piątek, 25 lutego 2011

"Kosogłos" - Suzanne Collins

Tytuł: Kosogłos (ang. Mockingjay)
Autor: Suzanne Collins
Seria: Igrzyska śmierci, #3
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 11 listopada 2010 (świat: sierpień 2010)
Ilość stron: 372

Od premiery drugiego tomu serii minął niemal rok (w przypadku Polski - dokładnie rok). Fani na całym świecie nie mogli się doczekać, spekulacjom nie było końca. Ja też niecierpliwie czekałam na premierę. Czy było warto?

Katniss z matką i siostrą, a także niedobitkami z Dwunastki, mieszka w Dystrykcie Trzynastym - tym, który miał zostać unicestwiony wiele lat wcześniej. Rebelianci zbudowali pod ziemią całe miasto, jednak życie w nim nie odpowiada głównej bohaterce. Docenia działania mieszkańców, ale dąży do bardziej bezpośredniego starcia z prezydentem Snowem i jego ludźmi. Chce także wyrwać Peetę z Kapitolu - panicznie boi się o jego życie.

Chyba nie zdziwicie się, jeśli napiszę, że udaje jej się postawić na swoim. Jednak wiele rzeczy nie układa się po jej myśli: Peeta jej nienawidzi (a ona nie ma pojęcia dlaczego), a Gale zaczyna być... nadopiekuńczy? zazdrosny? Tak, drodzy Czytelnicy, w "Kosogłosie" wątek romantyczny zyskuje na znaczeniu, właściwie dominuje. Spokojnie, akcji też nie zabraknie. Katniss udaje się przekonać władze Trzynastki do rozpoczęcia inwazji na Kapitol i, mimo ich sprzeciwu, bierze aktywny udział w walkach.

Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś innego. Dwa wcześniejsze tomy pełne były akcji, niespodziewanych i interesujących wydarzeń, tymczasem tom ostatni, przynajmniej z początku, wydaje się zwyczajnie nudny. Rozterki głównej bohaterki są bardzo realistyczne, ale nie tego oczekuje czytelnik. Po pewnym czasie, gdy Katniss i jej drużyna (której skład może zaskoczyć niejedną osobę) ruszają do akcji, pani Collins "ożywa", znów mamy okazję do podziwiania jej umiejętności operowania językiem i wyobraźnią. Dopiero wtedy moja ocena zaczęła się podnosić: wcześniej oscylowała w granicach "słaba".

Historia zaskakuje i wzrusza, nie dostarcza zbyt wielu powodów do śmiechu. Dużo mówi się tutaj o śmierci i zemście, ale nie przeszkadzało mi to. Autorka bez skrupułów pozbawia życia kilku bohaterów - aż łezka się w oku kręci. Przyznaję, zaimponowało mi to - autorzy często wskrzeszają postaci, które uśmiercili wcześniej, tu natomiast trupy są "definitywnie martwe". Przy okazji, pani Collins nie oszczędza czytelników i ukazuje świat w sposób bardzo brutalny, pełen cierpienia: momentami osoby bardziej wrażliwe mogą czuć się nieswojo.

Ogólnie mówiąc, "Kosogłos" nie porywa, ani nie zawodzi. Stanowi dobre podsumowanie trylogii, choć mam wrażenie, że można by zakończyć wszystko inaczej. Kilka wątków pozostaje niedomkniętych, co zostawia niewielką szansę na kontynuację. Niemniej całą serię uznaję za bardzo udaną i zaliczam do jednej z najlepszych dostępnych na polskim rynku. Jeśli jeszcze nie rozpoczęliście przygody z Katniss Everdeen, nie czekajcie - czytajcie!
Ocena końcowa: 4/6
Polecam: osobom, którym niestraszne są "uroki" czasów wojny; fanom serii

wtorek, 22 lutego 2011

"Nieziemska" - Cynthia Hand

Tytuł: Nieziemska (ang. Unearthly)
Autor: Cynthia Hand
Seria: Nieziemska, #1
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 22 lutego 2011
Ilość stron: 400

"Wzruszająca opowieść o przeznaczeniu, pierwszej miłości i dramatycznej walce między między głosem obowiązku a głosem serca. Tak nieziemska jak pierwszy pocałunek chłopaka ze snów." Te słowa znajdziemy na okładce polskiej edycji. Czy warto dać się skusić "nieziemskiej" historii?

