niedziela, 23 marca 2014

"Lśniące dziewczyny" - Lauren Beukes

Tytuł: Lśniące dziewczyny (org. The Shining Girls)
Autor: Lauren Beukes
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 21 marca 2014 r. (premiera: kwiecień 2013 r.)
Ilość stron: 416

Koncepcja podróży w czasie to koncepcja niesamowita. Pewnie wielu z Was chciało cofnąć się o kilka dni, miesięcy, lat i coś zmienić na lepsze. Tymczasem w Lśniących dziewczynach skoki w czasie są powszechne - w przód, w tył, a po co...?

Głównym bohaterem i "skoczkiem" jest Harper. W ciekawych okolicznościach wchodzi w posiadanie klucza do Domu, który umożliwia mu przemieszczanie się w czasie. W ramach rekompensaty, mężczyzna musi (?) zabijać kolejne "lśniące dziewczyny". Jedną z nich jest Kirby, niezbyt ambitna studentka, za to oddana reporterka pragnąca poznać tożsamość zwyrodnialca, który próbował ją zamordować. Złapanie mordercy nierzadko bywa trudne, a co dopiero takiego skaczącego w czasie...

Pomysł na fabułę był świetny. Seryjny morderca pojawia się w życiu swoich ofiar niespodzianie, robi swoje, po czym zabiera każdej jakiś drobiazg, podrzucając coś innego, należącego do kolejnej ofiary. Autorka bawi się z czytelnikiem, od samego początku wrzucając go na głębię. Podczas lektury bardzo istotne jest patrzenie na daty rozpoczynające każdy rozdział, umożliwiają one bowiem orientację w czasie. W ten sposób powstaje złożona siatka powiązań między postaciami - zarówno głównym duetem, jak i pozostałymi ofiarami i przyjaciółmi Kirby. Szczególnie samo zakończenie dało mi do myślenia, ponieważ Lauren Beukes przygotowała nam historię podobną do Uroborosa... Niesamowita sprawa :)

Początkowo ciężko sprecyzować głównego protagonistę. Czy jest nim Harper, skaczący po dwudziestym wieku morderca, czy raczej dwudziestokilkuletnia Kirby, jego niedoszła ofiara? Poświęcono im mniej więcej tyle samo czasu. Zbierając ślady na kolejnych stronach, poznajemy szczątkowe dzieje obojga. Kirby to zdeterminowana młoda kobieta, wierząca, że jej przypadek nie był odosobnionym i "jej zabójca" jeszcze uderzy, a może robił to też w przeszłości. Nie zdaje sobie nawet sprawy, jak bardzo w przeszłości działał. Harper to sadystyczny morderca, zabijający właściwie bez określonego powodu, za to z niesamowitym okrucieństwem. Czerpie z tego wręcz ekstatyczną przyjemność, która z czasem zmienia się w obsesję, uzależnienie. Na kartach książki przewijają się także kolejne jego ofiary, przeważnie zastępujące w jednym rozdziale, rzadkiej w dwóch (oczywiście jeden to ten z ich śmiercią) oraz pomocnik Kirby, dziennikarz sportowy i były dziennikarz kryminalny w jednej osobie Dan. Jego życiorys również został zarysowany, choć zdecydowanie mniej wyraziście niż wspomnianego wyżej duetu.

Czytywałam prozę Agathy Christie, w której zabójstwa były ułożone tak, by skierować podejrzenia czytelnika na niewinną osobę (albo byt nadprzyrodzony, bo czemu nie?). Dan Brown przeważnie pozwalał odbiorcy poznać mordercę i towarzyszyć mu, podrzucając jednocześnie pewne niejednoznaczne dowody. Serialowi detektywi, pokroju Monka, ekip NCIS czy CSI, rozwiązywali tajemnice dzięki pedanterii albo nauce. Lauren Beukes postawiła na coś zupełnie innego: odbiorca od samego początku zna mordercę, towarzyszy mu w kolejnych zbrodniach, ale wplotła w to wątek fantastyczny. Myślę, że zagadki tych morderstw nie rozgryzłby żaden ze wspomnianych umysłów analitycznych.

