohaterów w tym samym miejscu, w którym znajdowali się na początku.
Cienie śmierci to część wyraźnie sfeminizowana. Gdzieś na kartach przemknęli lord Baelish, Jon Snow, Samwell Tarly czy Jaime Lannister (ten w sumie najczęściej się pojawiał), ale głównymi postaciami są kobiety. Szalejąca po utracie ojca i syna oraz zdradzie ukochanego Cersei, która wszędzie doszukuje się śladów spisku. Flegmatyczna i opanowana Brienne przemierzająca Westeros w poszukiwaniu "siostry, trzynastoletniej dziewicy, podróżującej z błaznem". Niesamowicie dynamiczna i dotychczas raczej pomijana Asha Greyjoy - zdecydowanie moja ulubiona żeńska postać w tym tomie. Wreszcie Arya, która pojawia się tylko na chwilę, ale prezentuje sobą największą wewnętrzną metamorfozę, jaką George R.R. Martin mógł tylko obmyślić dla dziesięcioletniej dziewczynki. Bo o tym, że Jaime Lannister się zmienia (jak najbardziej na plus), zapewne już wiecie z wcześniejszych tomów.
Mimo wspaniałej Ashy i przemiany Aryi, wciągającego stylu pisania i złożoności świata przedstawionego, Cienie śmierci zawiodły moje oczekiwania. Gdyby George R.R. Martin nie przyzwyczaił mnie do bardziej dynamicznych powieści, oceniłabym tę część wyżej. Tymczasem otrzymałam powieść cierpiącą na syndrom "drugiej części (trylogii)" - właściwie nie popychającą akcji do przodu, przegadaną, niepotrzebną (?!?!). Od tego Pana oczekuję większego dynamizmu. (I powrotu Tyriona!)
Polecam: fanom cyklu; fanom fantasy.
Tytuł: Uczta dla wron. Cienie śmierci (org. A Feast for Crows)
Autor: George R.R. Martin
Seria: Pieśń Lodu i Ognia #4.1
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 16 maja 2006 r. (premiera: październik 2005 r.)
Ilość stron: 512
Recenzja realizuje wyzwania:
1. Książkowe wyzwanie 2015 - Zaczęłam kiedyś czytać, ale nie skończyłam
2. Wyzwanie czytelnicze 2015 - Książką, którą zacząłeś, ale nigdy jej nie dokończyłeś
Ja wyżej oceniłabym tę część, ale tak jak Tobie, brakowało mi mojego ukochanego Tyriona. Na pierwszy plan Martin wziął za to Jaime'a, wiec byłam trochę udobruchana. <3
OdpowiedzUsuń