Clara Gardner jest niezwykła - ma szesnaście lat oraz ćwierć krwi anielskiej. Podobnie jak jej dwa lata młodszy brat, Jefferey. Po swoich urodzinach dziewczyna zaczynia mieć wizje, których głównymi bohaterami są płonący las oraz nieznajomy chłopak, którego ma uratować. Matka - półkrwi anielica - nazywa to "celem" (and. purpose) i, aby umożliwić jego realizację, rodzina przeprowadza się do stanu Wyoming. Młodzi ludzie zaczynają naukę. Anielskie moce Clary rozwijają się, zaczynają wymykać się spod kontroli.

Zostańmy jeszcze na chwilę przy fabule. Nasza bohaterka w szkole odnajduje tajemniczego chłopaka - to nieziemsko przystojny Christian Prescott. Fascynacja zmienia się w miłość, przynajmniej tak jej się wydaje. Żeby nie było zbyt nudno, Clara zdobywa nowych znajomych: całkowicie zwyczajną Wendy Avery, jej brata Tuckera oraz Angelę Zerbino - półkrwi anioła, która wprowadza nieopierzoną (niemal dosłownie, bo nie umiejącą jeszcze latać) towarzyszkę w świat tajemnic, do których dostępu wcześniej nie miała dostępu.

Początkowo książka rozwija się jak każda młodzieżówka: szkoła, przyjaciółka, wymarzony chłopak, nauka, kłótnie z koleżankami i rodziną, odkrywanie siebie... Ciekawiej robi się dopiero latem, wraz z nadejściem wakacji, gdy większość ekipy wyjeżdża. Ale to dopiero za połową książki. Muszę jednak napisać, że książkę czytało się przyjemnie. Narracja jest prowadzona w czasie teraźniejszym, z perspektywy Clary. Pani Hand oszczędziła nam zbędnych zachwytów i rozterek miłosnych, którymi niektóre autorki zapełniają kolejne stronice. Tutaj romans nie jest na pierwszym miejscu, co cieszy. Mimo wszystko historia jest nudna i przewidywalna. Akcja przyspiesza kilka rozdziałów przed końcem tomu i wraz z jego nadejściem się kończy. Zakończenie właściwie domyka wszystkie wątki, nie widzę powodu dla powstania kontynuacji (która jest zapowiedziana na przyszły rok).

Niedawno przeczytałam Blask, który również opowiadał o aniołach, nie mogę więc nie porównać tych dwóch pozycji. Nieziemska ma potencjał, którego tom pierwszy nie wykorzystuje, nie zostawia żadnych poruszonych wątków. Blask natomiast kończy się intrygująco, zachęca do sięgnięcia po kolejną część. Wnioski wyciągnijcie sami.

Podsumowując, Nieziemska nie jest tak nieziemską lekturą, na jaką liczyłam. Gwarantuje kilka niespodziewanych zwrotów akcji, momentów do wzruszeń (ale bez przesady), ale na rynku dostępne są lepsze pozycje. Dobrze, że autorka uciekła od typowego szkolnego romansu - gdyby tylko zaplanowała więcej atrakcji...
Ocena końcowa: 3/6
Polecam: miłośnikom pozycji dla młodzieży

czwartek, 17 lutego 2011

"Zaginiony symbol" - Dan Brown

Tytuł: Zaginiony symbol (org. Lost Symbol)
Autor: Dan Brown
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 27 stycznia 2010 (świat: wrzesień 2009)
Ilość stron: 624

Przeczytałam wszystkie dotychczas wydane powieści Dana Browna. Wcześniej czy później musiałam sięgnąć także i po "Zaginiony symbol". Przynajmniej nie będziecie mnie posądzać o monotematyczność ;)