Lśniące dziewczyny nie są może thrillerem ani kryminałem pierwszego sortu, ale na pewno ciekawą pozycją literacką. Autorka przemyślała fabułę, miała fajny pomysł z podróżami w czasie i gubieniem w ten sposób tropu, ale... zabrakło mi konkretnego motywu tłumaczącego zbrodnie. W obecnym stanie to książka o brutalnym psychopacie - czy nie ciekawiej by było, gdyby...? Mimo wszystko myślę, że Lśniącymi dziewczynami warto się zainteresować.
Ocena końcowa: 5-/6
Polecam: miłośnikom opowieści o podróżach w czasie, bez awersji do brutalnej przemocy

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis
http://rebis.com.pl

środa, 19 marca 2014

"Zoo City" - Lauren Beukes

Tytuł: Zoo City
Autor: Lauren Beukes
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 7 sierpnia 2012 r. (premiera: kwiecień 2010 r.)
Ilość stron: 384

Nie wiem, czego oczekiwałam po Zoo City - według okładki, "jednej z najoryginalniejszych powieści 2010 roku". Tytuł udekorowany zarysami zwierząt, ale też jakiś budynków, samochodu... a z tyłu jakiś bocian szczerzący zęby (!). Dziwniej chyba być nie może.

Zinzi December dźwiga na plecach Leniwca, utrzymuje się ze znajdowania zagubionych przedmiotów (zaginionych osób woli unikać) i mieszka w tytułowym Zoo City. Poznajemy ją, gdy wraca do swojej ostatniej zleceniodawczyni, pani Luditsky, z odnalezionym pierścionkiem. Na miejscu zastaje ekipy śledcze i karetkę, kobieta została bowiem zamordowana. Podejrzenie pada na Zinzi, głównie ze względu na jej kryminalną przeszłość. Do panny December zgłasza się też dwójka innych "zoolusów", kobieta z Marabutem i facet z Maltańczykiem. Chcą nająć ją do odnalezienia pewnej osoby. Ignorując złe przeczucia, Zinzi zgadza się na to - i przekonuje, że powinna była trzymać się poszukiwania przedmiotów.

Lauren Beukes wrzuca czytelnika na głęboką wodę, nie oferując wyjaśnień: dlaczego Zinzi ma ze sobą Leniwca (z wielkiej litery), dlaczego niektórzy ludzie mają swoje Zwierzęta (z wielkie litery), co to właściwie za Poprzednie Życie (PZ, z wielkich liter), o którym bohaterka co jakiś czas wspomina, jaki związek z fabułą mają pojawiające się po chwila kawałki artykułów prasowych, internetowych, jakiś mejl, a przede wszystkim - o co w tym wszystkim do licha chodzi?! Na dodatek autorka szybko przedstawia wiele innych postaci - najczęściej męskich - których rozróżnianie sprawiało mi czasami kłopot. Nie zrażając się tym zagmatwanym początkiem i czytając dalej, przekonujemy się, jak drobiazgowo skonstruowany jest ten alternatywny świat. Dowiadujemy się, dlaczego Zinzi ma Leniwca (ale nie doczytałam się powodu, dla którego tak bardzo się o niego troszczy). Wyjaśnia się nawet, gdzie mieszka Zinzi (dla mnie nie było to tak oczywiste, zakładałam, że to jakieś biedne dzielnice miasteczka w Stanach Zjednoczonych...). Uzbrojeni w tę podstawową wiedzę, brniemy przez kolejne strony, wraz z bohaterką rozwiązujemy dziwną i niełatwą sprawę zaginionej dziewczynki, by przy końcu dojść do zatrważających wniosków.

Sama Zinzi to dość typowa protagonistka urban fantasy. Ma swoją mroczną przeszłość, (wisielcze) poczucie humoru i cięty język, a także kilku mniej lub bardziej pomocnych przyjaciół. Rodziny już nie ma, stałego życiowego partnera też nie.W ogólnym rozrachunku wypada jednak nad wyraz dobrze, nie jest przecież kolejna "sierotką Marysią", którą trzeba ratować z opresji. To ona ratuje (choć raczej z marnym skutkiem) i robi za "tego złego",  przed którym trzeba ratować. Dodatkowo wręcz zawodowo oszukuje i... z jakiegoś powodu dorobiła się Leniwca. Dziewczyna na pewno nie jest wzorem do naśladowania, ale niektóre jej przymioty można uznać za pożądane - zarówno w świecie książkowym, jak i realnym. Pozostali bohaterowie, choć też dość charakterystyczni, bledną w porównaniu z Zinzi - przecież to ona jest gwiazdą w tym przedstawieniu!

