środa, 7 maja 2014

"Nawałnica mieczy" - George R.R. Martin

 Tytuł: Nawałnica mieczy: Stal i śnieg + Krew i złoto (org. A Storm of Swords)
Autor: George R.R. Martin
Seria: Pieśń lodu i ognia, #3
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 18 i 31 lipca 2002 r. (premiera: całość - sierpień 2000 r.)
Ilość stron: 608 + 574

Moim zdaniem (a wiem, że nie jestem w swoich poglądach odosobniona) George R.R. Martin jest Tolkienem naszych czasów. Obydwaj zasłynęli jedną konkretną serią, dzięki której dowiedział się o nich świat. Obydwaj podjęli się trudu wykreowania złożonego świata i niebanalnych postaci. I obydwaj mają w nazwisku "R.R."...

Nawałnica mieczy jako pierwsza z książek Martina została podzielona na dwa tomy dość pokaźnej grubości. W obydwu dzieje się sporo. Autor co chwila zaskakuje czytelników nieoczekiwanymi zwrotami akcji i, jak zwykle, zabija kilka ważnych postaci, których usunięcia z kart powieści się nie spodziewałam (ale Krasnal nadal żyje). Co więcej, z podziwu godnym uporem ciągnie zapoczątkowany w Grze o tron wątek śmierci Jona Arryna, przedstawiając kolejne wersje tego, co się wtedy wydarzyło, kto to zrobił i dlaczego. Nawałnica mieczy teoretycznie zamyka wątek - teoretycznie, bo pewnie nieraz jeszcze się on pojawi.
Powrócę na chwilę do zwrotów akcji. Nawałnicę mieczy podzielono tak, by w każdym tomie pojawił się zaskakujący punkt kulminacyjny. W Stali i śniegu padło na ślub lorda Edmure'a Tully'ego (przez fanów zwany, o ile się nie mylę, "krwawymi godami"), w Krwi i złocie na ślub króla Joffreya ("purpurowe gody"). Myliłby się ten, kto uznałby ich przebieg za najbardziej interesujący; powtarzam: cała Nawałnica mieczy obfituje w niespodzianki.

George R.R. Martin nie zna litości dla wykreowanych przez siebie bohaterów. Bez skrupułów pozbywa się kolejnych postaci, na ich miejsce wciągając kogoś innego (albo i nie). Jednocześnie o niektórych zapomina (?), na przykład o najmłodszym ze Starków, Rickonie. Nie wiadomo, czy chłopiec żyje czy nie - po prostu go nie ma. W Nawałnicy mieczy "odnajduje się" jednak kilka dawno przeze mnie (ale nie przez Martina) zapomnianych postaci. Dzięki temu autor nie musi wprowadzać nowych imion, a zamieszanie w świecie przedstawionym oraz mętlik w głowie czytelnika i tak się powiększają.

Recenzja dość krótka, na co składa się brak zarysu fabularnego występującego zwykle w drugim akapicie. Poczucie recenzenckiego obowiązku nie pozwala mi na spojlerowanie. Jestem pewna, że ten, kto zagustował w prozie Martina bez wahania zapozna się z tym tomem. Osoby wciąż niepewne, szczerze zachęcam: to naprawdę interesująca, wielowątkowa opowieść.
Ocena końcowa: 6/6
Polecam: nieczującym awersji do fantastyki

2 komentarze:

  1. Proza tego autora ciągle przede mną. Czytam same zachęcające recenzje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam jeszcze drugiej połowy Nawalnicy, ale na pewno to nadrobię, bo jestem zachwycona tą serią :)

    OdpowiedzUsuń