Profesor Robert Langdon zyskał światową sławę po dwóch wcześniejszych śledztwach (opisanych w Aniołach i demonach oraz Kodzie Leonarda da Vinci). W pewien niedzielny poranek dostaje wiadomość od swojego dobrego przyjaciela, naukowca Petera Solomona. Nasz znawca symboliki wszelakiej spełnia prośbę kolegi i dostaje się do Waszyngtonu, by wygłosić wykład. Na miejscu okazuje się jednak, że do stolicy Stanów Zjednoczonych został ściągnięty z zupełnie innego powodu. Solomon został bowiem porwany, a mężczyzna, który podawał się za jego asystenta, to w rzeczywistości porywacz. Zna on renomę Langdona i żąda, by rozwiązał za niego zagadkę piramidy masońskiej, która ma być mapą do całej wiedzy. W przeciwnym razie zabije Petera. Aby nie być gołosłownym, już na samym początku podrzuca odciętą rękę porwanego w dość... oblegane miejsce. W sprawę zaangażowane jest także CIA - niesympatyczna dyrektor Inoue Sato upiera się, że chodzi o dobro całego państwa. Ale czy naprawdę? I co łączy młodszą siostrę zaginionego, profesor neotyki Katherine Solomon, z tym incydentem?

Rozwiązanie zagadki to główny i właściwie jedyny wątek. Nie myślcie jednak, że z tego powodu książka jest nudna. W żadnym wypadku! Mimo że ponad 600 stron opisuje jedną noc (i troszkę dnia), autor unika dłużyzn. Pan Brown już wcześniej pokazał, że nie boi się kontrowersji: opisywane przez niego teorie są mocno naciągane, nieprawdopodobne, ale i tak czytanie o nich wciąga. Tym razem odszedł jednak od ukazywania "tej złej" strony Kościoła: skupił się na masonach (nie martwcie się, jeśli nie wiecie, co to za zakon: ja do tej pory nie wiem ^^).

Książka pełna jest niespodziewanych zwrotów akcji. Robert i Katherine podejmują dość ryzykowną grę: starają się rozwiązać tajemnicę, uniknąć bezpośredniej konfrontacji z nieobliczalnym porywaczem, umknąć dyrektorce CIA (której zdecydowanie nie ufają - i wcale im się nie dziwię), a przy okazji na własną rękę odnaleźć uwięzionego gdzieś Petera. Niejednokrotnie wydaje się, że bohaterowie zostaną schwytani lub zagadka się wyjaśni, a tu nagle... Dużo tu też niedopowiedzeń: mamy "wgląd" w większość myśli bohaterów, opisy lokacji i artefaktów są szczegółowe, ale czasami autor przemilczy to i owo, doprowadzając czytelnika do szaleństwa.

Książka nie jest jednak pozbawiona wad. Zakończenie mi się nie spodobało. Filozoficzne dywagacje kończące tom mogły zostać pominięte, a cała historia nic by nie straciła. Wspomniałam już o naciąganych teoriach: pseudonaukowa gadanina nie jest tu na pierwszym miejscu, ale nie można jej "przeskoczyć", ponieważ często zawiera istotne wskazówki. Niemniej wysnuwane teorie często budziły lekki ironiczny uśmieszek na mojej twarzy...

Kończąc tą recenzję (dość sługa wyszła...) chcę Wam, drodzy Czytelnicy, serdecznie polecić "Zaginiony symbol". Jeśli nie dostajecie alergii na dźwięk słów "pseudonaukowa gadanina" i lubicie kryminalne historie z dreszczykiem, w których dzieje się naprawdę dużo, sięgajcie bez wahania! To kawał interesującej, dobrze przemyślanej roboty, idealnej na kilka wolnych wieczorów.
Ocena końcowa: 5/6
Polecam: miłośnikom sensacji i kryminałów; oczywiście tym, którym spodobały się inne książki autora

poniedziałek, 14 lutego 2011

"Crescendo" - Becca Fitzpatrick

Tytuł: Crescendo
Autor: Becca Fitzpatrick
Seria: Szeptem, #2
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 12 stycznia 2011 (świat: październik 2010)
Ilość stron: 395

"Crescendo" kupiłam niedługo po premierze. Z jakiegoś powodu nie tylko ja: w sieci pojawiło się mnóstwo recenzji tego tytułu. Co ciekawsze - pozytywnych recenzji. Przeczytawszy książki z biblioteki (chyba nigdy się tak nie streszczałam), zaczęłam TO.