Napisana przez Lauren Beukes powieść pod wieloma względami pretenduje do miana "powieści sensacyjnej". Autorka urzeczywistniła swoją opowieść, wplatając w nią fragmenty nieistniejących stron internetowych, artykułów prasowych, mejle (z dość swojską, niezrozumiałą listą błędów przy nieudanej próbie dostarczenia), nawet własną wytwórnię muzyczną. Odnośnie tej ostatniej: z ciekawości sprawdzałam, czy takowa istnieje (a wraz z nią niesamowicie charyzmatyczny właściciel, Odysseus "Odi" Huron, oraz wspomniane zespoły muzyczne) - tak umiejętnie autorka wykreowała ten pozornie błahy element świata przedstawionego.

Nie wierzę, by Zoo City przypadło do gustu każdemu odbiorcy. Czytelnik jest rzucany od razu na głęboką wodę, opisy sytuacji są czasami dość chaotyczne, a fabuła ma pewne luki, z których niektóre jakiś się wypełniają. Bohaterka jest typowa, ale - dzięki Leniwcowi :) - na swój sposób urocza. Książka jednak nie jest długa, a historia wciąga - choć nie od początku. Na korzyść utworu może zadziałać też zdobycie przezeń nagrody Arthura C. Clark'a dla najlepszej powieści science fiction wydanej w Wielkiej Brytanii w 2011 roku. Mnie się podobało.
Ocena końcowa: 5-/6
Polecam: miłośnikom "niemłodzieżowj" dystopii

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis
http://rebis.com.pl
 

niedziela, 16 marca 2014

Wywiad z Melissą de la Cruz

Witajcie!
Dziś postanowiłam podzielić się z Wami wywiadem z Melissą de la Cruz - autorką wydanych w Polsce serii Au PairKlika z San FranciscoRód Beauchamp oraz, chyba najpopularniejszej z nich, Błękitnokrwistych. 
Wywiad został przeprowadzony przez portal Goodreads (tekst oryginalny). Ja tylko go tłumaczę.

Końcówka Błękitnokrwistych dała nadzieję, że Sky i Jack będą mieli dzieci. Czy faktycznie je mieli, a jeśli tak, czy myślała Pani o napisaniu historii o ich dzieciach?
Błękitnokrwiści nie zostali obdarzeni darem prokreacji. Zamiast klasycznej reprodukcji, ich dusze odradzają się w nowych ciałach. Błękitnokrwiści nie mogę też , zgodnie z Kodeksem Wampirów,  mieć dzieci ze śmiertelnikami. Lucyfer ukradł dar prokreacji rasie śmiertelnikow i stworzył Nefilim (półludzi, półdemony). Aby dowiedzieć się, czy Jack i Schuyler mają dzieci, przeczytaj Wampiry z Manhattanu (premiera we wrześniu).

Zauważyłam, że w Błękitnokrwistych oraz Rodzie Beauchamp mitologia (nordycka lub chrześcijańska, oparta na wierze) odgrywa dość istotną rolę w fabule. Łatwo było wpleść mitologię w te teksty?
Tak, bez trudu wplotłam mitologię do swoich utworów. Najpierw była mitologia, później pojawiła się histora. Chciałam stworzyć podstawy dla swojego świata i wyjaśnić, jak powstały wampiry, uznałam więc, że takie wyjaśnienie będzie miało sens.

Skąd pomysł na wampiry będące upadłymi aniołami? W większości mitologii opisuje się je jako diabelskie, demoniczne istoty, których trzeba się pozbyć z tego świata. Uważam, że mocniejsze wplecenie ich w bitwę między Bogiem i Lucyferem, gdzie pełnią funkcję pomagierów Lucyfera, jest fajne.
Jedynym wyjaśnieniem tego, jak wymyśliłam wampiry będące upadłymi aniołami, było siedzenie nad projektem. Wtedy trafiłam na Raj utracony i połączyłam go z moimi wampirami. Pamiętam to uczucie, jakby trafił mnie piorun. Wstałam z krzesła i krzyknęłam "EUREKA!" Ten pomysł niesamowicie mnie podekscytował. Według mnie to miało sens, wydawało się tak naturalne, a ja była osobą, która wpadła na to jako pierwsza.

