Autor: Bernard Cornwell
Seria: Kampanie Richarda Sharpe'a, #2
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania: 31 października 2011 r. (premiera: luty 1998 r.)
Ilość stron: 414
Historia nigdy nie była moją mocną stroną, a cała moja wiedza ogranicza się do kilku dat, nazwisk, bitew. Mimo wszystko książki z gatunku fikcji historycznej czytuję chętnie. Może to paradoks, ale każdy z nas ma swoje małe skrzywienia :)
Największym mankamentem Triumfu jest wielowątkowość. Poszukiwania Dodda przedstawione i poprowadzone zostały w doprawdy żałosny sposób, ukazując niekonsekwencje bohaterów (lub autora) w dążeniu do celu. Nieco lepiej wypada próba aresztowania Richarda, choć cała uknuta wokół niego intryga to kolejny słaby fabularny punkt. Teoretycznie najistotniejszy wątek, sama bitwa z Mahrattczykami, potraktowany został po macoszemu i niesamowicie chaotycznie. To wielkie stracie, zakończone triumfem Brytyjczyków, opisano całkiem bez polotu. Mamy więc trzy byle jakie wątki - co więcej? Mało istotne, niewiele wnoszące do fabuły epizody. Pod tym względem Bernard Cornwell nie popisał się.
Richard Sharpe, jako postać, również nie przypadł mi do gustu. Posiada nieprzebrane bogactwa (których zdobycie opisano w pierwszej części Kampanii Richarda Sharpe'a, Tygrysie) i teoretycznie jest szczęśliwy. Gdy jednak zasugerowano mu możliwość awansu na oficerskie stanowisko, jest gotów odrzucić swoje ideały, by ów awans stał się rzeczywistością. Do jego "realnych" cech można zaliczyć jeszcze pociąg do niewiast (zwłaszcza że na wojnie jest ich niewiele) - ale to wszystko. Mężczyzna jest niemożliwie naiwny, łatwowierny i skomplikowany jak budowa cepa. Na jego tle nawet pobożny i bogobojny pułkownik McCandless wydaje się niesamowicie barwną postacią.
Nie zgłaszam zarzutów odnośnie zgodności książki z historycznymi faktami. Porównując Triumf z informacjami na Wikipedii, nie dopatrzyłam się większych nieścisłości. Bernard Cornwell wymyślił Richarda, majora Dodda i pułkownika McCandlessa, ale pozostali protagoniści to naprawdę żyjące postacie. Przebieg bitwy również pozostał niezmieniony.
Triumf nie spodobał mi się tak, jak bym sobie tego życzyła. Lektura była monotonna i nieciekawa, główni bohaterowie bezpłciowi, a konstrukcja fabuły pozostawia wiele do życzenia. Owszem, nieco wzbogaciłam swoją historyczną wiedzę (wiem, kiedy odbyła się bitwa, kto dowodził, kto wygrał). Po kolejne tomy Kampanii Richarda Sharpe'a sięgnę - licząc na coś lepszego.
Ocena końcowa: 3/6
Polecam: miłośnikom fikcji historycznej
Czy tylko mi ten pan z okładki przypomina Jaimiego Lannistera z serialu Gra o tron? :)
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica
Okładka z Seanem Beanem, mniam :D Ale książka tematycznie nie w moim guście.
OdpowiedzUsuńRaczej spasuję ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!