Patch jest aniołem stróżem Nory. I jej ukochanym. Nie może jednak wyznać jej miłości: archaniołowie tylko na to czekają na jego potknięcie i możliwość zesłania do piekła. Takie niemal idealne życie nastolatki szybko się kończy. Patch, zupełnie niespodziewanie, zaczyna spotykać się ze złośliwą i wredną Marcie Millar. Nora jest załamana. Nie wierzy zapewnieniom ukochanego, że łączą ich tylko "interesy". Na horyzoncie pojawia się za to Scott - przyjaciel z dzieciństwa, powracający z matką do Coldwater. Dlaczego?

Jeśli przeczytaliście ten opis i stwierdziliście, że "Crescendo" jest kolejnym tandetnym romansidłem... bardzo się pomyliliście. Ja podchodziłam do tej historii podobnie. Przeczytałam kilka rozdziałów i dałam się porwać. W książce, oprócz wątku miłosnego, rozwija się bardzo ciekawa tajemnica. Nareszcie mamy możliwość poznania prawdy o śmierci  ojca Nory. Chociaż od początku tomu możemy mieć pewne podejrzenia (ja byłam niemal pewna, kto jest zabójcą), ostateczne rozwiązanie zaskakuje. Autorka nie pomija także luźniejszych historii z życia codziennego: spotkań z Vee, zajęć szkolnych czy spięć z Marcie.
Miło zaskoczył mnie sposób narracji. Wszystko opisywane jest przez Norę w czasie teraźniejszym,  co nie jest nowym ani niespotykanym zabiegiem. Warto jednak odnotować, że akcja płynie wartko. Nie uświadczymy tu dłużyzn i nawet rozterki bohaterki ("Boże, on mnie zdradza z Marcie!" itp.) nie zajmują więcej miejsca, niż jest to konieczne.

Książkę uznałabym za wybitną, gdyby nie pewien detal. Strasznie irytowało mnie zachowanie Nory. Kiedy Patch zbliżył się do Marcie, niemal zupełnie oszalała. Rozumiem, że targały nią zazdrość, uczucie odrzucenia, zawiść, ale to co odstawiała, było stanowczo przesadzone. Apogeum szaleństwa przypada mniej więcej na połowę tomu: później jest już nieco spokojniej.

"Crescendo" zaskakuje. Pozytywnie. I piszę to z całą odpowiedzialnością. Mimo że nie pamiętam wielu detali z pierwszego tomu (mały minus: brak jakiegokolwiek przypomnienia), lektura drugiego sprawiła mi autentyczną przyjemność. Bohaterowie zachowują się realistycznie, akcja wciąga i trzyma w napięciu do końca, a fabuła jest spójna. Do tego lekki, niewyszukany (ale śmieszny) humor ("...miała wymiary patyczka do lodów: obróć ją bokiem, a praktycznie zniknie."). Jak dla mnie pozycja niemal idealna na kilka wieczorów.
Ocena końcowa: 5+/6
Polecam: miłośnikom trzymających w napięciu historii z elementami romansu

czwartek, 10 lutego 2011

"Faza pierwsza: Niepokój" - Michael Grant

Tytuł: Faza pierwsza: Niepokój
Autor: Michael Grant
Seria: GONE - Zniknęli, #1
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 23 września 2009 (świat: lipiec 2008)
Ilość stron: 528

W niewielkim miasteczku, Perdido Beach, nagle znikają wszystkie osoby, które skończyły 15 lat. Wśród pozostałych dzieciaków wybucha panika, która powoli zamienia się w szerzące się bezprawie. Jednak część młodych Amerykanów stara się zachować zimną krew i zorganizować pracę. Na przywódcę wybierają sobie Sama Temple - ku jego niemałemu niezadowoleniu. Co gorsza, w ETAPie (Ekstremalne Terytorium Alei Promieniotwórczej - tak młodzież nazywa pozbawiony dorosłych obszar) znalazła się Akademia Coates - szkoła dla dzieci z problemami.