Najbardziej ciekawi mnie, jak Pani pisze. Kiedy zaczyna Pani powieść, cieszy się Pani? Zna Pani zakończenie i do niego dąży, czy wymyśla na bieżąco? I jeszcze, jaki jest Pani ulubiony program w telewizji? (Ja mam obsesję na punkcie House of Cards!)
Proces tworzenia jest trudny do opisania i wyjaśnienia. Najczęściej piszę ogólny zarys, potem go dopieszczam. To chyba zadowala wiele osób, wydaje się schludne, czyste, wspaniałe i proste.
Ale to nie tak. Pisarze kłamią. Robię wszystko. Zarysowuję. Cieszę się. Kieruję się ku końcowi i wymyślam na bieżąco. Nie ma jednej "właściwej" drogi do napisania książki. Wszystkie są dobre, każdy robi to inaczej. Powiedziałabym, że każda z moich książek powstawała inaczej. Nigdy nie wiem, co z tego będzie. Na początku mam pomysł, potem wymyślam fabułę, czyli mglisty zarys całej historii i zakończenie. Ale to też nie zawsze prawda, bo czasami zmieniam zakończenia. Na przykład Zapach spalonych kwiatów miał początkowo zupełnie inne zakończenie niż to, które pojawiło się w książce. Wiedziałam, że tamto zakończenie nie pasuje i to doprowadzało mnie do szału. W końcu wymyśliłam właściwe. Przepisałam książkę, żeby ją do niego dopasować.
Muszę powiedzieć, że zmysł pisarski trzeba ćwiczyć. Pisać codziennie. Stawać się lepszym. Czytać dużo dobrych książek. Jako profesjonalna pisarka zmuszam się do pisania, nawet jeśli nie mam na to ochoty. Nie czekam na inspirację. Żeby wydać książkę, potrzebne są dyscyplina, upór i poświęcenie. To ogromny nakład pracy, to trudności, ale też najlepsza zabawa w życiu. Uwielbiam wymyślać. Kocham poprawiać sobie humor.
Ann Patchett udziela świetnych wskazówek w swoich wspomnieniach. Stawiaj sobie wyzwania. Pisz za każdym razem trudniejszą książkę. Ćwicz. Ja zawsze mam idealną wersję historii, którą chcę opowiedzieć, ale na początku jest ona zamglona, z czasem rozganiam chmury, historia zaczyna nabierać kształtu, ciała i krwi, zaczyna być prawdziwą opowieścią. Kiedy dochodzę do tego momentu, wiem, że wykonałam swoją pracę.
Nie mam ulubionego programu telewizyjnego. Lubiłam oglądać The Wire, Oz, The Killing, ale nie oglądam programów po raz drugi. Jednak najbliższe mojemu sercu było Battlestar Galactica, remake. To było niesamowite. Czekam, aż Ronald Moore to powtórzy. Ale tego serialu też nie oglądałam po raz drugi. Programy telewizyjne to nie książki. Nie widzę sensu w oglądaniu ich ponownie, a przy książkach, ilekroć je czytam, dostrzegam coś, czego nie widziałam wcześniej. Albo, jak przy Harrym Potterze, za każdym razem wciągam się od nowa.

Czytając Błękitnokrwistych nie można nie zauważyć, jak dużo uwagi zwraca Pani na styl, zarówno odzieży i architektury. Jakich metod Pani używa, obmyślając historie? Inspiruje się Pani swoim otoczeniem czy rzeczami, którymi się Pani interesuje, czyli, jak zakładam, modą i tym podobnymi?
Cieszę się, że zauważyłaś! Interesuję się projektowaniem, architekturą i szczegółami, kocham je w książkach, więc sama także je w nich umieszczam. Uwielbiam pisać o swoich maniach, nieważne czy to cudowny średniowieczno-współczesny dom czy dzieło sztuki. Kulturę odkrywałam przez czytane książki i cieszę się, słysząc, że moi czytelnicy również mają z nią kontakt przez moje ksiażki.

Czy pisanie książki Frozen (niewydana w Polsce - przyp. tł.) było równie emocjonujące co czytanie? Jakie to uczucie, pisać książkę z kimś? Nie może się Pani doczekać kontynuacji?
Tak, pisanie jej było niesamowicie ekscytujące! Zdarzało się, że Mike (mój mąż i współautor) i ja nie mogliśmy złapać tchu, gadają o tym, co się wydarzy. Pisanie książki było fajne, jakby przedłużało nasze małżeństwo. Mieliśmy tyle pomysłów, że rozmawialiśmy o tym bez końca. Naszą obsesją na punkcie śmieci, zmian klimatu, katastrofy środowiskowej, prawdziwych antyutopii, itp. 
Tak, nie mogę się doczekać, kiedy przeczytacie kontynuację, Stolen, która ukaże się w listopadzie.