Nie jestem w stanie lepiej przybliżyć fabuły, nie zdradzając przy tym zbyt wielu szczegółów. Możecie być jednak pewni, że dużo się tu dzieje. Ograniczony dziwnym murem ETAP, pozbawione jakiegokolwiek nadzoru dzieci... Co więcej, niektóre z nich okazują pewne nadprzyrodzone zdolności, jak chociażby kontrolowanie światła czy niezwykłą prędkość. Wszyscy zastanawiają się nad możliwymi drogami ucieczki oraz nad przyczynami takiego stanu rzeczy. Czas upływa, piętnaste urodziny - zniknięcie - stają się czymś przerażającym i jednocześnie ekscytującym: czy "śmierć" oznacza opuszczenie ETAPu czy świata w ogóle?

Osobiście jestem tą książką zachwycona. Bohaterowie zachowują się bardzo realistycznie: boją się, czują zagubieni, chociaż niektórzy bardzo cenią sobie tą nową sytuację. Ich zachowania czasami wydają się czytelnikowi nieracjonalne albo głupie. W takich momentach wyobrażałam sobie siebie w podobnej sytuacji: negatywne wrażenie natychmiast się zacierało. Główny wątek (próba przetrwania) splata się z innymi, jak walka między dzieciakami z Perdido a tymi z Coates, co dodaje emocji. Muszę też wspomnieć o podziale na rozdziały: każdy z nich rozpoczyna się odliczaniem. Co jest tym ważnym wydarzeniem, do którego zmierza tom? Mniej więcej w połowie książki powinniście wiedzieć.

Jedynym mankamentem "Fazy pierwszej" jest, w moim odczuciu, postać Małego Pete'a. To autystyczny chłopiec, jeden z głównych bohaterów. Rozumiem, że jest chory, ale to, co nieraz odstawia, to przesada. Czuję, że autor na siłę próbuje zrobić z niego większego "wariata", niż przewiduje jakakolwiek ustawa. Co jest raczej smutne.

Ogólnie jednak "Faza pierwsza: Niepokój" bardzo mi się podobała. Zaintrygowało mnie to połączenie historii dla młodzieży z horrorem i thrillerem. Dużo tu niespodziewanych zwrotów akcji oraz szokujących rozwiązań, a zakończenie pozostawia nas z mnóstwem pytań. Jak dla mnie, pozycja świetna.
Ocena końcowa: 6/6
Polecam: osobom lubiącym tajemnice, nie uciekającym od przemocy - szczególnie młodzieży

poniedziałek, 7 lutego 2011

"Blask" - Alexandra Adornetto

Tytuł: Blask (org. Halo)
Autor: Alexandra Adornetto
Seria: Blask, #1
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 9 lutego 2011 (świat: 31 sierpnia 2010)
Ilość stron: 456


Od razu przyznaję - na książkę ostrzyłam sobie ząbki. Ze względu na okładkę (ale motywacja...). Niemniej - znalazłam i przeczytałam, w oryginale, żeby było szybciej.

Bethany Church (odpowiednie nazwisko u odpowiedniej osoby) to anielica. Razem ze swoim anielskim rodzeństwem - Ivy posiadającą zdolność leczenia oraz archaniołem Gabrielem, wojownikiem - zostaje wysłana na Ziemię, by zapobiec rozprzestrzenianiu się zła. Żeby nie było zbyt nudno, nasza bohaterka idzie do szkoły. Tam poznaje mnóstwo ludzi, jednak najważniejsza trójca to szalona jak wiosenna pogoda Molly, Xavier Woods - szkolny kapitan, wysportowany, zabójczo przystojny - oraz, pojawiający się nieco później, Jake Thorne - mroczny i tajemniczy przystojniak.