Bardzo podobał mi się serial Zapach spalonych kwiatów. Co najbardziej się Pani podobało w czasie realizacji? Jak pracowało się z Danielem DiTomasso?
Każdy etap był ekscytujący. Dla mnie opublikowanie pilota na Television Critic's Association, kiedy ogłosili datę premiery, było jednym z najfajniejszych momentów. Na ekranie pojawiło się "Na podstawie bestsellera New York Times'a", a ja krzyknęłam na krześle. Podskoczyłam i pisnęłam, bo zobaczenie tego w telewizji było STRASZNIE EMOCJONUJĄCE. Moja książka naprawdę miała ukazać się w telewizji! Poważnie!
Obejrzenie pierwszego odcinka... było jak sen, nie mogłam się nawet skupić, byłam tak bardzo bardzo BARDZO podekscytowana. Oglądanie przyjęcia zaręczynowego i Freyi z Killianem w łazience było punktem kulminacyjnym. Widziałam ten epizod wcześniej, ale obejrzenie go w telewizji, obok wielu innych programów, i świadomość, że jest ze mną powiązany, oparty na mojej książce, było nierealne.
Daniel to jeden z najmilszych, najsłodszych ludzi. Jest niesamowicie przystojny, prawie za bardzo. Jego uroda jest dekoncentrująca, ale dobrze się przy nim przebywa. Jest tak szarmancki jak Killian i ma poczucie humoru. To kochany człowiek, mamy szczęście, że z nami pracuje. Cała obsada jest niesamowita; jak wielka szczęśliwa rodzina.

Jak czuje się Pani przy pisaniu scen miłosnych? Czy pęka Pani serce, kiedy opisuje Pani nieodwzajemnioną miłość?
Pisanie scen miłosnych to zabawa, ale za każdym razem próbują je nieco zmienić, dodać coś nowego, żeby na każdej stronie nie powielać tego samego. Więc w pewnym sensie ciężko je pisać, ponieważ ilość czasowników i przymiotników, których można użyć do opisu romantycznej sceny, jest ograniczona. Sądzę jednak, że różnica polega na tym, jak bohater odbiera daną sytuację, w pewnym sensie za każdym razem to coś innego.
Zawsze wczuwam się w swoich bohaterów, kiedy ich miłość jest nieodwzajemniona, albo się nie udaje. Płaczę wraz z nimi.

Proszę podać pięć swoich ulubionych książek.
Wojna i pokój Lwa Tołstoja. Władca Pierścieni J.R.R. Tolkiena. Harry Potter i więzień Azkabanu J.K. Rowling. Morningside Heights Cheryl Mendelsohn. Social Disease Paula Rudnicka.

Jak udało się Pani przemycić siebie do książek Błękitnokrwiści?
Moje książki to ja, opisują moje pasje, życie w liceum, to co myślę, ale nie mówię - i myślę, że to prawda dla wszystkich pisarzy i ich książek. Dorastałam w elitarnym społeczeństwie w Manili i to było podstawą Błękitnokrwistych bardziej niż to, co wiedziałam o Nowym Jorku. Rozumiałam działanie społeczeństwa bogatych, protegowanych i chronionych. Mój ojciec zawsze powtarzał, że Nowy Jork to Manila z większą ilością pieniędzy, a ludzie wszędzie są tacy sami.