Przypuszczam, że już wiecie, o czym jest "Blask". Autorka łączy młodą anielicę z Xavierem nierozerwalnym uczuciem - niemal jak w Zmierzchu. Bethany nie może żyć bez swojego ukochanego, wciąż chciałaby być przy nim, rozmawiać z nim, tulić, całować... I o tym jest większa część książki. Na początku, kiedy Xaviera jeszcze nie ma, a Beth stawia na Ziemi swoje pierwsze kroki, jest raczej nieciekawie. Właściwie jedynym naprawdę ekscytującym fragmentem był jeden z ostatnich rozdziałów, kiedy nasze gołąbeczki trafiły na cmentarz - mroczniejsza atmosfera, jakaś porządna intryga... Niestety, ciekawy moment kończy się wraz z końcem tomu.

Muszę jednak przyznać, że książka ma w sobie to "coś". Chyba po raz pierwszy, czytając tego typu "sztampową młodzieżówkę", współczułam bohaterce (nie powiem kiedy, to byłby zbyt dużo spoiler), ale teraz nie wiem, czy to z nie z powodu muzyki (Grenade - Bruno Mars...). W ogóle, rozmowy między bohaterami, przynajmniej dopóki nie zaczną wyznawać sobie wiecznego oddania, są bardzo realne i młodzieżowe: nie ma to jak młoda autorka.

Czy przeczytać? Nie zachęcam, ale tez nie odradzam. "Blask" jest całkiem przyzwoitą, sympatyczną i lekką historyjką, w sam raz na kilka wieczorów. Być może zyska rzesze fanów jak Zmierzch (chociaż mnie ta druga pozycja się nie podobała). Po książce oczekiwałam jednak czegoś innego: większej dozy dramatyzmu, mniej wzdychania - stąd niezbyt wysoka nota. Jednak jako romansik "Blask" się broni. Więc jeśli jeszcze nie znudziły wam się opowieści o międzyrasowej miłości - sięgajcie bez wahania!
Ocena końcowa: 4/6 DOBRA
Polecam: nastolatkom lubiącym romanse

piątek, 4 lutego 2011

"W pierścieniu ognia" - Suzanne Collins

Tytuł: W pierścieniu ognia
Autor: Suzanne Collins
Seria: Igrzyska śmierci, #2
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 12 listopada 2009 (świat: 1 września 2009)
Ilość stron: 400


Przeżywszy siedemdziesiąte czwarte Igrzyska Śmierci, Katniss i Peeta awansują społecznie. Stają się rozpoznawalni, otrzymują nowe domy. Kapitol wysyła ich w trasę - mają odwiedzić wszystkie Dystrykty i podbudować ludność. Kiedy wracają, zbliżają się kolejne, siedemdziesiąte piąte Igrzyska. Prezydent Snow przygotował jednak niespodziankę - uczestnikami tegorocznych zawodów będą... zwycięzcy poprzednich. Każdy Dystrykt jest zobowiązany wystawić jednego przedstawiciela i jedną przedstawicielkę. Katniss jest jedyną dziewczyną z Dwunastki i, chcąc nie chcąc, znowu trafia na arenę.

Muszę przyznać, że do drugiej części serii podchodziłam lekko sceptycznie. Pierwszy tom był świetny, oczekiwania względem kontynuacji były bardzo wysokie i, muszę przyznać, książka im sprostała! Tak, może brzmi to niewiarygodnie, ale "dwójka" dorównuje "jedynce". Wiadomo, że bohaterka przeżyje (ktoś musi występować jeszcze w trzecim tomie, prawda?), jednak w czasie lektury niemal odchodziłam od zmysłów, zastanawiając się: "kto umrze?", "kto przeżyje?" albo "jak można było wymyślić takie wyjście z sytuacji?".

Emocji dodaje fakt, że teraz uczestnicy nie są rówieśnikami. Na arenę trafili ludzie młodzi (jak Katniss), ale większość z nich do dorośli. Zdarzają się nawet starcy, którzy w niczym nie ustępują młodszym. Autorka wprowadziła także poczucie niepewności: Katniss wie, że prezydent Snow chce się jej pozbyć za wszelką cenę. Dziewczyna jest niemal pewna, że wśród jej arenowych przeciwników znajdują się współpracownicy władcy - ciężko jest obdarzyć kogoś zaufaniem, ale nie ufając nikomu nie zajdzie daleko...