Jak wplotła Pani swoje filipińskie pochodzenie do swoich książek?
Moje poczucie humoru jest ewidentnie filipińskie i zawsze obecne w moich książkach, o swoich filipińskich korzeniach pisałam w Fresh Off the Boat, powieści z 2005 roku. W Frozen bohaterowie idą do restauracji turo turo, czyli filipińskiej kawiarni, w której wskazuje się to, co chce się zjeść. (Turo turo znaczy "wskazać wskazać").
Muszę powiedzieć, że uważam się za Amerykankę z wyglądu, charakteru i poglądu na świat, a choć szanuję i jestem dumna z mojego filipińskiego pochodzenie, jestem Amerykanką, nie byłabym w stanie napisać takich książek, jakie piszę, gdybym nie przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych. Myślę, że myślałabym i pisałabym zupełnie inaczej, gdyby moja rodzina została w Manili. Tę decyzję trzeba podjąć, imigrując - będziesz trzymać się startego życia czy przyjmiesz nowe? Czytałam wspomnienia Gary'ego Shteyngarta, Little Failure, w których ukazuje, przez co przechodzą dzieci imigrantów, nowe towarzystwo, odrzucenie starego świata i ból, jaki nam to zadaje. Nie da się żyć z dwoma światami w głowie. To doprowadzi do szaleństwa.
Gdybym miała się określić, nazwałabym się nowojorkerką, z miasta przyciągającego utalentowanych i światowych, dzielących te same wartości i priorytety: dobrą pizzę i świetne muzea!

środa, 12 marca 2014

Obecnie się czyta #3

Rodzina Wenclów. Wspólnik - Lena Najdecka
Oto historia o bogatym klanie Wenclów, których perypetie są doskonałym przykładem na to, że pieniądze nie zawsze szczęście dają.Poznajemy nestorów rodu, ich trzech synów, szanowne małżonki dwóch z nich oraz kilka innych postaci, w mniejszym lub większym stopniu wpływających na ich losy.

Póki co stwierdzam, że nie podoba mi się styl pisania (na razie nie potrafię doprecyzować powodu; na to przyjdzie czas w recenzji), jak również kreślony przez autorkę wizerunek polskich bogaczy. Być może tak jest naprawdę: dla świata eleganccy dżentelmeni w garniturach, dla rodziny wieśniaki jadące nieprzyjemną gwarą?
Postęp: 29%

Przez burze ognia - Veronica Rossi
Jakże mogłabym odpuścić sobie tę dość popularną ostatnio serię? Oto mieszanka science fiction z postapokaliptyczną powieścią dla młodzieży. Głównymi bohaterami są Aria, mieszkanka "wewnątrznego świata" i Peregrin (Perry), dzikus. Nad ich głowami kotłuje się eter, a ich drogi - na tę chwilę - jakby się ku sobie zbliżają.

Nie wiem, co dla całej intrygi będzie wnosił wspomniany eter, ale przeczuwam, w jaki sposób zechce "spiknąć" ze sobą protagonistów. Wątek zaginionej matki Arii również chyba przejrzałam - ale ciężko przesądzić, toż to dopiero początek.
Postęp: 23%

Czytaliście te książki? Co o nich sądzicie?
I co teraz czytacie?

niedziela, 9 marca 2014

Gdzie ta polska wersja? #2


Arise -Tara Hudson
Co to jest? Kontynuacja (druga książka) serii Pomiędzy, której pierwszy tom (Pomiędzy) ukazało się w Polsce dzięki wydawnictwu Jaguar.
Dlaczego? Mimo że wspomniany wyżej tom nie przypadł mi specjalnie do gustu, chciałabym poznać ciąg dalszy. Liczę na rozwinięcie akcji, może jakieś ciekawe zwroty akcji. Jestem pewna, że w Polsce znajdzie się wiele fanek twórczości pani Hudson
Szanse na wydanie? Umiarkowane. Jaguar inwestuje w wiele serii, ale ostatnio koncentruje się na nowościach. O Pomiędzy zapomniano. Może wyniki sprzedaży nie były tak wysokie, jak oczekiwano i jednak nie doczekamy się Arise po polsku?

Czytaliście Pomiędzy i chcielibyście zapoznać się z ciągiem dalszym?
A może los tej serii jest Wam obojętny?

piątek, 7 marca 2014

"Obsidian" - Jennifer L. Armentrout

Tytuł: Obsidian (pl. Obsydian)
Autor: Jennifer L. Armentrout
Seria: Lux, #1
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 21 maja 2014 r. (premiera: listopad 2011 r.)
Ilość stron: 335

Mimo wiadomej większości czytelników wtórności powieści młodzieżowych, wciąż sięgam po kolejne pozycje i szukam "tego czegoś", co wyróżniłoby daną książkę spośród setek innych. Sięgnęłam więc po Obsidian pióra Jennifer L. Armentrout, który - jak mi się wydawało - miał ukazać się w Polsce.

Główna bohaterka, Katy Schwartz, przeprowadza się do małego miasteczka, uciekając z matką przed wspomnieniami po zmarłym ojcu. Ma to miejsce w wakacje, a od września Kat ma zacząć naukę w lokalnym liceum. Wcześniej poznaje dwójkę nastoletnich sąsiadów - Deamona i Dee Blacków - oczywiście w jej wieku. O ile Dee chce zaprzyjaźnić się z nową dziewczyną, jej brat jest temu zdecydowanie przeciwny. Rodzeństwo zachowuje się poniekąd dziwnie - co zauważa nie tylko Kat, ale większość dzieciaków z liceum - do tego pojawiło się w szkole z jeszcze jednym bratem oraz jeszcze jednymi trojaczkami. Dziwne wydarzenia zaczynają kumulować się wokół niepozornej Kat, która w głębi duszy toczy bój: czy kocha Deamona, czy go nienawidzi?

Nie mylicie się - Obsidian to kolejny romans paranormalny, z naciskiem na romans. Do tego skonstruowany niemal tak samo jak Zmierzch. Brakuje tylko balu wieńczącego tom. Bohaterka znów trafia do nowego z jednym rodzicem (choć tym razem z matką), zawiera znajomość z Elitarnymi Dziwakami i Elegantami szkoły, zakochuje się w chłopaku, który za nic w świecie z nią nie będzie (jakże miałby zwrócić uwagę na taką szarą myszkę jak ona?), do tego nie chce jej związków z kimkolwiek z jego rodziny. Oczywiście na jednej lekcji siedzą w pobliżu siebie, oczywiście on kilka razy ją ratuje i twierdzi przy tym uparcie, że wcale ale to wcale mu na niej nie zależy. Oczywiście jakiś wątek fabularny też dodano, żeby móc podciągnąć to pod literaturę młodzieżową a nie stricte harlequin, ale jest on nieustannie tłamszony przez romans. Po skończeniu lektury naprawdę dość miałam wysłuchiwania, że Kat musi odciąć się od Blacków "dla jej własnego dobra / bezpieczeństwa" (choć pojawił się też argument, że chodzi o "dobro / bezpieczeństwo" Dee).

Nie zapałałam sympatią do głównych postaci. Początkowo lekko utożsamiałam się z Kat, która czyta książki i prowadzi bloga z recenzjami, ale szybko zrezygnowałam z tej więzi. Dziewczyna należy do tych, które mówiąc "Nie" mają na myśli "Tak". Oczywiście nie przyznaje się do zauroczenia postacią Deamona - i chodzi raczej o jego ciało, bo z charakteru to typ mocno... rozbieżny. Dlaczego? Nasz kochaś na co dzień jest szorstki jak papier ścierny, ale zdarzają mu się chwile wręcz przerysowanej czułości i tkliwości. Oczywiście w stosunku do Kat. Oczywiście mają potem kłopoty. Ale to, oczywiście, nie ma dla nich większego znaczenia (choć poziom bezpieczeństwa Dee gwałtownie wtedy maleje).

W Obsidian udało mi się znaleźć dwie zalety. Pierwsza to ciekawy pomysł na tę "paranormalną" część osobowości Dee i Deamona. Przynajmniej nie są to wilkołaki ani wampiry, choć ich pochodzenie wydaje się równie mocno naciągnięte. Cóż, takimi prawami rządzi się ten gatunek. Druga zaleta to długość: mękę udało mi się zakończyć względnie szybko.

Gdyby policzyć, ile razy w tej recenzji padło słowo "oczywiście", można wyciągnąć bardzo poprawny wniosek, że to lektura przewidywalna. Niespodzianką może być ewentualnie tożsamość Dee i Deamona oraz brak balu maturalnego (choć jest jakaś inna potańcówka, nie pomnę z jakiej okazji). Według mnie czas spędzony na lekturze był czasem straconym. Być może dlatego, że Zmierzch odebrałam jako czytadło nudne i przewidywalne, a Obsidian to jego prawie doskonałe ksero.
Ocena końcowa: 2/6
Polecam: fanom Zmierzchu

środa, 5 marca 2014

"Itch: Niezwykłe przygody poszukiwacza pierwiastków" - Simon Mayo

Tytuł: Itch: Niezwykłe przygody poszukiwacza pierwiastków (org. Itch)
Autor: Simon Mayo
Seria: Itch, #1
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Data wydania: 30 października 2013 r. (premiera: marzec 2012)
Ilość stron: 416

Chemia nie należy do powszechnie lubianych przedmiotów w szkole. W sumie nie wiem dlaczego, ja za nią przepadałam. Natomiast Itchingham Lofte wręcz za nią szaleje. To właśnie on jest głównym bohaterem recenzowanej dzisiaj książki.