Książka wciąga od samego początku. No, może od momentu, gdy ogłoszona zostaje tak nietypowa forma Igrzysk. Ja od lektury nie mogłam się oderwać, być może ma to coś wspólnego z narracją prowadzoną w czasie teraźniejszym, z perspektywy pierwszej osoby. Tom kończy się niemal w środku akcji, przynajmniej takie odnosi się wrażenie. Czekanie na ostatnią część było istną mordęgą.

"W pierścieniu ognia" to cudowna książka - podobnie jak "Igrzyska śmierci" podbiła moje serce. Nie mogłam nie identyfikować się z główną bohaterką. Jej rozterki, zarówno moralne i miłosne, są bardzo ludzkie, nie wydumane i, co ważne, nie przesłaniają bardzo ciekawej, wciągającej przygody. Bardzo serdecznie polecam!
Ocena końcowa: 6/6
Polecam: wszystkim, w szczególności młodzieży

środa, 2 lutego 2011

"Opowieści orsiniańskie" - Ursula K. Le Guin

Tytuł: Opowieści orsiniańskie (org. Orsinian tales)
Autor: Ursula K. Le Guin
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 1999 (świat: 1976)
Ilość stron: 192

Czas na ostatnią z książek, które Mama pożyczyła z biblioteki. Kolejny zbiór opowiadań. Tym razem jednak pani Le Guin zabiera nas w podróż po Europie na przestrzeni dziejów.

W tomie znajdziemy jedenaście historii, zupełnie ze sobą nie związanych. Odwiedzimy Francję czy Niemcy, ale głównym miejscem akcji jest Orsinia - kraina fantastyczna, która jednak wygląda jak realna. Przybliżenie wszystkich wątków zajęłoby dość sporo miejsca, napomknę więc tylko o tych najistotniejszych.

Spotkamy tu człowieka w średnim wieku, którego żona odeszła kilka lat wcześniej, doprowadzając go niemal do depresji. W innej historii poznamy dzieje niewidomego Sanzo, którego ciotka, Sara, stara się go na siłę zeswatać, ale rodzina ewentualnej wybranki jest przeciwna temu związkowi. Kolejna opowieść, o dość znaczącym tytule "Bracia i siostry", opowiada o rodzinach Fabbre (najstarszy Kostans - oślepiony w tragedii kamieniarz, Stefan - urzędnik oraz ich siostra Ros) oraz Sachik (Ekata - pokorna córka, Martin - młody kamieniarz oraz ich ojciec - kamieniarz ranny w tym samym wypadku co Kostans), które połączyła nie tylko tragedia w kamieniołomie. Jeszcze inna, "Tydzień na wsi", mówi o innym Stefanie Fabbre (być może wnuku tego wcześniejszego), który na wsi znajduje miłość.

Opowieści reprezentują różne poziomy. Niektóre szybko wciągają, inne tylko męczą czytelnika. Nie różnią się za to zbytnio tematyką - są to w większości historie o zabarwieniu miłosnym. Wyznawanie uczuć nie przychodzi bohaterom łatwo, a miłość w opisywanych realiach wydaje się czymś niemal nierealnym. Czytając, miałam wrażenie ciągłej wtórności - niby każde opowiadanie to coś innego, ale w gruncie rzeczy wciąż to samo. Nie spodobały mi się zakończenia historii: większość urywa się niemal w pół zdania, nie kończąc poruszonego wątku. Teoretycznie takie "niedokończone końce" zmuszają czytelnika do namysłu, ale tutaj pozostawiały po prostu niedosyt i... rozczarowanie?

"Opowieściami orsiniańskimi" kończę na razie przygodę z panią Le Guin. Czekają na mnie inne pozycje, ale do książek tej wybitnej autorki na pewno wrócę. Moje wrażenia po lekturze tego tomu nie należą do najlepszych: ze stron wieje nudą, wtórnością, zakończenia są dalekie od moich ideałów... Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś lepszego.
Ocena końcowa: 3+/6
Polecam: fanom twórczości autorki