Cztarnastoletni Itchingham Lofte (w skrócie Itch) ma nie tylko dziwne imię, problemy ze zdobywaniem przyjaciół i młodszą siostrę Chloe, ale też zamiłowanie do chemii. Kolekcjonuje kolejne pierwiastki z układu okresowego i wykonuje przeróżne eksperymenty. Całe jego życie drastycznie się zmienia, kiedy otrzymuje od znajomego dostawcy bryłkę niewiadomego pochodzenia. Okazuje się, że jest ona bardzo radioaktywna. Nagle Itchem zaczyna interesować się więcej osób, niż chłopak mógłby sobie życzyć. Komu zaufać, co zrobić z bryłką oraz jak uchronić siebie i bliskich przed chorobą popromienną - na te pytania czternastolatek musi odpowiedzieć sobie bardzo szybko.

Autor miał bardzo ciekawy pomysł na książkę, trzymał się realiów związanych z niesionymi przezeń zagrożeniami. To nie tylko wydajniejsze od uranu źródło energii, ale też zagrożenie nuklearne. Teraz bryłki tajemniczego pierwiastka znajdują się w rękach nastolatka, który... nie chce się nimi z nikim dzielić. Nie bierze pod uwagę sumki, którą może otrzymać od niejednego potentata rynku energetycznego - on chce pierwiastek uchować w tajemnicy! Może wyjdę na osobę płytką i interesowną, ale ja odsprzedałabym ów skarb. Tym bardziej, że jednostki wiedzące o istnieniu owego skarbu oddadzą wszystko za jego zdobycie, a długotrwałe wystawienie się na promieniowanie prowadzi do przykrych skutków ubocznych. Młody Lofte się tym nie przejmuje i z uporem pragnie utrzymać bryłki w tajemnicy (oczywiście w swoim bliskim otoczeniu).

Omówiłam nielogiczne zachowanie Itcha, warto co nieco wspomnieć o pozostałych bohaterach. Ważną rolę w historii odgrywa rówieśniczka Itcha i jego kuzynka, Jack (Jacqueline chyba jej było, ale wszyscy - nawet nauczyciele i rodzice! - mówili na nią właśnie "Jack"). Dziewczyna odważna i sympatyczna, wierna "sprawie". Do tego warto napisać o Nathanielu Flowerdew, który jako pierwszy postanawia wzbogacić się na nieznanym nikomu pierwiastku o liczbie atomowej 126. Rodzice Itcha oraz jego młodsza siostra Chloe pojawiają się epizodycznie, nie zwracają uwagi czytelnika na dłużej. Mam jednak wrażenie, że w kolejnych częściach trylogii pan Lofte moze odegrać ważniejszą rolę.

Porządnym zastrzeżeniem do tego utworu jest pewna infantylność. Zdarza się, że autor tłumaczy coś - wybaczcie kolokwializm - "jak krowie na rowie", do tego kilka razy się powtarza. Młodsi czytelnicy, tak w wieku głównego bohatera, być może nie odczują tego tak dotkliwie.
Pewną ciekawostką jest tryb narracji. Simon Mayo opisuje wydarzenia z perspektywy osoby trzeciej mającej wgląd w myśli bohaterów. Co więcej, swobodnie żegluje sobie pomiędzy nimi, jeśli uznaje to za stosowne. W jednej chwili czytamy myśli Itcha, by kilka linijek później trafić na wewnętrzny monolog innej postaci, która akurat znalazła się w tym samym miejscu i może mieć coś ciekawego do przekazania.

Itch: Niezwykłe przygody poszukiwacza pierwiastków to książka dla młodszego czytelnika. Niekoniecznie zafascynowanego pierwiastkami, za to poszukującego sposobu na pożyteczne spędzenie wolnego czasu. Można "liznąć" trochę chemii, a przy tym całkiem nieźle się bawić. Starszy czytelnik również może znaleźć w lekturze frajdę - jeśli nie stawia wysokich wymagań fabularnych. Ja czytałam do poduszki - i koszmarów nie miałam.
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: czytelnikom w wieku około 14 lat